Kolejny dzień w Nightwood minął Eragonowi bardzo leniwie.
Rano chłopak zajrzał na plac, na którym miała wkrótce stanąć Smocza Szkoła.
Robota szła pełną parą. Wszędzie uwijali się znakomici fachowcy – elfy
projektujące budowlę, krasnoludy stawiające kamień na kamieniu oraz smoki,
które w swych szponach przynosiły olbrzymie kamienne bloki pochodzące głównie z
Doliny Cichego Klekotu oraz gór znajdujących się na wschodzie i zachodzie od
wioski. Mimo że szkoła miała być wkrótce ukończona, Smoczy Jeździec nie pałał
optymizmem. Od dwóch lat, czyli odkąd tu przybyli, nie wykluł się żaden smok,
który związałby się z Jeźdźcem. Na szczęście, dzikich smoków w południowej
części Nightwood ciągle przybywało. Były one bardzo pomocne, służyły swą siłą i
radą, toteż mieszkańcom Veightvillage żyło się lepiej. Związek ludzi i smoków
tworzył coś na kształt symbiozy. Smoki, w zamian za wykonaną pracę, mogły
pożreć kilka owiec lub krów z pobliskich pastwisk, co dla mieszkańców wioski
nie stanowiło prawie żadnego problemu.
Brak jakichkolwiek innych obowiązków pozwolił Eragonowi
spędzić resztę dnia na czytaniu w cieniu drzew. Saphira z powodu upału rzadko
ruszała się z chłodnej przegrody w Smoczej Wieży. Jedyny wyjątek stanowiła
ochota na kąpiel w zatoce, co uwielbiały zresztą wszystkie bestie. Chłopak
delikatnie musnął umysł swej przyjaciółki. Drzemała, zwinięta w kłębek. Od
dłuższego czasu rzadziej z sobą rozmawiali, może głównie dlatego, że od
niedawna Saphira zaczęła spędzać większość dni wraz z dzikimi smokami. Ostatnio
Eragon dowiedział się nawet, że jego bestia pomaga pisklakom w nauce latania i
w pierwszych polowaniach.
„Matczyny instynkt” – pomyślał chłopak, zamykając księgę
leżącą na kolanach. Spojrzał w niebo i zebrał woluminy porozrzucane na trawie.
Znowu zaczytał się do późna przy świetle magicznego światła, które wyczarował o
wczesnym wieczorze. Historia Nightwood była dla niego czymś zupełnie nowym i
coraz chętniej ją poznawał. Istniała jednak rzecz, która fascynowała go jeszcze
bardziej… legendy. Były niesamowite. Spędzał całe dnie na czytaniu ich, wciąż
nie mogąc się oderwać od pochłaniania całych książek o zdumiewających
przygodach Feniksów walczących z Phantarmami, czy nimf pływających w głębinach
Południowego Oceanu. Smoczy Jeździec westchnął i zebrawszy wszystkie opasłe
tomy oprawione w ciemną skórę, udał się w kierunku domu.
Noc przyniosła przyjemne ukojenie po gorącym, letnim dniu.
Ciemność spowiła wszystko swą czarną peleryną, odmieniając zupełnie otoczenie.
Od razu po wejściu do sypialni, Eragon rzucił się na łóżko. W Nightwood od
kilku tygodni spał zwykłym, ludzkim snem, co bardzo mu się podobało. Do czasu.
Tej nocy dręczyły go koszmary. W końcu, gdy stracił nadzieję na spokojną noc,
zasnął. Już po przekroczeniu granicy jawy, w krainie snów powitał go skrzek
jastrzębia, który szybował po złocisto-pomarańczowym niebie. Ten sen śnił mu
się już od dłuższego czasu, zawsze taki sam. Eragon zaśmiał się radośnie i
ściągnąwszy buty, zaczął biegać po łące zroszonej wieczorną rosą. Słońce
delikatnie gładziło jego twarz swymi czerwonymi promieniami, aż wreszcie
zniknęło za widnokręgiem, zostawiając po sobie tylko szkarłatną smugę. Na
ciemniejącym firmamencie pojawiały się pierwsze gwiazdy, a zaraz po nich na
niebo wpłynął ich przewodnik i opiekun – księżyc. Smoczy Jeździec jak urzeczony
patrzył na ten niebieski taniec, wciąż obserwując wirujące gwiazdy. Chłopak uwielbiał takie sny, jak ten. W tym świecie był wolny…
Możliwe, że stałby ciągle w jednym miejscu, wgapiony w niebo,
gdyby nie nagłe pojawienie się sowy. Ptak okrążył parę razy samotne drzewo,
stojące na środku polany, po czym usiadł na najniższej gałęzi. Eragon podszedł
bliżej i przyjrzał się sowie, która najwyraźniej nic nie robiąc sobie z jego
obecności, zahukała. Niespodziewanie Smoczy Jeździec usłyszał za sobą ryk. Ryk
potężnego zwierzęcia, od którego zjeżyły mu się włosy na głowie. Ten sen nigdy
nie trwał dłużej, niż do odlotu sowy, a ona powinna już dawno odlecieć. Był
zawsze niezmienny. Jastrząb, zachód słońca, taniec gwiazd i sowa, która hukała
parę razy i znikała mu z oczu. A teraz coś się zmieniło… Tak, jakby ktoś w to
ingerował, zmieniał coś w jego umyśle…
Chłopak błyskawicznie się odwrócił, lecz zaraz tego
pożałował. Tuż przed swoją twarzą ujrzał ogromnego tygrysa, dużo większego niż
inni przedstawiciele tego gatunku. Zwierzę spojrzało na Eragona swymi żółtymi
ślepiami, w których odbijał się blask księżyca, po czym wyszczerzyło kły i
zaryczało po raz wtóry. Nagle w ciemności zamajaczyły trzy pary złowrogich
złotawych oczu. Bestie powoli podchodziły do chłopaka, wyłaniając się z cienia.
Rudobrązowy kojot, czarna pantera i srebrno-biała wilczyca usiadły obok
tygrysa.
- Nadszedł czas, Eragonie – rzekł silnym, męskim głosem
czarno-rudy wielki kot.
- Ale.. ty umiesz… mówić?! Czas… na co?! – zapytał z
przerażeniem w oczach Eragon, cofając się w stronę drzewa. Nikt nie
odpowiedział na jego pytania.
- Kim jesteście..? – spytał w końcu po chwili ciszy.
- Potrzebujemy pomocy… Twojej pomocy… - warknęła cicho
pantera kobiecym głosem. Chłopak popatrzył na nich i parsknął śmiechem.
- Nie… no… żartujecie?! – wydusił pomiędzy kolejnymi salwami
śmiechu. – Tygrys, kojot, pantera i wilk…? – parsknął. Po chwili Eragon
spojrzał na zwierzęta jeszcze raz. – Eee… nie żartujecie… - stwierdził, patrząc
na ich poważne miny.
- Wilczyca, dla ścisłości – warknęło srebrno-białe zwierzę,
po czym dodało: – Jest jeszcze sowa i jastrząb.
- Czego wy ode mnie chcecie?! – zapytał w końcu zdenerwowany.
- Przyjdź do lasu – rozkazał tygrys. – Nim… cię tam
zaprowadzi…
- A co jeśli was nie posłucham? – odparł z mocą chłopak.
- Wtedy będziemy dręczyć cię co noc… - rzucił kojot,
szczerząc zęby.
- Potrzebujemy cię, nie schrzań tego – warknęła wilczyca,
patrząc na niego swymi złocistymi oczami. Chłopak nawet nie zdążył zareagować,
bo zanim to do niego dotarło, wilczyca stała już przy nim. Zwierzę delikatnie
trąciło nosem jego nadgarstek, a potem wszystko rozpadło się, niczym szklane
naczynie, które upadło na ziemię. Ciemność pochłonęła Eragona. Nic nie widział,
nic nie czuł… Słyszał tylko cichy głos, który stopniowo robił się coraz
głośniejszy.
„Mistrzu… mistrzu… mistrzu…”
- MISTRZU!!! – Smoczy Jeździec natychmiast otworzył oczy. Nad
sobą ujrzał młodego elfa, który zwykle przenosił ważne wiadomości. Zauważywszy,
że chłopak się obudził, posłaniec oddalił się o parę kroków. – Eee… mistrzu…
twój brat Murtagh właśnie nadleciał…
Eragon usiadł na łóżku i przeczesał włosy dłonią.
- Już idę. Możesz odejść – powiedział, patrząc na srebrnowłosego
elfa. Kiedy młodzieniec wyszedł, Smoczy Jeździec zrzucił z siebie kołdrę i wstał z łóżka. Chwycił szybko w prawą dłoń
koszulę, lecz po chwili zawył z bólu, upuszczając ubranie na podłogę. Spojrzał na
swą rękę i przeklął. Przez cały nadgarstek biegła krwistoczerwona blizna…
Eragon syknął z bólu, lecz szybko ubrał się i wybiegł z domu, nie mogąc
doczekać się spotkania z bratem.
***
Napisałam. Aż sama w to nie wierzę... Dwie i pół strony w wordzie... Dzięki wszystkim, którzy czekali ;) Mam nadzieję, że wybaczycie, że tak długo nie było notek ;) Pozdrawiam :> Idę na grilla... ^^