piątek, 18 października 2013

Nimfa

- Ej! Co jest?! Gdzie ty mnie ciągniesz?! - krzyknął Eragon do Nim, która szarpiąc go za rękaw, prowadziła go do Zatoki Błękitnych Mgieł. - Przecież mówiłaś, że reszta tych twoich... przyjaciół... czeka w lesie!
- Nie drzyj się tak, bo pobudzisz wszystkie nimfy w oceanie - uśmiechnęła się dziewczyna i przystanęła. - Myślisz, że do lasu leżącego jakieś sto metrów wyżej, będziemy włazić po pionowej ścianie?
Eragon spuścił wzrok. No tak, przecież mógł się tego domyślić.
- Tajne przejście - rzucił, a Nim kiwnęła głową. - Wciąż nie rozumiem, dlaczego nie mogłem poprosić Saphiry o pomoc. To byłaby o wiele krótsza i łatwiejsza droga...
- Otóż to - odparła spokojnie czarnowłosa, ponawiając marsz. - Nikt nie mówił, że będzie łatwo... No co stoisz jak ten kołek w płocie? Ruszże się! - powiedziała donośnym głosem, nawet się nie odwracając. Chłopak szybko podbiegł do niej i znowu razem kontynuowali wędrówkę.
- Słuchaj - zaczął chłopak. - Po co był ten cały cyrk z wilczycą w domu...? I te sny... i ta blizna... to też wasza robota? - spytał, marszcząc czoło.
- Jasne. Przecież na pewno nie poszedłbyś ze mną, gdybym powiedziała ci o tym wszystkim, gdy pierwszy raz cię spotkałam. Wyobrażasz to sobie? "Cześć Eragonie. Idziesz ze mną do lasu, bo... zwierzęta tak chcą". No po prostu uznałbyś, że zwariowałam - zaśmiała się dziewczyna.
- Nim... a co z tą blizną? - spytał ponownie Smoczy Jeździec. Dziewczyna popatrzyła na niego.
- Naznaczyła cię. Znaczy wilczyca. Wiesz, wtedy we śnie. Od tej pory jesteś objęty... hm... jakby to powiedzieć? O, już wiem. Patronatem. To po pierwsze. A po drugie nie "Nim" tylko "Nimfa".
- Coo?! - krzyknął zdezorientowany chłopak, przystając. - Jesteś jedną z tych, co pływają tam, w oceanie? - spytał, wskazując ręką czarną w mroku wodę, posrebrzoną blaskiem malejącego księżyca.
- Nieee. Moje imię ma trochę inną genezę... ale całkowicie się z nimi wiąże... - odparła Nimfa. - Kurczę. Będę musiała sobie znowu wymyślić inne imię, pod którym będą mnie znali w Veightvillage... A tak się do tego przyzwyczaiłam... - westchnęła. - No chodź już.
Ich oczom ukazała się zatoczka, ledwo widoczna w czerni nocy. Ostrożnie zeszli w dół po stromym, kamienistym zboczu, aż w końcu wylądowali na zimnym piasku. Ocean był wyjątkowo spokojny. Raz po raz taflę wody marszczyły pojedyncze fale, które kończyły swój żywot, rozbijając się o brzeg. Aż trudno było uwierzyć, że jest to to samo miejsce, co za dnia.
- Chodź - powiedziała dziewczyna, z wysiłkiem odsuwając wielki głaz. - Musimy się pośpieszyć, bo za chwilę może zacząć padać, a poziom wody w tej jaskini...
- Nie no... - przerwał jej. - Nie mów mi, że będziemy musieli nurkować... - oburzył się Eragon, pomagając Nimfie otworzyć wejście.
- Mam nadzieję, że nie... - powiedziała cicho dziewczyna. - Właź do środka
Chłopak wskoczył do dziury. Wylądował na mokrym błocie i na dodatek rozciął łydkę o ostry kamień.
- Uważaj, na dole czasem są niebezpieczne odłamki głazów! - krzyknęła z góry Nimfa.
- Mogłaś powiedzieć wcześniej! - odkrzyknął chłopak, próbując zatamować krwawienie. W końcu rzucił na ranę zaklęcie sklepiające. Kilka sekund później do jaskini wskoczyła dziewczyna. Wylądowała z kocią gracją, brudząc sobie błotem jedynie podeszwy i czubki butów. W porównaniu z nią, Eragon był w koszmarnym stanie.
- Pośpieszmy się. Pamiętaj, woda. Nie chce mi się za bardzo pływać.
Chłopak momentalnie podniósł się z ziemi i pobiegł za Nimfą.
- Przydałoby się trochę światła! - krzyknęła do niego. - Nic nie widzę w tych ciemnościach!
- Brisingr! - zakrzyknął smoczy Jeździec, wyciągnąwszy miecz. - Tyle wystarczy? - spytał, dumny z siebie.
- Jasne. Jeżeli jest wodoodporny... - odparła dziewczyna, zatrzymując się, po czym założyła ręce na piersi, patrząc na niebieski płomień.
-CO?! - krzyknął znowu chłopak. To było istne szaleństwo. Gdyby nie uporczywy ból łydki i nadgarstka, mógłby pomyśleć, że to tylko sen.
- Ten ogień bez wzmocnienia na pewno zgaśnie w kontakcie z wodą. Spróbuję coś zrobić. Daj mi go!
Eragon niechętnie podał Nimfie Brisingra. Dziewczyna wzięła go w jedną rękę, a w drugiej uformowała kulę energii. Na chwilę przymknęła powieki i bez słowa, z całej siły uderzyła nią w miecz. Brisingr zatrzęsł się, lecz nie zgasł.
- To powinno pomóc - powiedziała niebieskooka, oddając płonący oręż właścicielowi. - No nie... - powiedziała nagle, gdy wdepnęła w kałużę.
- Co się stało? I jak ty to zrobiłaś bez zaklęcia?! - krzyknął chłopak.
- Woda. Będziemy musieli jednak płynąć, a o bezsłownej magii pogadamy kiedy indziej! - rzekła i weszła do wody do pasa. - Na co czekasz?! Na Agaeti Blodhren*?!
Eragon wskoczył za Nimfą i już po chwili obydwoje nurkowali w ciemnej wodzie, rozświetlonej jedynie blaskiem płonącego miecza.
"Płyń za mną" - przesłała mu mentalnie dziewczyna. Nie widział jej. Raz po raz mógł dostrzec stopę Nimfy, albo skrawek jej płaszcza. Parę razy chłopak omal nie utonął, na szczęście Nimfa od razu przesyłała mu energię lub, gdy było to możliwe, wyciągała go ponad powierzchnię wody. W końcu, gdy dotarli do miejsca, w którym strop był dość wysoko, by móc płynąć, a nie nurkować, dziewczyna powiedziała:
- Widzisz tamten brzeg? Płyń w tamtą stronę. Zaraz do ciebie do... - nie skończyła, bo ponownie zanurkowała w czarną toń. Chłopak płynął w wyznaczonym kierunku, aż wreszcie dotarł do brzegu.
- O matko - jęknął wyczołgując się na kamienistą powierzchnię. Położył się na plecach i spojrzał w górę. Nie wiedział, czy tylko mu się wydaje, czy naprawdę widzi wyjście z jaskini, przez które wpadało światło księżyca. Chłopak oblizał wargi. Były słone. Najwidoczniej do tej części jaskini dopływała woda z oceanu. Nagle ciszę zmąconą jedynie kapaniem wody przerwał przerażający krzyk.
- Nimfa!!! - wrzasnął Eragon, zrywając się z ziemi. Pobiegł kilka metrów, aż wreszcie ujrzał ją za wielką skałą. Wokół niej, na nieurodzajnym kamiennym podłożu rosło kilka białych róż, ale Eragona tego dnia już nic nie mogło zdziwić.
Nimfa siedziała na ziemi. Była, tak jak on, cała mokra, a jej ubranie było w paru miejscach podarte.
- Co się dzieje?! - zapytał przerażony.
- Nie... nic... to tylko ten, no... nietoperz... - powiedziała cicho, ciężko oddychając. - Wystraszyłam się. Chodźmy już.
- Tak... chodźmy - przytaknął Eragon. Nie chciał już zadawać pytań, ale wiedział, że to na pewno nie była sprawka żadnego nietoperza. Na pewno nie krew lejąca się po jej dłoniach, którą tak bardzo starała się ukryć... Chłopak bez słowa ruszył przed dziewczyną po drabinie, w stronę wyjścia z jaskini. Kiedy znaleźli się na zewnątrz, Smoczy Jeździec ujrzał dookoła mnóstwo drzew - zapewne byli w sercu lasu. Obok tajnego przejścia do zatoki był wielki wodospad, z którego najprawdopodobniej brała się część wody w jaskini.
- Czas najwyższy - powiedziała dziewczyna, idąc w stronę znaną tylko sobie, wołając za sobą Eragona. Po paru minutach doszli do ogromnego drzewa, naprzeciw którego znajdowała się jaskinia. Tuż przy nim siedziało pięć osób - dwie kobiety i trzech mężczyzn.Wszyscy patrzyli na niego podejrzliwym, lekko dzikim wzrokiem, w którym kryła się też jednak nutka nadziei.
- Witaj w nightwoodzkim lesie, Eragonie... - powiedziała Nimfa. - Witaj wśród Feniksów...

 *Agaeti Blodhren - Święto Przysięgi Krwi (odbywa się raz na 100 lat)
***
Napisałam, pomyślałam, opublikowałam.
Z dedykacją dla Aryi Drottning, za to, że czyta, komentuje i po prostu jest :)
Miłego weekendu ;D

czwartek, 10 października 2013

Oczekiwanie

Sonea znowu westchnęła i usiadła na łóżku. Żądza zemsty ciągle nią targała. Najchętniej od razu wyruszyłaby na południe i pozbyłaby się Feniksów. Tylko tak mogła oddać ostatnią przysługę swojemu ukochanemu Abbadonowi - smoczemu ucieleśnieniu połowy swej duszy... Jednak Valentine ciągle nalegał, by ćwiczyła i czekała. To ją dobijało. Czas mijał tak wolno.
Dziewczyna wstała i rzucając zaklęcie w pradawnej mowie elfów, zapaliła bezogniową lampę, która stała w rogu pokoju, tuż przy lustrze.
- Dobra, no to jeszcze raz - powiedziała do siebie i podniosła łuk i kołczan z podłogi wyłożonej jasnym drewnem. Chwyciła z sekretarzyka kilka drewnianych tabliczek i zawiesiła je na ścianie. Na każdej z nich widniał jeden wizerunek. Trzy kobiece i trzy męskie twarze. Ze wszystkich biła niesamowita powaga i opanowanie. Sonea odsunęła się o parę kroków i popatrzywszy na nie, skinęła lekko głową.
- Taa... - mruknęła.- Ty pierwszy, Przywódco - rzekła, ironizując ostatnie słowo. Błyskawicznie naciągnęła cięciwę i wypuściła strzałę. Grot trafił prosto w czoło namalowanego bruneta. Uśmiechnęła się cierpko.
- Jeszcze raz - rzuciła w przestrzeń. Wyciągała strzały i napinała łuk, starając się być coraz szybsza i coraz bliższa perfekcji. W końcu wyszczerzyła zęby w prawdziwie radosnym uśmiechu. Wycelowała idealnie w źrenicę.
- Bingo - rzekła i zaśmiała się histerycznie. - A ty - powiedziała cichutko, podchodząc do obrazka przedstawiającego dziewczynę o długich, prostych włosach i orzechowych oczach - ty... będziesz następna - szepnęła i delikatnie przejechała dłonią po drewnianej tabliczce.
***
Ferrera odeszła od okna. Była sfrustrowana. Od kilkunastu tygodni nie była w stanie niczego napisać. Ponownie cicho westchnęła i usiadłszy przy biurku, nachyliła się nad kartką papieru. Szybkim ruchem zamoczyła pióro w kałamarzu i przygotowała dłoń do pisania. Końcówka pióra zawisła nad pergaminem. I znów to, co zawsze... Cisza. Ta przejmująca cisza panowała zawsze wieczorami w nightwoodzkiej bibliotece. Mieszkańcy Veightvillage mieli własne sprawy na głowie. Nie obchodził ich los Ferrery tkwiącej wśród zakurzonych książek, jedynie w towarzystwie kota. Na dodatek odstraszała ich ta koszmarna pogoda, prawie tak nieprawdopodobna w środku lata jak śnieg na pustyni. Od paru dni wieczorami ciągle lało. Krople zimnego deszczu monotonnie uderzały w szyby, jeszcze bardziej denerwując Ferrerę. Zrezygnowana dziewczyna położyła głowę na biurku. Jej długie, proste, jasnobrązowe włosy rozsypały się kaskadami, zasłaniając jej twarz. Miała dość. Nic jej się nie chciało.
Ciemnoszary kot, który do tej pory leżał zwinięty w kłębek na stosiku poduszek, tuż przy jednym z regałów, gwałtownie podniósł się, bezszelestnie przeszedł kilka kroków i lekko wskoczył na biurko. Ferrera odgarnęła pasemko włosów i spojrzała na zwierzę.
- Arthur, ten deszcz, to wszystko... nie mam już siły czekać. On musi być w wiosce, inaczej nie miałabym tej blokady... Feniks tu jest, a ja nie mogę nic zrobić... - westchnęła.- To głupie, że gadam do kota? - spytała w końcu samą siebie, po czym podniosła głowę. Kot miauknął, jakby na potwierdzenie. Dziewczyna uśmiechnęła się  i zaczęła głaskać zwierzaka za uszami. Kot zamknął złociste oczy i zamruczał.
- Ty zawsze wiesz, jak mnie pocieszyć - powiedziała cicho. Trwała tak chwilę, wpatrzona w swego futrzastego przyjaciela, aż w końcu odezwała się. - Miejmy nadzieję, że Nimfa wykonała już swoją robotę...
***
Znalazłam chwilę, więc wstawiam ;) Następna będzie dłuższa, obiecuję :) Jak podoba wam się muzyka? Chcę poznać wasze zdanie ;D Pozdrawiam :>

poniedziałek, 7 października 2013

Szafirowa magnolia

Valentine przechodził się po szklarni, raz po raz nachylając się nad poszczególnymi gatunkami.
- O, piękna magnolio... - wyszeptał, wąchając jasnoniebieski kwiat na gałązce malutkiego drzewka, które stało w donicy. - Jesteś jedyna w swoim rodzaju. Jesteśmy do siebie podobni, wiesz? - mówił dalej, muskając płatki kwiatu opuszkami palców. Jego wywód przerwało nagłe otwarcie się drzwi. Zza nich wychyliła się Madelaine ubrana w czarną obszerną szatę z długimi rękawami.
- Eee... panie... - zaczęła niepewnie, wchodząc.
- Jeszcze nie czas - uciął łysy mężczyzna, po czym odwrócił się do niej. - Serum gotowe? - spytał, unosząc brew. Dziewczyna bez słowa sięgnęła do kieszeni w wewnętrznej części płaszcza i wyciągnąwszy małą fiolkę wypełnioną jasnoniebieskim płynem, podała ją swemu panu. Mężczyzna uśmiechnął się i jednym łykiem opróżnił kryształowe naczynie.
Wszystko jak zwykle zachodziło bardzo szybko. Madelaine patrzyła, jak momentalnie zmarszczki Valentina wygładzają się, a jego głowę porastają kruczoczarne włosy. Oczy znów odzyskały kobaltowoniebieski kolor. Służka cofnęła się o parę kroków. Kiedy się zmieniał, zawsze czuła się dziwnie skrępowana, jakby wiedziała, że nie powinna na to patrzeć. Teraz mężczyzna wyglądał na co najwyżej 20 lat i budził w dziewczynie zupełnie inne uczucia, niż zaledwie przed pięcioma minutami. Valentine podszedł do niej i delikatnie uniósł jej podbródek.
- Dziękuję, Madelaine - powiedział, a jego młody, silny głos rozszedł się po dziewczynie niczym lodowaty dreszcz.
- Panie... - zaczęła, ale przerwał jej, kładąc palec na swoich ustach.
- Valentine - szepnął, a serce Madelaine biło jak oszalałe. On zawsze tak robił. Przez miesiąc był zimnym starym gburem, czekającym na rozkwit kolejnych szafirowych magnolii, aby po zażyciu dawki serum z błękitnych płatków, stać się na nowo cudownym, czułym młodzieńcem i... jej ukochanym.
Młody mężczyzna wziął ją za rękę i dalej już razem spacerowali po szklarni. Teraz dziewczyna była szczęśliwa, ale wiedziała, że póki co, nie będzie to trwało wiecznie. Ciągle miała nadzieję, że alchemicy pracujący w twierdzy wreszcie odkryją, jak można zatrzymać na stałe efekt magnolii... a potem ona i Valentine będą żyli aż po kres dni. Razem.
- Chodź - powiedział. - Mamy parę spraw do załatwienia.
Przeszli kawałek dalej, aż ich oczom ukazała się skrzynia z delikatnymi czarnymi kwiatami. Młodzieniec zatrzymał się i rzekł:
- Czas podszkolić twoje umiejętności, moja droga.
Madelaine pytająco spojrzała na niego. Valentine położył dłoń na jej ramieniu.
- Spal je.
Dziewczyna wyciągnęła dłoń i skupiła w sobie cząstkę energii.
- Żegnaj, czarny wilcu - powiedziała i rzuciła zaklęcie.
***
- Znowu pada - westchnęła Madelaine, idąc po schodach na szczyt wieży zaraz za Valentinem.
- To dobry znak - odparł mężczyzna, nie odwracając się. - Niebo nad Nightwood nigdy nie kłamie.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Valentine od dłuższego czasu ciągle zajmował się kwiatami i pogodą. Cóż, miał rację. Wkrótce mógł nastąpić przełom... jednak Madelaine zaczynało już to nudzić.
- Jesteś pewien, że zdarzyło się cokolwiek? Nie miałabym ochoty włazić po dwustu schodach i niczego nie zobaczyć...
Nie odezwał się, ale ona czuła, że w głębi duszy był o tym przekonany. W końcu po paru minutach znaleźli się na szczycie.Valentine otworzył drzwi i pozwolił, aby kobieta szła przodem. Na pierwszy rzut oka niewielkie okrągłe pomieszczenie niczym specjalnym nie różniło się od innych. Kilka okien, szare, kamienne ściany i regał z różnego rodzaju preparatami, lekami i nawozami dla roślin. I na pierwszy rzut oka z pewnością nikt nie zauważyłby stojącej w cieniu niewielkiej drewnianej skrzynki, pomalowanej szarą farbą. Mężczyzna zrzucił z niej płachtę, a drobinki kurzu zatańczyły w powietrzu. W skrzynce było sześć róż o płatkach barwy nocy i zapewne nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że nie potrzebowały one wody, czy światła. Młodzieniec uklęknął przy małej skrzyni i gestem wezwał Madelaine bliżej. Przykucnęła obok niego.
- Jest. Spójrz, jest. Czekałem na niego długie lata... - szepnął wzruszony, wskazując palcem malutki kiełek nowo narodzonej rośliny.
- A więc to prawda. Zaczyna się przełomowy okres w naszych dziejach... - odparła. Spojrzałna nią i ujął jej twarz w swoje dłonie.
- Dzięki niemu zostaniemy władcami świata... ty i ja... Madelaine - szepnął i delikatnie złożył pocałunek na jej rubinowych wargach.
***
Taaa daaaam! Sprężyłam się. Oto pierwsza notka z cyklu mega weny ;D
reszta wkrótce :)
zapraszam do obserwowania :)
Do tych, którzy mieli nadzieję na zamianę Valentina w smerfa - no cóż, może innym razem ;D

piątek, 4 października 2013

Nocna pogoń za wilczycą

Był późny wieczór, kiedy Eragon wyszedł z pawilonu uzdrowicieli. Zaniósł go tam Murtagh, kiedy Eragon zemdlał. Smoczy Jeździec powoli snuł się w stronę swojego domu, próbując przypomnieć sobie, co się stało. Pamiętał tylko, że rozmawiał z bratem.
A potem nic. Ciemność. Pustka. Na tym kończyła się jego wiedza.
Ocknął się późnym popołudniem, ale uzdrowiciele nalegali, by został dłużej, w razie ponownej utraty przytomności. Ciągle robili z igły widły. Na dodatek zaniepokoiła ich blizna na jego nadgarstku. Eragon spojrzał na nią. Wydawało mu się, że krwistoczerwona pręga jest znacznie większa i coraz wyraźniej okręca się wokół jego dłoni. Nie chcąc na nią patrzeć, zakrył ją rękawem.
Parę razy rzucił spojrzenie w kierunku bramy i otaczającego miasteczko muru. Jak na złość Nim nigdzie nie było. Chłopak odwrócił się i minąwszy mężczyznę zapalającego latarnię, wszedł do domu, rzucając krótkie przywitanie. Z sąsiedniego pokoju wychylił się Murtagh. Był wyraźnie zmęczony długą podróżą z Alagaesii, miał podkrążone oczy.
- Jesteś wreszcie - powiedział, podchodząc do stołu. - A już myślałem, że chcesz tam nocować - zażartował. Eragon uśmiechnął się. - Saphira tu była - rzekł w końcu Murtagh po chwili ciszy. Przyrodni brat spojrzał na niego. - Najwyraźniej wyczuła, że coś jest z tobą nie tak.
- Dawno się nie widzieliśmy... Mam wrażenie, że się od siebie oddalamy... To trochę dziwne. Ty i Cierń zawsze jesteście blisko.
- Może to obecność innych smoków...? - zasugerował Murtagh. - Wychowała się w przekonaniu, że jest ostatnią smoczycą, a tu nagle... sam wiesz, jak to jest.
Eragon sięgnął do szafki po bandaż. Chwilę szamotał się, próbując owinąć nim swój prawy nadgarstek, na którym rozpychało się szkarłatne znamię. Murtagh przez moment obserwował zmagania brata, po cichu się z nich podśmiewając. W końcu podszedł do brata i wyszarpnął mu rolkę bandaża z dłoni.
- Oddaj! Sam sobie poradzę - burknął brunet, jednak Murt pokiwał głową i powiedział z ironią:
- Taaa. Właśnie przed chwilą widziałem. Siadaj, pomogę ci - zaproponował, wskazując krzesło przy stole. Nie minęła nawet minuta, a opatrunek był założony.
- A tak właściwie, to skąd to się wzięło? - zapytał Murtagh, mając na myśli bliznę.
"Sam chciałbym to wiedzieć..." - pomyślał Smoczy Jeździec.
- Nie wiem. Zauważyłem to dopiero dziś rano. Możliwe, że zahaczyłem o coś dłonią...
Reszta wieczoru minęła im na rozmowie. Nawet nie zauważyli, kiedy zapadła noc. Kilka godzin później, znużeni emocjonującym dniem, zasnęli.
Eragon czuł się okropnie. Tej nocy sen był dla niego torturą. Obudził się. Nie mógł już spać i nie chciał już spać. Wydawało mu się, że jego wnętrzności pali żywy ogień, także blizna dotkliwie go piekła. Odrzucił na bok kołdrę i położył się na plecach, wlepiając wzrok w sufit. Ciężko oddychając, usiadł na łóżku. Nagle skamieniał. Powoli odwrócił głowę w kierunku drzwi wejściowych...
Na progu, jak gdyby nigdy nic, siedziała srebrno-biała wilczyca. Bił od niej taki spokój, że momentalnie Eragon zapomniał, że to dzikie zwierzę. Szybko jednak się opamiętał i ostrożnym ruchem sięgnął po Brisingra. Złote oczy wilczycy podążały za jego ręką. Kiedy schwycił miecz, usłyszał nagle mentalną wiadomość:
"Puść to".
Chłopak natychmiast otworzył dłoń, a jego oręż wypadł z cichym brzdękiem na ziemię. Spojrzał zdruzgotany na swoją rękę. Wcale nie chciał tego zrobić. Rzucił szybkie spojrzenie w kierunku drugiego pokoju. Drzwi były otwarte, Murtagh spał spokojnie, odwrócony do Eragona plecami.
"Nie budź go. Nie warto" - odezwał się ponownie kobiecy głos. Jak mógł być tak ślepy? Przecież to była ta sama wilczyca, która nawiedziła go we śnie. Pamiętał ją przecież doskonale. Chłopak popatrzył na nią.
"Nie, to niemożliwe... to musi być tylko wytwór mojej..." - myślał, lecz przerwała mu kolejna wiadomość.
"O matko, nie no, tylko nie to! No świetnie. Niedowiarek się znalazł. A w smoki i magię to jakoś nie jest mu ciężko uwierzyć" - przesłała wilczyca, kręcąc głową.
"Ale... ty... na Alagaesię... gadam ze zwierzęciem..."
"Przestań się nad sobą użalać i chodźże za mną, jeśli chcesz szybko zakończyć tę sprawę" - warknęła wilczyca. Eragon pośpiesznie włożył koszulę i długie spodnie, po czym wypadł z domu za wilczycą. Po chwili chłopak biegł tuż za zwierzęciem, które pędziło w stronę bramy miasta. Wilczyca zatrzymała się na gościńcu przed Veightvillage i zawyła krótko. Zaraz po tym obok Eragona, jakby znikąd pojawiła się Nim.
"Zajmij się tym przypadkiem. Nie wierzy w gadające zwierzęta" - przesłała dziewczynie wilczyca, pozwalając by Smoczy Jeździec również to usłyszał i mrugnęła. Czarnowłosa z uśmiechem skinęła głową, patrząc za odbiegającym zwierzęciem.
- Eragonie - zwróciła się do chłopaka. - Potrzebujemy twojej pomocy i myślę, że nadszedł już odpowiedni czas...
***
Przepraszam, że tak długo nie pisałam, ale ten tydzień to był horror. Codziennie sprawdzian albo 3 kartkówki O.O Mam nadzieję, że wam się spodobało i nie będziecie się na mnie gniewać :) Pozdrawiam