środa, 20 sierpnia 2014

Charles

- Dzięki, że przyjechałeś tak szybko, Charlesie - powiedział Devon do starszego mężczyzny, siedzącego w fotelu kierowcy.
- Żaden problem, Devonie - rzekł Charles, uśmiechając się, widząc, jak brunetka okrąża auto ze wszystkich stron, dokładnie się mu przyglądając.
- Więc zamiast smoków i koni są tu stalowe machiny na kołach... niesamowite - szepnęła, delikatnie przejeżdżając dłonią po karoserii.
- Cece, wsiadaj. Później się pozachwycasz - mruknął Devon, widząc dziki entuzjazm Feniksicy. Sam szybko zajął miejsce z przodu, zostawiając cały tył do dyspozycji Cillianny. Dziewczyna zgrabnie wsiadła do samochodu, po czym zamknęła za sobą drzwi. Białowłosy mężczyzna odpalił silnik.
- Warczy jak wściekły smok! - pisnęła uradowana Cece.
- Pierwszy raz w tym wymiarze, co? - mruknął Charles, wrzucając bieg. - Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek zabierzesz kogoś ze sobą, Devonie.
- Ja też nie - westchnął brodaty mężczyzna, przecierając twarz rękoma. - W sumie to wszystko stało się za sprawą impulsu. No i obiecałem jej pomóc.
- Ej, Dev, nie mów o mnie, jakby mnie nie było - oburzyła się dziewczyna, zakładając ręce na piersi. Miodowooki zignorował ją.
- Masz może papierosa? - spytał Charlesa. Mężczyzna skinął głową, wskazując na schowek. Feniks natychmiast otworzył go i wyciągnął paczkę miętowych fajek. Szybko wziął do ust jednego szluga i zapalił go za pomocą bezsłownego zaklęcia, nie chcąc tracić czasu na szukanie zapalniczki. - O taaak. Tego mi było trzeba - westchnął, wypuszczając dym.
- Weź sobie wszystkie. Niedawno rzuciłem, więc są mi niepotrzebne. Swoją drogą, ty też mógłbyś...
- Dzięki - rzekł okularnik, chowając paczkę do kieszeni brązowego płaszcza. Kątem oka zerknął w lusterko. Brunetka siedziała z nosem przyklejonym do szyby, patrząc na mijane budynki i ogromne billboardy, szepcząc co chwilę "niesamowite". Chyba nigdy nie widział większej radości w jej oczach.
- Prosto do domu, czy zamierzasz jeszcze kogoś odwiedzić? - spytał po paru minutach białowłosy, zatrzymując się na czerwonym świetle.
- Wybieram wariant A. Nie chcę na razie chwalić się wszem i wobec swoją obecnością. Może później wlecę do Crossów... O ile będą u siebie. Teraz muszę przyzwyczaić się do tego wymiaru i przede wszystkim pożądnie odpocząć... Pęd przez "międzywymiar" kosztuje sporo energii, prawda Cece? - rzekł miodowooki, odwracając głowę. Uśmiechnął się lekko, widząc, że Feniksica zasnęła.
- Zamierzasz... odwiedzić ojca?
Pytanie zawisło w powietrzu, wywołując krępującą ciszę. Brodaty mężczyzna spojrzał przed siebie.
- Nie sądzę, by chciał mnie widzieć - rzekł cicho. - Ale... Jeśli coś by wywęszył, możesz go poinformować o mojej wizycie w tym świecie.
Na twarzy Charlesa pojawił się półuśmiech.
- A więc powiem mu wtedy, że jastrząb wrócił do gniazda. Pan Verves na pewno będzie z tego rad - powiedział, skręcając w jedną z bocznych uliczek.
Czarne auto zaparkowało przed blokowiskiem. Devon wyskoczył z samochodu i wziął głęboki oddech. Mroźne powietrze przesycone było zapachem spalin, a z pobliża można było usłyszeć nieustanny ryk pojazdów, jeżdżących w tą i z powrotem po głównej ulicy.
- Nie ma to jak wrócić na stare śmiecie - westchnął, gasząc niedopałek czubkiem buta.
- Czy mam obudzić panienkę...? - zapytał białowłosy, zamykając za sobą drzwi.
- Nie trzeba. Zaniosę ją.
Feniks otworzył tylne drzwi auta i ostrożnie wziął Cilliannę na ręce. Teraz wydawała się być jedynie zwykłą, bezbronną dziewczyną, jaką można by znaleźć na każdej ulicy tego miasta. Naprawdę trudno było uwierzyć, że miała na sumieniu kilkaset dusz Różanych.
Devon już kilkukrotnie łapał się na rozmyślaniu, czy świat pełen magii i smoków, w którym żyją na co dzień, jest realny. Czasem wydawało mu się, że Bractwo Nocy, Valentine i całe Nightwood, a nawet Feniksy... że to wszystko było po prostu dziwnym snem. Lecz teraz trzymał na rękach cząstkę tego "snu".
- Klucze do mieszkania - rzekł Charles, podając pęk metalowych przedmiotów szatynowi. Mężczyzna uśmiechnął się, spoglądając na doczepiony do nich brelok w kształcie żabki. - Zamek może się trochę zacinać. Ślusarz przyjedzie dopiero w przyszłym tygodniu...
- Nie szkodzi. Poradzę sobie. - uciął okularnik. - Mógłbyś skoczyć po jakieś zakupy? Lodówka pewnie świeci pustkami...
- Jasne. Wrócę za mniej więcej pół godziny - rzekł starszy facet, po czym wsiadł z powrotem do auta. Chwilę później czarny samochód zniknął z pola widzenia Feniksa. Nie czekając na nic, szatyn ruszył w stronę bloku.
***
- Jak dobrze być w domu - westchnął Devon, biorąc do rąk kubek kawy. Feniksica spała w jego sypialni, lecz on sam wcale nie miał zamiaru do niej dołączyć. Czuł, jak z każdy łyk czarnego, parującego i zarówno gorzkiego, z powodu braku cukru w mieszkaniu, napoju dodaje mu nowych sił. Chwyciwszy w rękę paczkę czipsów znalezioną w jednej z szafek, udał się do salonu. Włączył telewizor, a potem usiadł wygodnie na niewielkiej kanapie, obitej czarną skórą. Na wpół opróżniony kubek wylądował na szklanym stoliku, tuż obok pilota. Devon kilka razy zmienił kanał, znudzony informacjami powtarzanymi przez spikerów. Zawsze, kiedy przybywał do tego świata, mówili to samo. Kryzys. Inflacja. No i od czasu do czasu wypowiedzi jakichś rządzących.
- W kółko te same pierdoły - mruknął do siebie, biorąc do ust kilka czipsów. - Ale oni przynajmniej nie muszą użerać się z Bractwem...
Wiele razy myślał, dlaczego w ogóle postanowił przenieść się z tego wymiaru do Nightwood po odkryciu swoich mocy. Ojciec go znienawidził, a matka umarła wiele lat wcześniej. Nic już nie trzymało go wtedy w "świecie stali i szkła". Może po prostu chciał znaleźć miejsce, do którego naprawdę przynależał. Nie sądził jednak, że rasa, której częścią się stał, tak szybko dotrze na skraj wyniszczenia. Z nieśmiertelnej potęgi pozostał tylko popiół spalonych wiosek, targany po świecie porywami nadoceaniczego wiatru. Jeśli dalej tak pójdzie, Feniksy wyginą, a wtedy według przepowiedni, krążącej od wieków po ich świecie, wymiar smoków i magii umrze. Poświęcenie wszystkich Starożytnych, a także Łowców Phantarm, poszłoby na marne. Jednak nie to najbardziej przerażało Devona. Wraz z ich światem zginęłaby również pamięć o niej. Wciąż miał przed oczami kruchą dziewczynę, o złocistych włosach i oczach barwy oceanu o poranku... Łzy nachodziły mu do oczu, kiedy myślał o tamtym dniu, kiedy Różani zdradzili... Kiedy znalazł jej zmasakrowane ciało w kałuży krwi, w ich wspólnym domu na skraju lasu w północnym Nightwood. Ludzie Valentina zabrali mu osobę, którą kochał najbardziej na świecie, jego narzeczoną. Tak bardzo chciał ją odzyskać, jednak była ona tylko zwykłą śmiertelniczką...
Rozmyślania szatyna przerwało nagłe otwarcie się drzwi wejściowych.
- Straszne korki na mieście - westchnął Charles, wchodząc do mieszkania, obładowany reklamówkami wypełnionymi po brzegi. Postawił zakupy na stole w kuchni, po czym skierował się do wyjścia.
- Hej, idziesz już? - spytał Devon, ukradkiem ocierając oczy. Białowłosy skinął głową. - Miałem nadzieję, że zostaniesz trochę dłużej. Napilibyśmy się trochę piwa...
- Mam jeszcze parę spraw do załatwienia. Rozumiesz, firma twojego ojca bardzo szybko się rozwija i jeśli nie chcę wylecieć z ciepłej posadki, to muszę sumiennie wypełniać swoje obowiązki - uśmiechnął się cierpko. - Takie już są reguły tego cholernego świata... Jednak nie potrafiłbym żyć w innym.
- Rozumiem - mruknął okularnik, pakując do ust kolejną porcję czipsów. - To do zobaczenia. Pieniądze jak zwykle przeleję ci na konto.
Kiedy drzwi zamknęły się za Charlesem, Devon znów został sam na sam ze swymi myślami, od których tak bardzo starał się uciec.
- Robin... - szepnął, a po jego policzkach spłynęło kilka łez.
***
Na przedmieściach, w okolicy opuszczonych hangarów, pokrytych odłażącą olejną farbą, stał wysoki, brodaty mężczyzna o długich czerwonych włosach. Wziął głęboki oddech i przymknął powieki. Lekki wiatr rozwiewał poły jego niedopiętego, bordowego płaszcza z krzyżami wyszytymi na plecach i kieszeniach, odsłaniając szeroki pas, do którego były przyczepione dwa srebrne pistolety. Nie mógł zrozumieć, dlaczego jego córka przywlokła go tu, taki kawał od domu, jedynie z powodu tego swojego "przeczucia".
- Mówię ci, że na stówę tu był - powiedziała czerwonowłosa dziewczyna, poprawiając kołnierzyk czarnej kurtki z ćwiekami. Czuła to wyraźnie. Obecność nieczystej duszy, która samodzielnie wyrwała się z piekła, zwanego w kręgach egzorcystów Otchłanią. - To był naprawdę potężny demon!
- No to gdzie w takim razie polazła ta cuchnąca kreatura? Co, Bunny? - mruknął mężczyzna. Nie miał najmniejszej ochoty ganiać za kolejnym potworem. Kilkanaście egzorcyzmów, które był zmuszony wykonać z pomocą swojej córki tego dnia, całkowicie odebrały mu energię na cokolwiek. - Gdyby był w promieniu kilometra, to bez trudu bym go namierzył. Ale nie czuję niczego. Nie mógł się ot tak rozpłynąć w powietrzu! - krzyknął. Niewielka małpka, do tej pory spokojnie siedząca na ramieniu Rozy, kurczowo uczepiła się włosów swojej właścicielki.
- No już, spokojnie, Lincoln - mruknęła cicho dziewczyna, głaszcząc kapucynkę po głowie. - Nie ma tu teraz żadnych demonów... Ale... Tato! Zobacz! - krzyknęła nagle Roza. W sekundę znalazł się przy niej.
- Krew. - rzekł, patrząc na czerwony śnieg. Córka nachyliła się nad kucającym ojcem, obrzucającym spojrzeniem jej znalezisko.
- Nie należy do demona. Ich posoka nie zawiera hemoglobiny. Jest czarna. I zostawia straszne plamy na dywanie... - mruknęła, krzywiąc się na samą myśl o tej odrażającej substancji.
- To nas do niczego nie doprowa...
- Mylisz się, Generale - przerwała mu. W skupieniu patrzyła na ekranik niewielkiego urządzenia, które w tym czasie poddawało analizie skład chemiczny znalezionego płynu. - Nie jest to również do końca krew człowieka, ani zwierzęcia... - rzekła. Egzorcysta ściągnął okulary.
- A więc to ewidentnie Feniks.
- Nie żartuj! - krzyknęła błękitnooka z uśmiechem. - Przecież to by znaczyło, że...
- Tak. Dokładnie. Devon wrócił - powiedział brodaty mężczyzna, wstając. - Zbierajmy się.
- A co z tym demonem? - zapytała Roza, lecz ojciec tylko machnął ręką.
- Skoro nie ma go w pobliżu, to znaczy, że mógł wrócić do Otchłani. Może wpadniemy na niego innym razem. A jak nie my, to inni egzorcyści. Po co robić sobie dodatkową robotę?
- Czyli mamy fajrant? - mruknęła dziewczyna, po czym uśmiechnęła szeroko.
- W takim razie lecimy na panienki! - zaśmiał się mężczyzna, klepiąc Rozę po plecach.
- Powiem Marshallowi, że znowu się puszczasz na misjach, a mnie zostawiasz w barach - rzekła nieprzyjemnym tonem. Brodaty skrzywił się. Wyciągnął z kieszeni płaszcza paczkę ich ulubionych cukierków i wcisnął ją w ręce błękitnookiej.
- Nie mów Marshallowi, ani nikomu innemu. Chcesz, żeby opieka społeczna znów zrobiła nam nalot na chatę?
Dziewczyna westchnęła, ale przyjęła słodycze.
- Prędzej spodziewałabym się Devona. Jakby co, nie wiem, gdzie jesteś.
Zaśmiali się obydwoje, po czym ruszyli wspólnie w stronę miasta.
***
Żyję! ;D Nie wiem, jak wy ;)
Postacie, które wystąpiły po drugich gwiazdkach, należą do Cross ;D Dziękuję za użyczenie ;D
Wybaczcie za taki em... tytuł, ale nie miałam pomysłu xd
En-en się pisze... tak jakby ;P
Pozdrawiam ;)

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Alternatyw

Devon zapalił kolejną magiczną kulę nad nieprzytomnym Aresem leżącym w jego łóżku. Rany blondyna były poważne i trzeba było zająć się nimi jak najszybciej. Wzmacniając siłę zaklęcia sklepiającego, mężczyzna szukał drugą ręką potrzebnych przyborów w metalowym pudełku.
- Ares... Dlaczego, do cholery, to zrobiłeś? - szepnął, ledwie powstrzymując łzy. Nie chciał myśleć, co by było, gdyby Cece natychmiast nie zabrała się za leczenie. Kolejny Feniks zginąłby na wieki...
Szatyn w końcu odnalazł igłę i szpulę grubych nici powleczonych specjalnym czarem przyspieszającym gojenie się ran. Zaklął, kiedy przez przypadek ukłuł się w palec. Dłonie wciąż mu się trzęsły. Nie mógł nawet nawlec igły.
- Daj, ja to złobię - usłyszał nagle za sobą. W otwartych drzwiach stała biała wilczyca o złocistych oczach. Wypuściła z pyska zaśliniony kryształ, który z cichym brzdękiem upadł na drewnianą podłogę i potoczył się kawałek. - Mam już wystarczająco energii.
Nie czekając na nic, przybrała w mgnieniu oka ludzką postać, po czym podeszła do łóżka i wyrwała Devonowi igłę z drżącej ręki. Feniksica sprawnie nawlekła nić, a następnie zabrała się do pracy. Cienki kawałek metalu, który dzierżyła w dłoni, raz po raz błyszczał, odbijając światło magicznych kuli zawieszonych w powietrzu, kiedy dziewczyna zręcznie przewlekała go przez skórę Aresa.
- Nie mogę pojąć, dlaczego ten idiota bezmyślnie rzucił się na ratunek Eragonowi... - szepnął brodaty mężczyzna, ściągnąwszy okulary. Westchnął ciężko, rozmasowując skronia jedną ręką, po czym spojrzał na Cilliannę.
- Nie gap się na mnie tak, jakbyś oczekiwał jednoznacznej odpowiedzi. Nie jestem prorokiem ani wieszczką. I tym bardziej nie mam pojęcia, co mu łaziło po tym blond łbie. Ale... wiesz. Ares to Ares. Nie jest w stanie patrzeć, jak ktoś niewinny cierpi. Ale to chyba ty powinieneś znać go najlepiej. W końcu jest twoim przyjacielem. Poza tym, to z tobą spędza najwięcej czasu - mruknęła, urywając nitkę zębami. Szew był skończony. - No i gotowe.
Miodowe oczy zlustrowały Cilliannę. A więc takie było jej zdanie na ten temat. Słowa Feniksicy trochę zdziwiły Devona. Od dłuższego czasu był przekonany, że stał się jednym z tych nieciekawych typów, właściwie niezauważalnych dla otaczających go ludzi i najwyraźniej posiadających pewną ograniczającą wadę - nieumiejętność przyjaźni.
- W sumie...  chyba masz rację - westchnął mężczyzna, przeczesując włosy dłonią. - Sam dobrze powinienem wiedzieć, jakimi zasadami się kierujecie... Co jest dla was najważniejsze i za co jesteście gotowi nawet oddać życie... Przyjaźń, egzystencja w grupie i te inne bzdety zobowiązują.
Dziewczyna nic nie mówiąc, pokręciła z politowaniem głową.
"Ten facet nigdy się nie zmieni" - pomyślała, biorąc do ręki rolkę bandażu.
- Poradzisz sobie sama? - spytał Devon, patrząc jak Cece zabiera się za zakładanie opatrunku.
- A czy ja ci wyglądam na słabą kobicinę, co we wszystkim potrzebuje męskiej pomocy? - warknęła sarkastycznie, nie przestając bandażować klatki piersiowej blondyna. Szatyn uśmiechnął się delikatnie.
- Nie obraź się, ale zachowujesz się bardziej jak facet - powiedział, wstając z drewnianego krzesła, stojącego przy łóżku. Włożył ręce do kieszeni, lecz wyciągnął je zaraz, niczego nie znalazłszy.
- Potraktuję to jako komplement - mruknęła Cillianna, uśmiechając się pod nosem. - I co? Nie możesz wytrzymać bez szlugów? - zapytała, patrząc, jak Feniks przeszukuje ubrania w szafie, a następnie szuflady biurka.
- Od wczoraj ani jednego. Zaraz chyba oszaleję. Królestwo za paczkę fajek! - rzekł głośno. - Muszę jak najszybciej dostać się do "alternatywu"... - spojrzał poważnie na Cece. - Odpowiadałoby ci, gdybyśmy wyruszyli za jakieś pół godziny? - spytał z nadzieją w głosie.
- Przecież nie możemy zostawić reszty na długo w takim stanie... Zwłaszcza teraz, gdy Różani są blisko... - zawiesiła głos, myśląc o pozostałych Feniksach. - Nie chcę, by podzielili los Ferrery.
- Posłuchaj - przerwał jej nagle okularnik. - Nie martw się o to. Czas ma to do siebie, że praktycznie w każdym wymiarze płynie inaczej. Tutaj nie będzie nas tylko przez kilka minut, podczas gdy w tamtym świecie minie czas, w którym zdążysz opanować Phantarmę ze sto razy.
- No dobrze - westchnęła Feniksica po chwili ciszy. - W końcu to ty tu jesteś facetem od portali... - uśmiechnęła się.
- Wracając do spraw organizacyjnych, musisz wiedzieć, że w wymiarze, do którego zmierzamy, magia formalnie nie istnieje... Więc raczej się nie popisuj swoimi sztuczkami, a zwłaszcza przemianą i Migoczącymi Krokami...
- Powiedziałeś "formalnie" - zauważyła. - Więc jednak są tam również magiczne istoty?
Mężczyzna skinął głową.
- Tak, ale pogadamy o tym później. Trzymaj - rzekł, wyciągając coś z szafy. - Ubierz to. Nasze normalne stroje mogłyby być uznane za dziwne. A, i zapomnij o takich słowach, jak na przykład...
- W rzyć chędożeni pachołkowie panicza Valentina? - uśmiechnęła się Cillianna, ledwie powstrzymując śmiech. - Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek powiedziała coś podobnego - rzekła, zakładając czarny sweter przez głowę. Szybko podwinęła za długie rękawy, które żałośnie zwisały, sprawiając, że dziewczyna wyglądała na jeszcze chudszą, niż w rzeczywistości.
- Na miejscu dostaniesz coś odpowiedniejszego - rzekł, podchodząc do drzwi. - Kupiłem trochę damskich ciuchów na taką ewentualność...
- Nie musisz się o mnie martwić - przerwała Devonowi. - To jest w porządku.
- W takim razie zacznę przygotowywać portal - rzekł, wychodząc z sypialni. - Będę w piwnicy!
Cillianna delikatnie dotknęła swojego mostka. Wreszcie nadszedł czas, kiedy ostatecznie roztrzygnie się walka wewnątrz niej. Albo wygra, zmuszając Phantarmę do podporządkowania się swojej woli, albo przegra, ponownie zatracając w sobie wszystkie ludzkie uczucia, na powrót stając się tylko cząstką świadomości demona...
"Nie myśl, że dam ci tak łatwo sobą rządzić. Będę walczyć do samego końca" - rozległ się Głos w głowie Feniksicy. Cece tylko się uśmiechnęła.
- A więc... szykuje się najlepsza walka w moim życiu - szepnęła, idąc powoli w stronę laboratorium Devona.
***
- Dzięki temu żelastwu mamy się dostać do innego świata? - spytała brunetka, patrząc, jak Devon ustawia dźwignie i przyciski na panelu sterowania. - Mam nadzieję, że ta kupa złomu się nie rozleci...
- Tylko nie "kupa złomu"! Nie mów tak o niej. Nazywa się S.O.L.A., czyli...
- Silica Oraio Latere Altea... "Maszyna wspomagająca podróże międzywymiarowe"? Jak to "wspomagająca"? Czy to błąd w napisie na tym pierścieniu? - mruknęła, poprawiając włosy. Miodowooki zerknął na Cilliannę.
- Potrafisz czytać w runach Starożytnych? - spytał osłupiały. Dziewczyna skinęła głową. - Większość Feniksów umie odczytać napisy jedynie w języku ludzi i elfów... Sądziłem więc, że... - zaczął mężczyzna, lecz przerwała mu ponownie.
- Potrafię czytać i pisac tylko i wyłącznie w runach... Matka... nie zdążyła nauczyć mnie reszty. Miała na imię Ikada. Zginęła, kiedy miałam dziesięć lat.
Devon uważnie popatrzył na dziewczynę. Po raz pierwszy usłuszał, jak wspominała cokolwiek o matce. Zawsze omijała ten temat. Nie mógł wydusić z niej czegokolwiek, a teraz sama mu o tym mówiła.
- No... To co z tym "wspomaganiem"? Wytłumaczysz mi? - spytała już pogodnym tonem.
- Eee... Jasne. Widzisz, S.O.L.A. sama w sobie nie jest portalem, jednak w połączeniu z moimi umiejętnościami, potrafi dokładnie ustalić, w którym świecie wylądujemy... Ba, a nawet, w którym miejscu. Bez niej moje możliwości są ograniczone, ale wraz z nią, jestem dokładny co do milimetrów - uśmiechnął się, wyciągając rękę w kierunku pierścienia. W tym samym momencie okrąg wypełnił się jasnoniebieskim światłem, w którym majaczyły niewyraźne kształty. - Trzymaj się mnie mocno. Nie chcę, by wiry międzywymiarowe wywaliły cię gdzieś daleko. Naprawdę nie mam ochoty bawić się w chowanego - burknął, jak zwykle nieco nieprzyjemnie, podając dłoń Feniksicy.
- No to... w drogę - mruknęła Cillianna, uśmiechając się lekko. Nie czekając na nic, wkoczyli w błękitną taflę.
***
Niebieski snop światła z hukiem uderzył w ziemię. Potężne tąpnięcie cisnęło dwoma Feniksami niczym jesiennymi liśćmi, rzucając ich na trawę pokrytą cienką warstwą śniegu.
- O cholera... Ale jazda - szepnęła Cillianna, podnosząc się z ziemi. Kilka metrów dalej leżał Devon. - "Co do milimetrów", co? - mruknęła do siebie. Podniosła się z ziemi i podeszła do szatyna. - E, cały jesteś?
- Oprócz paru otarć nic mi nie jest - powiedział, wstając na równe nogi. - Zawsze to samo... Teraz rozumiesz, dlaczego wolę chodzić tu rzadziej, a na dłużej.
Kilka kropli krwi spadło na śnieg, zostawiając na nim jasnoczerwone ślady.
- Kurde... - westchnęła Cece, zrywając z prawej ręki to, co zostało ze skórzanej rękawicy. - Znowu się poharatałam.
Zakryła szybko rękę rękawem czarnego swetra.
- Mogę to uleczyć... - zaoferował brodaty mężczyzna, lecz uciszyła go gestem. - No tak... Jak zwykle samowystarczalna. Mało co, a zapomniałbym, że masz taki uparty charakterek.
Dziewczyna rozejrzała się wokół. Wylądowali w dość pustej okolicy. W pobliżu stało jedynie kilkanaście starych hangarów.
- Tu będziemy ćwiczyć kontrolę nad twoim demonem - rzekł Feniks, wskazując na jeden z magazynów. - Ale najpierw pojedziemy do mojego mieszkania. Niedługo powinnaś poczuć zmęczenie po spadaniu "międzywymiarem"... Prawdę mówiąc, to mi już chce się spać.
- Gdzie ono jest? - spytała dziewczyna, powstrzymując ziewanie.
- W mieście ze szkła i stali - mruknął, szukając czegoś w kieszeni spodni. - O, no proszę. Wreszcie się zmaterializował - ucieszył się chłopak, biorąc do rąk niewielkie prostokątne urządzenie. Przez chwilę dotykał czarnego ekraniku, a potem przyłożył przedmiot do ucha.
- Co to jest? - spytała brunetka, podchodząc do miodowookiego.
- Telefon. Cicho, teraz będę rozmawiał - rzekł, odchodząc kawałek. - Halo? Charles? Tak, podjedź, jeśli możesz. Tam gdzie zwykle, na przedmieściach. Za pięć minut? Dobra. Czekam. - mężczyzna schował komórkę do kieszeni.
- Ty rozmawiałeś z tym urządzeniem? - pisnęła zszokowana Feniksica.
- Nie z nim, tylko z osobą, która też ma komórkę przy sobie. Można to względnie porównać do magicznego lustra. Umożliwia komunikację między oddalonymi od siebie osobami - rzekł, czyszcząc okulary skrawkiem płaszcza.
- Telefony, miasta ze szkła i stali... Co jeszcze? Co to jest za świat, do cholery? - westchnęła, próbując poukładać sobie to wszystko w głowie.
- Witaj w "alternatywie", Cillianno - rzekł Devon, uśmiechając się szeroko. - To dopiero początek. Przygotuj się na poznanie jeszcze wielu dziwacznych rzeczy... Dobrze, chodźmy w stronę drogi. Charles zaraz tu będzie.
Dziewczyna posłusznie podreptała za Feniksem, jednocześnie pełna obawy, jak i fascynacji nowym światem.
- To się chyba nawet Starożytnym nie śniło - szepnęła, patrząc w jasnoniebieskie niebo.
***
No i tym sposobem tymczasowo opuściliśmy Nightwood. Ale spokojnie, wrócimy :3 Narazie cieszmy się, że poznamy trochu bliżej Devcia i kilku jego znajomych, którzy wkrótce tu wlecą, wyważając kopem drzwi xD no i oczywiście będzie też trochę szerzej o Cece :) kolejny nn na warsztacie :) nie wiem, kiedy skończę :)
Pozdrawiam :3
Cece rozpaczliwie potrzebująca cienkopisa :c

czwartek, 7 sierpnia 2014

Krew niewinnych

Kilka godzin wcześniej zapadł zmierzch, a na niebo wypłynął srebrzysty księżyc wraz ze swymi nieodłącznymi przyjaciółkami - gwiazdami. Nimfa siedząca przy ognisku spojrzała w czerń nieba.
"Tak, byłyśmy właśnie jak dwie gwiazdy, z których to jedna zgasła, pozbawiając drugą swego światła." - pomyślała Feniksica, nie przestając patrzeć w górę. Śmierć Ferrery boleśnie ugodziła w serce Nimfy, pozostawiając w nim otwartą ranę, która jeszcze przez długi czas się nie zagoi. Dziewczyna czuła pustkę wewnątrz duszy. Chyba nikt bardziej nie przeżywał odejścia brązowookiej Feniksicy, niż ona. Westchnąwszy ciężko, oparła policzek o chropowatą korę drzewa. Dosłownie chwilę później ktoś zjawił się obok.
- Trzymaj - rzekła Cillianna, podając Nimfie miseczkę wypełnioną zaparzonymi ziołami. Szatynka niechętnie wzięła naczynie do rąk.
- Nie powinnaś jeszcze używać Migoczących Kroków - rzekła, mając na myśli technikę Cece, wykorzystującą przeskoki w przestrzeni. - Wczoraj byłaś w stanie krytycznym i...
- Nie musisz się o mnie martwić - przerwała jej brunetka, siadając na ziemi. - Będę pojawiać się i znikać, ile mi się podoba. Odzyskałam już wystarczającą ilość energii.
- Nie da ci się czegokolwiek narzucić, co? - westchnęła Nim, uśmiechając się cierpko. Cillianna posłała jej szeroki uśmiech.
- Dokładnie. A teraz pij te ziółka, bo się Devcio wścieknie.
Czarnowłosa wzięła łyk naparu, po czym przeklęła.
- Gorzkie jak cholera - powiedziała, krzywiąc się przy tym. - A tak przy okazji, gdzie Devon? - spytała, odstawiając ukradkiem miskę na bok.
- Ech... Pracuje w laboratorium - mruknęła, chcąc jak najszybciej pominąć, nad czyim ciałem szatyn prowadził badania. - E! Ziółka, Nimfo, ziółka! - warknęła, spoglądając na przyjaciółkę spod byka. - Nie myśl sobie, że się wymigasz.
Feniksica pokręciła głową, ale wychyliła całą miseczkę na raz.
- Zadowolona? - burknęła, stawiając naczynie obok siebie. Cece skinęła głową. Przez chwilę panowała cisza, mącona jedynie ściszoną rozmową Aresa i Eragona, znajdujących się kilkanaście metrów dalej. Bliżej jaskini siedział Leonardo. W ręku trzymał kawałek drewna, w którym zapamiętale dłubał długim nożem, tworząc bez celu kolejne otwory. Przywódca dawno się tak nie zachowywał. Normalnie, pewnie rozmawiałby żywiołowo z resztą Feniksów albo przynajmniej poszedłby potrenować, jak to miał w swoim zwyczaju. Właściwie to nikt nie zachowywał się jak zwykle. Nawet rozmowa Smoczego Jeźdźca z błękitnookim Feniksem, dotycząca zbliżającego się Przelania Krwi, wyglądała bardziej na chłodną wymianę zdań niż przyjacielską pogawędkę. Cillianna westchnęła głośno. Mimo że śmierć Ferrery odcisnęła znamię na wszystkich, dziewczyna nie czuła w sercu przeraźliwego smutku. Prawdopodobnie było to spowodowane tym, że słabo znała Feniksicę. Prawdę mówiąc, rzadko się widywały, a jeszcze rzadziej rozmawiały. Jednak, mimo wszystko Ferr była członkiem ich drużyny i Cece wiedziała, że należy o tym pamiętać oraz przede wszystkim - wziąć sobie do serca ostrzeżenie Różanych. Z tego, co mówił Leo, wynikało, że znalazł martwą dziewczynę jedynie kilka kilometrów od ich kryjówki. Bractwo Nocy za wszelką cenę chciało ich znaleźć, znaleźć i zniszczyć, a śmierć kolejnego Feniksa dobitnie o tym świadczyła.
Niespodziewanie, do Feniksic podszedł Eragon. Zaraz za nim dreptał Ares.
- Posłuchajcie - rzekł dosyć głośno, patrząc na kobiety. - Widząc, co się ostatnio dzieje, zrozumiałem coś. Chcę wam pomóc, z całego serca... I właśnie dlatego muszę jak najszybciej stać się Feniksem - westchnął, zaciskając dłoń w pięść. - Nie chcę już dłużej być bezużyteczny w walce. Nie chcę znowu patrzeć, jak obrywacie za mnie baty. Jestem gotów do Przelania Krwi.
- Jesteś pewny? - spytała Cillianna, chwytając go za nadgarstek. - Musisz mieć świadomość, że jeśli do nas dołączysz, wiele rzeczy ulegnie zmianie... Ostatnio Różani zaczęli wysługiwać się pospólstwem, wyznaczając nagrody za nasze głowy. Nie będziesz dłużej bezpieczny w Veightvillage... - powiedziała cicho.
- Wiem o tym - rzekł spokojnie Eragon, delikatnie muskając dłoń Feniksicy. - Jednak jestem przekonany, że dam sobie radę.
- Ale pamiętaj, że jeśli dasz się zabić Różanym, to znajdę cię i wskrzeszę tylko po to, żebym sama mogła cię ukatrupić - mruknęła Cece, odsuwając się od Bromssona, starając się ukryć rumieńce.
- Nie umrę, Cillianno - szepnął Jeździec, spuszczając wzrok.
- Niczego nie rozumiesz - rozległ się po chwili głos za nimi. Leo wstał z ziemi, rzucając na nią kilka drzazg, czyli to, co zostało z kawałka drewna. - Samo Przelanie niczego nie zmieni. Nieskończona nieśmiertelność będzie wytwarzała się w tobie przez wiele miesięcy. Pierwsze przemiany będą sprawiać nieludzki ból. Dar może pojawić się po kilku dniach albo po kilku latach. Nadal będziesz słaby - rzekł chłodnym tonem, podchodząc do Eragona. - I nadal nie będziesz w stanie nikogo obronić - powiedział hardo, zaciskając dłoń na koszuli chłopaka.
- Natychmiast przestańcie! - warknęła Nimfa, próbując ich rozdzielić. Bezskutecznie.
- Przynajmniej chcę coś zrobić, a nie siedzieć bezczynnie, patrząc, jak Różani mordują moich towarzyszy! - wrzasnął Eragon, odpychając od siebie Leonarda.
- Leo! Do jasnej cholery, uspokój się! - krzyknęła Cillianna, szarpiąc Feniksa za niedźwiedzią skórę, w którą był ubrany. Przywódca był na skraju wybuchnięcia gniewem. Posłał brunetce wściekłe spojrzenie, po czym odsunął ją gwałtownie poza teren walki. Dziewczyna uderzyła plecami w drzewo. Jęknąwszy z bólu, złapała się za żebra. Z jej ust pociekła strużka krwi.
- Cece! - Nimfa w sekundę znalazła się przy przyjaciółce. - Cillianno! Wszystko w porządku?!
Dziewczyna wytarła czerwoną substancję wierzchem dłoni.
- Nic mi nie jest - rzekła ostrym tonem, próbując wstać. Kręciło jej się w głowie. Znowu zużyła prawie całą energię. Igrała z wieczną śmiercią...
- Jak możesz zarzucać mi, że niczego nie robię?! - wydarł się niespodziewanie brunet. - Na twoją rodzinę nikt nigdy nie polował! Nie straciłeś wszystkich, którzy cokolwiek dla ciebie znaczyli, w ciągu paru sekund! Jak śmiesz uważać, że choć trochę mnie rozumiesz?! Nie jesteś taki jak my! Nigdy nie pojmiesz, przez co przeszliśmy! - Feniks nie odpuszczał. Czuł w sercu żar. Wściekłość.
- Nimfo - szepnęła śmiertelnie blada Cillianna. - Leć po Devona. Jeśli Leo się przemieni, będziemy mieli przerąbane.
Szatynka jedynie skinęła głową, po czym zerwała się do biegu, znikając między drzewami.
Powietrze przeciął wrzask Leonarda. To nie był już ludzki krzyk... W jednej chwili wszystkie jego emocje eksplodowały. Odbiwszy się od ziemi szybkim ruchem, skoczył w stronę zdezorientowanego Smoczego Jeźdźca. W momencie, w którym wylądował, potężne tąpnięcie wzbiło w górę chmurę pyłu. Kurz powoli opadał, odsłaniając potężną sylwetkę dwumetrowego tygrysa. Zwierzę ryknęło, ogłuszając na moment Feniksicę. Dziewczyna wciągnęła głośno powietrze. Nie mogła nic zrobić. Mimo że ledwie trzymała się na nogach, chwiejnie wstała, przytrzymując się drzewa.
Musiała mu powiedzieć. To był jedyny sposób, by go uratować.
- Wbij mu miecz między żebra! - krzyknęła tak głośno, jak tylko potrafiła. Tylko to mogło zmusić Feniksa do przybrania na powrót człowieczej formy. Tylko to mogło teraz uratować Eragona...
Chłopak szybko dobył Brisingra. Tygrys był wyraźnie rozjuszony, ryczał raz po raz, czekając tylko na odpowiedni moment do ataku. W jego żółtych ślepiach nie było nic, oprócz zwierzęcego gniewu. Wszystkie ludzkie uczucia Leo jakby wyparowały.
Zatracił się.
Bromsson w ostatniej chwili uniknął ostrych kłów. Nie czekając na nic, uderzył mieczem w przednią łapę bestii, mając nadzieję, że ją zdekoncentruje. Twarda niczym biała stal skóra tygrysa pozostała jednak w jednym kawałku. Nie mógł go nawet drasnąć. Wielki kot rzucił się na mężczyznę, zdenerwowany jego atakiem. Nie było opcji, by Jeździec zdążył uskoczyć. Rudo-czarna łapa świsnęła w powietrzu, które po chwili wypełnił zapach krwi...
Cieniobójca ostrożnie otworzył oczy. Nadal był w jednym kawałku.
"Tylko dlaczego?" - przeleciało mu przez myśl. Spojrzał przed siebie. Drobny chłopak o złocistych włosach stojący przed nim nagle runął na ziemię. Szkarłatna posoka szybko wydobywała się z jego ran i spływała na suchą glebę, jak gdyby chcąc ją napoić.
- O matko... ARES! - krzyknęła Cillianna, podbiegając do blondyna. Klękając przy nim, chwyciła za kryształ znajdujący się na jej szyi i wydobyła z niego pozostałą resztkę energii. Następnie wyciągnęła dłonie przed siebie i skupiła moc w jednym miejscu. Złotawe światło pokryło tors Feniksa, rozorany atakiem przywódcy, wnikając powoli w rany. Pazury Leonarda przecięły nawet organy wewnętrzne.
- Na Wielkiego Feniksa! - wrzasnęła nagle Nimfa, która właśnie wróciła razem z Devonem. Brodaty mężczyzna spojrzał na nieprzytomnego Aresa, a potem rzucił wściekłe spojrzenie tygrysowi, oblizującemu krew z łapy.
- Zatłukę cię, gnoju. Zatłukę jak psa! - wycharczał, biegnąc w stronę Leo.
- Cece! - Nimfa dopadła do brunetki. - Wykończysz się, jeśli zaraz nie przestaniesz! - ryknęła, potrząsając Cillianną za ramiona.
- To nieistotne. Nie mogę pozwolić, by zginął. Dostarczcie mi po prostu więcej energii - mruknęła, nie przerywając leczenia. Eragon, który do tej pory stał jak skamieniały, podszedł szybko do kobiet i wbił Brisingra w ziemię.
- Możesz wziąć całą - rzekł cicho, jakby wciąż nie mogąc uświadomić sobie, co właśnie się stało. Dziewczyna położyła rękę na głowicy miecza i zaczerpnęła z jasnobłękitnego kryształu.
Po kilkunastu sekundach tygrys padł na ziemię. Devonowi udało się wbić sztylet między jego żebra. Miodowooki nie wyszedł jednak bez szwanku. Krew spływała po jego rękach i z niewielkiej rany na policzku.
Ostra konwulsja wstrząsnęła ciałem Leonarda i po chwili znowu przybrał swoją prawdziwą postać. Leo popatrzył oszołomiony na blondyna, nad którym pochylała się reszta Feniksów. Zadrżał, pojąwszy, co uczynił. Gdyby błękitnooki nie wskoczył pomiędzy niego a tego półelfa, Eragon zapewne byłby martwy. Niespodziewany cios w szczękę przewrócił przywódcę na ziemię.
- Coś ty sobie myślał?! - wrzasnął brodaty Feniks, pochylając się nad leżącym. - Nie masz prawa odbierać  życia niewinnym! Chyba ci już do reszty ten mózg przeżarło!
- Ja... - szepnął, a po jego twarzy potoczyło się kilka łez. - Ja nie wiedziałem, co się ze mną dzieje... - zacisnął dłoń w pięść. - Jestem gorszy niż dzikie zwierzę... - głos Leo zaczął się łamać. Wstał na równe nogi, po czym odbiegł w kierunku znanym wyłącznie sobie.
- Leonardo! - wrzasnęła za nim Nimfa, jednak Cillianna ją uciszyła.
- Nie czas się nim przejmować. Przejdzie mu. Teraz trzeba zająć się ranami Aresa.
- Ale... ale ten idiota... - zająknęła się, lecz urwała, widząc wzrok przyjaciółki. - Przenieśmy rannego do bezpiecznego miejsca - szepnęła, spuszczając głowę.
***
Nie jestem zadowolona z tego rozdziału ;_; Ale następny, lepszy, już gotowy (niechże tylko przepiszę... ;_;) Ta notka miała być tak w okolicach niedzieli. Tak, tak. Zeszłej -_- Jakoś nie miałam ani ochoty, ani nastroju na wklepywanie czegokolwiek do kompa. Gomenasaj ;<
Zaraz postaram się wrzucić kilka artów do galerii ;)
Pozdrawiam wszystkich ;3
Cece