piątek, 26 września 2014

W blasku księżyca


Devon usiadł przy stole w kuchni. Jedyne źródło światła w pomieszczeniu stanowił księżyc, który tej nocy emanował ciepłą, złocistą poświatą. Spoglądając za okno, na ciemne niebo, mężczyzna upił łyk kawy z białego porcelanowego kubka. Skarcił się w myślach za wciągnięcie się w kolejny nałóg. Tylko dzisiaj opróżnił już pięć filiżanek czarnego napoju. Jak tak dalej pójdzie, nie wytrzyma w Nightwood bez kofeiny. Brodaty mężczyzna odstawił kubek na stół, po czym westchnął głośno.
- Czym się tym razem katujesz? - spytała Cillianna, wchodząc bezszelestnie do pomieszczenia. Ręce miała założone na piersi, a spod prawego rękawa wystawał kraniec bandaża, już trochę splamiony krwią. Devon zauważył, że Feniksica jest nieco nerwowa.
"Czyżby również wyczuła tamtą aurę...?" - przemknęło przez myśl mężczyźnie. Zaraz jednak porzucił dalsze rozważania. Ona czekała przecież na odpowiedź.
- Nie... niczym takim. Po prostu myślę o śmierci Ferrery - mruknął cicho miodowooki, jeżdżąc wskazującym palcem po krawędzi kubka. - Mimo że mam tyle informacji, nic do siebie nie pasuje. Jakby ciągle brakowało jakiegoś elementu... - zawiesił głos, patrząc jak dziewczyna rozprostowuje czarny sweter i siada naprzeciwko. - Pewnie cię tym zanudzam, co? - westchnął. Brunetka energicznie pokręciła głową.
- W żadnym wypadku. Prawdę mówiąc, też ostatnio o tym myślałam... - rzekła Cillianna. - Jestem przekonana, że coś jest nie tak. No powiedz, czy to normalne, że Bractwo Nocy zabiło tylko jedno z nas, chociaż w pobliżu, podany jak na tacy, kręcił się Leonardo, który mógł wskazać im bezwiednie drogę do naszej kryjówki? - spytała, spoglądając w oczy mężczyzny.
- Nie wydaje mi się. Zawsze sądziłem, że Różani traktują nas jak robactwo, które trzeba wyplenić jak najszybciej i za wszelką cenę. Gdyby pozbyli się przywódcy, mogliby zyskać przewagę, ale woleli zdjąć podrzędną Feniksicę, która na dodatek straciła dar i nie miała praktycznie żadnego potencjału bojowego... - westchnął Devon, ściągając z nosa okulary z grubymi czarnymi oprawkami.
- To jest chore... Albo tak genialne, że nie możemy tego pojąć - poprawiła się po chwili dziewczyna. - Najgorsze jest to, że nie mamy możliwości wykluczenia jakiejkolwiek opcji... Odkryłeś coś ciekawego, kiedy badałeś ciało? - zapytała, przyciągając kolana do klatki piersiowej. Feniks wyraźnie ożywił się.
- Mam kilka spostrzeżeń - zaczął. - Po pierwsze, Ferrera zginęła kilka, może kilkanaście minut od trafienia strzałą. Trochę mnie to zdziwiło, bo z doświadczenia wiem, że nawet słabe osobniki z Narodu Feniksa potrafią dotrwać nawet do kilku godzin, no chyba że trucizna została podana prosto do serca... Później dam ci do przejrzenia moje notatki - urwał na moment, widząc pytające spojrzenie Cillianny. - Tak, w runach Starożytnych.
- Wiesz Dev, dręczy mnie sprawa, o której wspominałeś wcześniej... Nie sądzę, by Różani byli na tyle nierozgarnięci, żeby przepuścić taką okazję i pozwolić Feniksowi wesoło przehasać im koło nosa... To może być głębsza sprawa - czarnooka zawiesiła głos, dając sobie chwilę do namysłu.
- Możliwe, że wykonali już ruch, z którego nie zdajemy sobie sprawy - rzekł Devon po chwili ciszy. - Nie chciałem wcześniej ci tego mówić, żeby cię nie martwić, ale...
- O mój Feniksie. - dziewczyna nagle zakryła usta dłonią. Nie mogła sobie wybaczyć, że wcześniej o tym nie pomyślała. Twarz czarnookiej momentalnie pobladła,
- Co się dzieje? - spytał zaniepokojony okularnik. W duchu miał tylko nadzieję, że Cillianna nie potwierdzi jego przypuszczeń.
- Leo - szepnęła. - Przecież on nigdy nie zrobił nam krzywdy... nigdy wcześniej się przy nas nie przemienił, bo wiedział, że nad tym nie panuje... - urwała, czując, że jej głos zaczyna się załamywać. - Cholera... tylko nie to! - wstała gwałtownie i uderzyła pięścią w stół, kompletnie zaskakując miodowookiego mężczyznę. - Nie wierzę, że Leonardo, że Leo jest...!
- Jest wtyką Valentina - powiedział poważnie szatyn, nakazując gestem, by dziewczyna z powrotem usiadła. Feniksica niechętnie wykonała polecenie. Nie mogła pozwolić sobie na utratę kontroli. - Nasuwa się tylko pytanie, od jak dawna? Od zamordowania Ferrery? Wcześniej? A może... od samego początku?
- Wiedziałeś o tym? - zapytała czarnooka, zaciskając dłonie w pięści.
- Bynajmniej - Devon pokręcił głową. - To był tylko jeden z wielu domysłów - mruknął, wyjmując z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Wyciągnął jedną fajkę i trzymając ją w ustach, podpalił ją. Niewielki obłoczek dymu pojawił się i zaraz zniknął w mroku pomieszczenia.
- Zaufałam mu - powiedziała Cillianna po kilku minutach głuchej ciszy. - Zawsze mu ufałam. Byłam gotowa bronić go własnym życiem... Był moim ideałem. Byłam dumna, że właśnie on został naszym przywódcą - umilkła na parę sekund. - Byłam głupia.
- Ej no, Cece, bez przesady. Każdemu zdarzają się błędy. No i pamiętaj, że to tylko teoria. Może naprawdę jest zupełnie inaczej... - Devon uśmiechnął się smutno. - Ja też kiedyś popełniłem błąd. W zasadzie całą masę błędów, przez które straciłem wszystko, co miałem. Łącznie z ludzką godnością.
Feniksica spojrzała na szatyna. Księżyc oświetlał jego lewą część twarzy, prawa zaś pozostawała w mroku. Mężczyzna wypuścił z ust kolejną chmurę dymu.
- Zrozumiałem, jak to jest, nie mieć już niczego do stracenia. Naprawdę straszne uczucie... wiesz, że jesteś już na dnie i nikt nie poda ci pomocnej dłoni. Jesteś zdany sam na siebie. A po kilku latach zaczynasz świrować - Devon uśmiechnął się półgębkiem. - Nigdy więcej.
Cillianna nie odezwała się. Może głównie dlatego, że w słowach Feniksa odnalazła samą siebie. Nigdy nie sądziła, że Devon przeszedł podobne piekło, co ona.
- Idź już spać, młoda - rzekł miodowooki, gasząc niedopałek w popielnicy. - Jutro spróbujemy zbudzić Phantarmę. Lepiej będzie, jak się dobrze wyśpisz - powiedział, opierając łokcie o blat stołu.
- Sam sobie idź spać - burknęła Feniksica, spoglądając na księżyc. - Jeszcze tu posiedzę. Wilki kochają noc.
Brodaty mężczyzna podniósł się z miejsca i podszedł do brunetki.
- Tylko nie biegaj po mieście do rana, dobra? - powiedział, po czym mrugnął.
- Cholera, Dev, znowu mnie rozgryzłeś - mruknęła. - A tobie... tego nie brakuje? - zagadnęła
Cillianna po kilku sekundach. - Tej wolności, lasu, no i innych Feniksów? Nie czujesz tej tęsknoty? - spytała, Devon zaśmiał się.
- Nie. Zdążyłem już do tego przywyknąć. No i teoretycznie nie ma nas w Nightwood od kilku sekund - rzekł, kiedy czarnooka wstała z krzesła. - No, leć już.
Feniksica uśmiechnęła się delikatnie i wyszła z kuchni.
- A, Cece! - krzyknął za nią okularnik. - Tylko nie zrób rozróby!
- Się wie! Sprawdzę tylko jedną rzecz i zaraz wracam! - odkrzyknęła pogodnym tonem, po czym opuściła mieszkanie, lekko trzaskając drzwiami.
- To nie jest nasz świat - szepnął miodowooki, podchodząc do okna - więc uważaj na siebie, Wilczyco...
***
Dawno mnie tu nie było, za co oczywiście przepraszam :3 ech, szkoła, nauka. Nic mi się nie chce. Cieszę się jednak, że znalazłam czas, żeby wykroić ten krótki rozdział :) A jak tam u Was? Szkoła daje popalić? ;) (Każdy komentarz ostatnio wywołuje u mnie euforię, więc śmiało, zapraszam do pozostawienia śladu po sobie ;))
Pozdrawiam :)
Pograłabym sobie w Simsy...
Cillianna :3

poniedziałek, 1 września 2014

Przyjaciele z dawnych lat

Ciepły promień zimowego słońca wpadł przez okno do sypialni, oświetlając delikatnie twarz leżącej w łóżku Feniksicy. Dziewczyna podniosła się i rozciągnęła się, spoglądając na jasnokarmelowe ściany pomieszczenia. Cały pokój był utrzymany w tonacjach ciepłych brązów i beżu, co zdaniem Cillianny w ogóle nie pasowało do charakteru Devona. Sama dokładnie nie wiedziała, czego oczekiwała po mieszkaniu Feniksa. Kiedy wstała, zauważyła, że na niewielkiej komodzie stojącej w pobliżu szafy, leży rolka bandaży i mała fiolka łez Feniksa. No tak. Pewnie Devon nie ośmielił się sam opatrzyć jej nadgarstka. Wiedział bowiem, że dziewczyna nie ma najmniejszej ochoty dzielić się z innymi wiedzą, co przez lata ukrywała pod skórzaną rękawicą i nic bardziej by jej nie rozjuszyło. Brunetka raźno podwinęła rękaw czarnego swetra, odsłaniając krwistoczerwoną bliznę, przypominającą wyglądem smoka. Znamię Phantarmy. Niemal każdy Opętany taką posiadał. Marzyła, by się go pozbyć, jednak na tą niegojącą się ranę nie działały żadne maści ani nawet zaklęcia. Cece chwyciła w zęby koniec bandaża i pomagając sobie lewą ręką, opatrzyła bliznę, nie chcąc jej dłużej widzieć. Sprawdziła kilka razy, czy aby na pewno materiał nie zsuwa się z jej nadgarstka, po czym ruszyła w stronę białych drzwi. Kilka sekund później była już w salonie.
- Devon? Wszystko w porządku? - spytała, widząc załzawione oczy szatyna. Brodaty mężczyzna wytarł łzy grzbietem dłoni, a następnie z powrotem założył okulary.
- To tylko przez ten kurz - mruknął, przesuwając się kawałek, robiąc miejsce Feniksicy. - Od kilku miesięcy nikt nie sprzątał ani nawet nie wietrzył tego mieszkania, więc po prostu...
- No dobrze. Ustalmy coś. - przerwała mu. - Nie musisz mówić mi prawdy. To twoja sprawa i nie zamierzam w nią wnikać - ucięła dziewczyna, siadając na boku kanapy. Dobrze wiedziała, że praktycznie każdy człowiek ma sekret, którego nie chce nikomu zdradzać i szanowała to. Miodowooki spojrzał na brunetkę. - Tylko błagam. Nie wciskaj mi już więcej takich kitów.
- Wiesz... dziwna jesteś - mruknął cicho, opierając łokcie na kolanach. - Chyba nie potrafiłbym powiedzieć tego samego na twoim miejscu...
- Każdy jest inny. Ty po prostu jesteś typem naukowca. Masz wyuczone zdobywanie informacji, które potem wykorzystujesz do swoich badań. A mnie nie są one do niczego potrzebne. Lecz... jeśli chciałbyś to z siebie wyrzucić, powiedziałbyś mi. Taka to moja logika - rzekła dziewczyna, uśmiechając się delikatnie. - Ale jest jedna rzecz, która niezmiernie mnie intryguje.
- Co takiego? - zapytał Devon. Ręka Feniksicy wskazała na przedmiot wiszący na ścianie.
- Jak nazywa się to cudowne grające i pokazujące kolorowe obrazki pudełko? - wydusiła z siebie jednym tchem. Miodowooki uśmiechnął się, dostrzegając w oczach Cillianny radosne iskierki.
- Telewizor. Niektórzy to nawet wielbią go jak bóstwo...
- Naprawdę? - jęknęła zachwycona czarnooka, wpatrując się w ekran.
- Taaa. Potrafią oddawać mu cześć przez cały dzień - zaśmiał się Feniks. - Popatrz sobie trochę, a ja w tym czasie zrobię coś do jedzenia - powiedział, wstając.
- Tak, jasne... - mruknęła, nie odrywając wzroku od telewizora.
- No pięknie. Już straciła kontakt z rzeczywistością... - westchnął chłopak, wchodząc do kuchni.
***
Jakąś godzinę później dwa Feniksy opuściły budynek. Cece szła dość szybkim krokiem zaraz za Devonem, ubrana w jeden z pożyczonych od niego płaszczów.
- Więc musimy dostać się do tamtego miejsca na przedmieściach, gdzie wylądowaliśmy? - zapytała, nie przerywając marszu. Szatyn lekko skinął głową, nawet nie spoglądając na dziewczynę. Te wszystkie myśli wciąż nie dawały mu spokoju. Robin, Crossowie, demony, śmierć Ferrery... Nie mógł się przez nie nawet skoncentrować. Wiedział jednak, że teraz powinien się skupić nad okiełznaniem Phantarmy egzystującej w Cilliannie. Nie był jednak do końca pewny, czy Cece będzie wystarczająco silna, by potrafiła sama wygrać tę walkę. Jeśli brunetka nauczyłaby się w pełni kontrolować swoją drugą połowę duszy, mogłaby wtedy wykorzystać umiejętności Phantarmy w pojedynkach. Mogłaby stać się kartą przetargową, decydującą o zwycięstwie Feniksów nad Bractwem. Ale na razie czekał ich mozolny trening.
- Skorzystajmy z portalu - rzekł miodowooki, gwałtownie się zatrzymując. - To za długa droga, by przebyć ją na pieszo. Taksówka albo autobus też nie jest najlepszym rozwiązaniem, kiedy są takie korki... zdecydowanie portalem będzie najszybciej.
- Taaak. Najwyżej nas połamie, kiedy walnie nami w ziemię - westchnęła czarnooka, poprawiając płaszcz na ramionach. Devon spojrzał na nią.
- Będzie mi małpa jedna wypominała do końca świata - warknął, klepiąc Feniksicę po głowie.
- A żebyś wiedział!
- Tym razem będzie delikatniej - powiedział już spokojnie. - Przeskakujemy tylko z miejsca na miejsce, a nie między światami. Wichry międzywymiarowe nie będą miały wpływu na naszą szybkość. W sumie teraz można przyrównać to do tych twoich... Migoczących Kroków. Tylko, że przeniesie nas od razu do punktu docelowego - rzekł, wyciągając telefon z kieszeni ciemnej kurtki. Ciągle zastanawiał się, czy poprosić Crossów o pomoc. Mimo że byli dość ekscentryczną rodzinką, mieli wiedzę o demonach w małym palcu. W sumie, wypadałoby chociaż poinformować ich o przybyciu do tego wymiaru, a nie jak zazwyczaj to robił, wjeżdżać do ich domu bez zapowiedzi. Palec Devona zawisnął nad numerem Mariana Crossa. Po chwili jednak szatyn pokręcił głową i schował komórkę z powrotem do kieszeni. To nie był jeszcze odpowiedni czas.
- No... to otworzysz w końcu ten portal, póki nikt nie kręci się w pobliżu? - zagadnęła Cillianna, przestępując z nogi na nogę.
- A tak... jasne - powiedział brodaty mężczyzna, po czym wyciągnął przed siebie rękę. Kiedy delikatnie ją przekręcił, w powietrzu ukazał się okrągły otwór, w którym były widoczne hangary, nieco rozmazane, niczym na powierzchni wody.
- To wygląda, jakbyś zrobił dziurę w przestrzeni - rzekła dziewczyna, wchodząc w magiczną taflę zaraz za okularnikiem. Portal natychmiast zamknął się za nimi.
- No i jesteśmy - mruknął Devon, pokazując Feniksicy, by podążała za nim w kierunku jednego z magazynów. Szatyn uchylił wielkie stalowe wrota, a następnie przymknął je, kiedy znaleźli się w środku. - To miejsce jest dodatkowo pokryte magiczną zaporą. Będziesz mogła sobie spokojnie wszystko demolować.
- Ha, ha. Baaardzo śmieszne - burknęła Cece. - Dobrze wiesz, że to zależy od niej, nie ode mnie.
- Dobra, tylko żartowałem! - powiedział miodowooki, widząc skwaszoną minę dziewczyny. - Na początek może spróbujmy obudzić tego demona.
Obydwoje usiedli na ziemi, naprzeciwko siebie. Czarnooka poczuła chłód w płucach, kiedy zaczerpnęła haust zimnego powietrza. Bała się tej chwili, tak samo jak każdego kontaktu ze swoją Phantarmą. Nienawidziła słuchać jej głosu w swojej głowie. Wszystko było w porządku, kiedy demon był uśpiony, lecz teraz musiała pokonać swój strach i zmusić Phantarmę do podporządkowania się swojej woli. Cillianna spuściła wzrok.
- Dev... - zaczęła cicho. Jej głos odbił się od ścian pustego hangaru. - Jeśli ona przejmie nade mną kontrolę i nie będziesz mógł sobie z nią poradzić...
- Nie przejmuj się tym - przerwał jej szatyn, kładąc dłoń na swoim sercu. - Nie dopuszczę do takiej sytuacji. Wszystko będzie pod kontrolą. Słowo Feniksa. - rzekł.
- Ale... jeśli coś takiego by się wydarzyło... Proszę o jedno. Zabij mnie. Jeśli się nie odrodzę, ona zginie razem ze mną... Nie mogę dopuścić, aby ten cholerny demon znowu kogoś skrzywdził...
- Nie dopuszczę do takiej sytuacji - powtórzył Devon, patrząc prosto w oczy Feniksicy. - Będzie dobrze. Zaufaj mi. - uśmiechnął się delikatnie. - A teraz uspokój oddech i skup myśli. Tak, jakbyś chciała porozmawiać z kimś przekazem telepatycznym. Gdyby coś było nie tak, daj mi znać.
- Może to i głupie, ale boję się jak cholera - szepnęła Cece. - Porąbane. Obawiać się czegoś, co jest częścią ciebie...
Devon złapał Feniksicę za rękę. Zaskoczyło ją to.
- Jestem z tobą. Nic złego się nie stanie - rzekł cicho. Ten łagodny ton uspokoił nieco szaleńcze bicie serca dziewczyny.
- Dzięki, Dev - szepnęła, po czym zamknęła oczy, sięgając myślą w stronę obecności Phantarmy.
***
To miejsce było takie samo jak zawsze. Opary mocy, niczym czarna mgła, wciąż krążły kilka centymetrów nad powierzchnią, spowijając sobą wszystko. Najmroczniejszy zakątek umysłu, na krawędzi jej świadomości. Ta Feniksica, właścicielka tego ciała, za każdym razem bezwzględnie odrzucała mnie właśnie tu, kiedy próbowałam zasmakować choć trochę swobody. A jeszcze kilkanaście lat temu byłam wolna. Niczym nie skrępowana. Mogłam robić, co żywnie mi się podobało. Wszędzie, gdzie tylko zaszłam, pozostawały po mnie jedynie spalone wioski i spustoszone pola, przesiąknięte krwią ofiar. Byłam legendarną Ognistą. Nikt nie śmiał się mnie przeciwstawić. Lecz teraz... stanowiłam jedynie cząstkę umysłu jakiejś słabej Feniksicy, która nawet nie potrafiła wytrzymać potęgi mego ogromu. Wszystko przez tego cholernego Kehvara. Mogłam przecież nie zawierać z nim paktu lata temu, lecz połasiłam się na jego nieśmiertelną duszę... To on był winien obecnemu stanowi. Gdybym mogła cofnąć czas, bez wahania bym go wtedy zabiła.
Uśmiechnęłam się na myśl, że chciałam zabić nieskończenie nieśmiertelnego Feniksa. Tej zarazy nie można było się pozbyć, póki sami się nie pozarzynali albo nie zdjęli ich ci żałośni, w porównaniu z moją mocą, Różani. Nienawidziłam jednych i drugich całym sercem. Jednak jeszcze bardziej nie cierpiałam drżącej osóbki, której postać właśnie pojawiła się wśród czarnej mgły. Ona. Właścicielka ciała. Próbowała jako tako trzymać mnie na uwięzi.
- Żałosne - prychnęłam, a mój głos rozległ się echem po bezkresnej pustej przestrzeni, w której otaczające nas opary stanowiły jedyny punkt odniesienia. Ta trzęsąca się w mojej obecności jak liść na wietrze Feniksica chciała mnie okiełznać? - Jeśli masz trochę rozumu, to lepiej odejdź - syknęłam, patrząc w jej przerażone czarne oczy.
- Nie - powiedziała cichutko, acz stanowczo. - Nie będę już słuchać twoich rozkazów. To moje ciało. To mój umysł i połowa mej duszy! - krzyknęła, zaciskając ręce w pięści. - Nie masz tu żadnej władzy. Podporządkuj się mojej woli, a...
- O? Czyżbyś chciała, żeby powtórzyła się sytuacja sprzed dziesięciu lat? - mruknęłam, zbliżając się do brunetki. - Jeśli dobrze pamiętam, nieźle mnie wtedy wkurzyłaś. Przestałaś mnie słuchać. I obie dobrze wiemy co się wtedy stało - akcentowałam dobitnie każde słowo ostatniego zdania. Feniksica drżała, słysząc co powiedziałam. O tak. Dziesięć lat temu wyśmienicie się zabawiłam, przejmując całkowitą kontrolę nad ciałem. - Krwawa rzeź... Chętnie bym to powtórzyła - szepnęłam jej do ucha. Dziewczyna odskoczyła i rzuciła mi pełne zacięcia spojrzenie.
- Nie pozwolę ci krzywdzić niewinnych - wyharczała. Była wściekła. Wprost ociekała gniewem. Zaśmiałam się głośno, patrząc jej prosto w twarz.
- Zawrzyjmy układ - zaproponowałam. Ta momentalnie się skrzywiła. - Jeśli wygrasz, pozwolę ci korzystać z mojej mocy kiedy tylko zapragniesz. Będę na każde twe wezwanie. Zostanę twym uniżonym sługą. Zrobię wszystko, co rozkażesz - szepnęłam, kłaniając się przed nią.
- A czego żądałabyś w przypadku mojej przegranej? - spytała. W jej głosie było wahanie. Łatwo dała się zmanipulować. W sumie, czego się spodziewałam? Zawsze była słaba. Wygraną miałam jak w banku.
- Oddasz mi całkowitą kontrolę. Będę władać twym ciałem do końca twojego życia - uśmiechnęłam się ironicznie. Czyli na wieki. - Będziesz zmuszona oglądać, jak zabijam twoich przyjaciół. Jedno po drugim. Ares. Nimfa. Leo. Devon. Kai. No i na koniec Eragon - wyliczałam na palcach. - A potem odnajdę Fergusa i odbiorę mu drugą część mojej duszy. I wtedy będę wiodła życie takie jak dawniej. A ty... będziesz patrzyła na śmierć niewinnych... - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu - ...już zawsze.
Feniksica nie odezwała się nawet słowem. Po chwili otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, jednak zaraz je zamknęła, a następnie zniknęła pośród ciemnej mgły. Znowu zostałam tu sama.
Uśmiech wypłynął na me usta, kiedy pomyślałam o najbliższej przyszłości. Rozprostowałam delikatnie ogromne czerwone skrzydła i usiadłam na powierzchni otulonej mgłą. Pozostało mi jedynie czekać na krwawe łowy...
***
- Bez walki się nie podda - westchnęła Cillianna, mając na myśli Phantarmę. Powoli zapadał zmrok, kiedy jedyne Feniksy w tym wymiarze szły jedną z ulic miasta. Zegar na wieży pobliskiego kościoła właśnie wybijał piątą godzinę.
- To tak samo, jak ty - uśmiechnął się Devon, próbując choć trochę podnieść towarzyszkę na duchu. - Nie wierzę, by ten demon mógł wygrać z osobą, która jest cholernie uparta i zawsze musi postawić na swoim...
Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Zazwyczaj odgryzała się okularnikowi, lecz teraz nie miała na to najmniejszej ochoty. Miodowooki wyraźnie widział, jak ten problem ją trawi. Zżera od środka.
- Dokąd właściwie idziemy? - zapytała Cece po chwili ciszy. - Jeśli mielibyśmy wrócić do twojego mieszkania, to chyba wleźlibyśmy w portal. Chyba, że masz jakieś limity użytkowania...
- Nic z tych rzeczy - powiedział szatyn, przystając przed niewielką kawiarnią. - Po prostu pomyślałem sobie, że dobrze by było się trochę odstresować, zjeść coś słodkiego, odepchnąć od siebie te pochmurne myśli, chociaż na chwilę... - uśmiechnął się cierpko. Brunetka zgodziła się, po czym weszli do środka. Zdjąwszy płaszcze, usiedli przy stoliku znajdującym się przy oknie. Dziewczyna rozejrzała się po lokalu. Kawiarenka była mała i bardzo przytulna. Na ciemnoczerwonych ścianach wisiały suszone kwiaty oraz obrazki przedstawiające jesienne krajobrazy. Feniksica czuła się tu niemal jak w domu - nightwoodzkim lesie.
- Czy mogę przyjąć państwa zamówienie? - głos kelnerki wyrwał brunetkę z zadumy. Spojrzała na kobietę, a potem na kartę leżącą na stole, zapisaną ludzkimi literami.
- Cece, wybrałaś coś? - spytał Devon, wciąż lustrując wzrokiem menu przed sobą.
- Mógłbyś zamówić coś dla mnie? Nie jestem pewna, na co mam ochotę... - czarnooka uśmiechnęła się z uprzejmości do kelnerki.
"Dobrze wiesz, że nie umiem czytać w tym języku, idioto!" - warknęła Cillianna mentalnie do szatyna. Mężczyzna przeczesał włosy ręką.
"Wybacz, zapomniałem."
- W takim razie poproszę czarną kawę, kakao i dwa kawałki tortu czekoladowego... - rzekł, a kobieta zapisała zamówienie w małym notesie. - To wszystko.
- Już się robi! - powiedziała entuzjastycznym tonem i po chwili zniknęła im z oczu.
- Nauczę cię, jak będę miał trochę czasu. Te litery są całkiem podobne do podstawowego alfabetu runicznego, więc nie powinno być z tym problemu... Oczywiście jeśli chcesz - dodał, spoglądając na Feniksicę. Dziewczyna splotła dłonie na kolanach.
- Najpierw Phantarma. Jeśli ją opanuję, to będę mogła uczyć się nawet najtrudniejszych języków tego świata. Muszę tylko ją pokonać. Tylko... albo.
Ciągle wahała się, czy powiedzieć Devonowi o propozycji Phantarmy. Tak czy inaczej, nie mogła zgodzić się na jej warunki. Nigdy nie wybaczyłaby sobie przegranej.
- Nie zadręczaj się tym - mruknął cicho okularnik. - Z tego, co mówiłaś, wynika, że na razie nie ma ochoty sama z ciebie wyleźć, bo nie jest do końca przebudzona... - przerwał, kiedy kelnerka postawiła na ich stoliku tacę z dwoma kubkami i talerzykami z ciastem. - Dziękuję - powiedział, wręczając kobiecie banknot. - Reszty nie trzeba.
- W sumie mówiła, że chętnie by się wyrwała, ale ciągle miała schowane skrzydła. Dopóki ich w pełni nie rozwinie, jest w stanie uśpienia... - powiedziała Cillianna, kiedy kelnerka się już oddaliła. Dziewczyna wzięła łyk gorącego kakao. - Matko, to jest boskie! - rzekła głośno, po czym wzięła kolejny łyk. Devon uśmiechnął się szeroko.
- Wiedziałem, że ci zasmakuje - powiedział, spoglądając za szybę. Za oknem delikatnie prószył śnieg. Mrok rozświetlały jedynie latarnie stojące co kilka metrów oraz neonowe szyldy sklepów.
Zbliżała się siódma, kiedy zbierali się do wyjścia.
- Musimy tu jeszcze kiedyś przyjść - mruknęła Feniksica, wychodząc z lokalu.
- Jasne, czemu nie. Chętnie tu wpa... - mężczyzna urwał w pół słowa, widząc dwie osoby o czerwonych włosach, idące ulicą. - Cholera. Poczekaj tu na mnie - rzekł, wpychając dziewczynę w boczną uliczkę. - Tylko się nie pokazuj.
- D-dobra - zgodziła się zdziwiona Cece, patrząc za odchodzącym Devonem.
- Proszę, proszę! Kogo my tu mamy! - krzyknął mężczyzna o długich włosach na widok szatyna. Zaraz za nim szła błękitnooka dziewczyna.
- Devon Verves, we własnej osobie - uśmiechnął się okularnik. - Przepraszam, ale nie bardzo mam czas... wpadnę do was jutro wieczorem i...
- I powiesz nam, kogo tam ukrywasz? - zagadnęła czerwonowłosa, idąc w stronę bocznej ulicy.
- Nikogo nie ukrywam - uciął brodaty mężczyzna. - Roza, dla twojej wiadomości, nie jestem żadnym Bondem czy innym...
- O matko! - pisnęła zaskoczona nastolatka. - Devon ma wilka! Oż ty, żeby przede mną takie sprawy chować?!
Faktycznie, na ulicy tuż przy murze, stała biała wilczyca. Feniks odetchnął z ulgą.
- Tak, tak. Fajnie i w ogóle... Bunny, daj już spokój, bo widzisz, że pan pracuś jak zwykle się spieszy... Znając życie, to pewnie chce tego kundla pokroić. Naukowiec od siedmiu boleści - westchnął ojciec Rozy, ciągnąc ją za sobą. - Chyba nie chcesz się spóźnić za mistrzostwa dzielnicy w pokera w tym starym, opuszczonym kasynie, co? Zobaczysz, że twój tatulek da dzisiaj czadu!
- Marian... nie kompromituj się. Przecież wiesz, że przerąbiesz wszystko i jak zwykle będę musiała to sama odzyskiwać. Robisz mi wstyd przed Devonem - jęknęła nastolatka, wznosząc oczy do nieba. - Do jutra! - krzyknęła na odchodnym do Feniksa, po czym razem z ojcem zniknęła za rogiem. Miodowooki podszedł do wilczycy.
- Cece, życie mi ratujesz! Gdyby tylko Roza cię zobaczyła... ona ma awersję na punkcie kobiet... gdyby zobaczyła cię w twojej prawdziwej postaci, normalnie byłbym martwy.
- Nie ma sprawy, zawsze do usług - mruknęła wilczyca. - Przyjaciele z dawnych lat, co? - westchnęła, przyjmując znowu ludzką postać.
- A żebyś wiedziała... - uśmiechnął się Devon. - Może nawet będą w stanie nam pomóc... Ale nie wszystko na raz. Wracajmy do domu - powiedział mężczyzna, otwierając portal. Cece ochoczo skinęła głową.
***
Napisałam. W końcu. Matko, ręce odpadają xD Jak tam po pierwszym dniu w szkole? Ja to nawet jakoś w miarę przeżyłam :) Tylko mi tęskno za Caroline i Cross  :c
Teraz planuję zabrać się porządnie za naukę (jaaasne ;D), ale postaram się, by była minimum jedna notka miesięcznie :)
Czekam na wasze nny :D
Cece