czwartek, 25 lipca 2013

Przysięga

Madelaine podała elfce czarny płaszcz. Czarnowłosa delikatnie wzięła do rąk i zgrabnym ruchem narzuciła go na plecy. Ostrożnie wyprostowała granatową suknię i przejrzała się w lustrze.
- Wygląda pani ślicznie, pani Soneo – powiedziała służka, poprawiając kaptur czarnej peleryny. Elfka uśmiechnęła się, robiąc obrót wokół własnej osi przy zwierciadle.
- Sonea. Jak cudownie odzyskać swoje imię – wyszeptała i nagle przygasła. – Szkoda, że mój najukochańszy przyjaciel serca i umysłu nie może być teraz przy mnie…
Madelaine bez słowa podeszła do drzwi i otworzyła je.
- Już czas, pani. Czekają na ciebie – powiedziała, po czym obie wyszły z komnaty.
***
Kobiety szły szybko przez szary, kamienny korytarz. Żadna z nich się nie odzywała. Lodowatą ciszę mącił tylko odgłos kroków – energiczny i stanowczy stukot butów Madelaine oraz o wiele cichszy – Sonei, który przypominał odgłos chusty upadającej na ziemię. Już po chwili dotarły do ogromnych drzwi, wykonanych z pięknego, ciemnego drewna, na którym wyraźnie było widać słoje. Nie czekając na nic, służka chwyciła chłodną, metalową obręcz i pociągnęła ją do siebie, otwierając wrota. Potem wykonała gościnny ruch dłonią, zapraszając elfkę do środka.
Sonea wzięła głęboki wdech i weszła nieśmiało do komnaty. Zaraz za nią przydreptała jasnowłosa, zamykając uprzednio drzwi. Elfka rozejrzała się wokół. Komnata była jasna i przestronna, a na białych ścianach wisiały obrazy w złoconych ramach. Na jednych były namalowane jakieś ważne osobistości, możliwe, że dawni władcy tej krainy. Na innych zaś toczyły się zszarzałe już sceny batalistyczne, niemalże wylewając się poza obramowania. Zielone oczy elfki oglądały wszystko z ogromnym zainteresowaniem, wychwytując każdy, nawet najdrobniejszy szczegół.
Wróciła już całkiem do zdrowia. Także chodzenie nie sprawiało jej najmniejszego problemu. Znów poruszała się z gracją godną elfa. Jedyną niezaleczoną raną była ta w sercu. Rana po utracie przyjaciela, której ciężko było się pozbyć…
Nagle do komnaty, przez drzwi znajdujące się po drugiej stronie Sali, wszedł mężczyzna. Mógł mieć co najwyżej 45 lat, mimo tego miał krótką, białą brodę, która sprawiała, że wyglądał jak staruszek. Mężczyzna był łysy i szczupły, ubrany w długą, szkarłatną szatę, przewiązaną złocistym, szerokim pasem. Na widok kobiet, jego twarz rozjaśnił uśmiech. Starzec podszedł do nich i powiedział:
- Madelaine, Soneo… - mężczyzna zbliżył się do elfki i przytulił ją. – Wiem, jak teraz jest ci ciężko – westchnął i odsunął się od niej. – Teraz, gdy Feniksy zabiły twojego smoka…
Elfka zatrząsnęła się z gniewu. Nie pozwoliła jednak, by złość ją opanowała.
- Teraz – powiedziała chłodnym tonem. – Teraz Feniksy zginą. Zapłacą za wszystkie krzywdy. Za całe zło, które spotkało mnie i ludzi. Będą cierpieć. Będą cierpieć tak, jak nigdy dotąd. Znajdę je, choćby ukryłyby się w zaświatach. Znajdę i zniszczę. Jedno po drugim. Będą patrzeć na śmierć swoich współbraci, tak jak ja patrzyłam na śmierć Abbadona. A potem rozrzucę ich prochy po całej ziemi i Feniksy już nigdy nie powrócą. Nigdy! – krzyknęła.
- Nigdy… - szepnął wzruszony mężczyzna. – Jak dobrze, że powróciłaś do zdrowia, Soneo. Właśnie takiej ciebie mi brakowało.
Elfka zaśmiała się, uradowana przysięgą, którą złożyła całemu światu.
- Czas na łowy, moi drodzy – wyszeptała, a potem odsłoniła zęby w złowieszczym uśmiechu. – Będziesz ze mnie dumny, Valentine! – krzyknęła i wybiegła z komnaty, trzaskając potężnymi drzwiami. Huk jeszcze przez chwilę roznosił się po sali, aż w końcu ucichnął. Mężczyzna usiadł na złoconym tronie i z zadowoleniem zwrócił się do Madelaine:
- Wszystko idzie zgodnie z naszym planem, nieprawdaż? – zapytał. Kobieta odgarnęła pasmo jasnych włosów z czoła i powiedziała:
- A to dopiero początek, Valentine, dopiero początek…
***
Jutro przyjeżdżają do mnie goście, więc notka w przyspieszonym tempie ;D
Życzę wszystkim miłych wakacji, dobrej pogody i dużo weny ;)
no... i cierpliwości, bo kolejne notki (ok. 3 rozdziały) muszę gruntownie przeredagować.
pozdrowienia dla wszystkich

poniedziałek, 22 lipca 2013

Bractwo Nocy

W ciemnym pokoju, znajdującym się w wysokiej wieży, siedział mężczyzna. Patrząc w małe lusterko, z zadowoleniem gładził swoją krótką, białą brodę, ciesząc swe oczy sceną, która niezmiernie go radowała. W tafli zwierciadła ukazała się elfka, którą parę dni temu znalazł w lesie jego oddział. Siedziała na łóżku, dłonie miała zaciśnięte w pięści i cała trzęsła się ze złości. Pragnęła zemsty – czuł to tak wyraźnie, jak gdyby były to jego własne uczucia.
„Jak to nienawiść potrafi szybko postawić człowieka na nogi…” – pomyślał starzec i uśmiechnął się szyderczo.
- Dzięki tobie osiągnę swój cel i raz na zawsze pozbędę się swoich wrogów. Zmiotę ich z powierzchni ziemi! – krzyknął, a po chwili jego śmiech wypełnił komnatę. Śmiał się tak przez kilka minut, dumny ze swej przebiegłości, aż w końcu do pomieszczenia weszła młoda kobieta. Przeszła w ciemności kilka kroków i zatrzymała się w miejscu, gdzie nikłe promienie słońca dochodzące do wieży, oświetlały jej bladą cerę i kontrastowo krwistoczerwone usta. Resztę twarzy starannie zakrywał kaptur, będący częścią czarnej peleryny, jaką nosili wszyscy członkowie Bractwa Nocy.
- Witaj, panie – powiedziała zdecydowanym głosem, wykonując gest powitalny, ledwo widoczny w mroku, który opanował pokój na dobre. Starzec ponownie usiadł na krześle, opierając nogi na blacie drewnianego stołu.
- Witam, witam młoda. Jak się ma nasza znajdka? – zapytał niewinnym tonem, jakby chodziło mu o jakiegoś puchatego zwierzaczka.
- Z elfką nie ma na razie żadnych kłopotów, wszystko idzie po naszej myśli… - zaczęło dziewczę.
- No i bardzo dobrze. To właśnie chciałem usłyszeć – skwitował starzec.
- Ale… - zająknęła się dziewczyna. Mężczyzna spojrzał na nią spod swoich krzaczastych brwi.
- Cóż, u diabła…?! – zapytał gniewnie i zerwał się gwałtownie z krzesła.
- Były pewne… problemy… z bestią. Rano… zerwała się z łańcuchów… i…
- I co jeszcze?! – krzyknął starzec, uderzając pięścią w stół.
- Zabiła 50 naszych żołnierzy… jednych przez spalenie żywcem, a innych przez rozszarpanie… a teraz właśnie uciekła i kieruje się w stronę Południowego Oceanu… - wyrzuciła z siebie jednym tchem, jakby układała sobie tę przemowę przez cały dzień. Mężczyzna ukrył twarz w dłoniach.
- Więc po co tu przyszłaś?! – wykrzyknął, zdenerwowany już do granic możliwości. – Żeby poinformować mnie, że jest pełno trupów do posprzątania?!
- Nie. Przyszłam prosić o zgodę na zabicie bestii… - powiedziała cicho dziewczyna, a jej wargi wygięły się w uśmiech.

***
Obiecuję, że kolejna notka będzie dłuższa i będzie już więcej wiadomo o elfce z poprzedniej notki :) Co tam u was? U mnie cieplutko, wczoraj był wręcz upał ;D Życzę wam takiej pogody, jak tu, przez całe wakacje ;)

czwartek, 18 lipca 2013

Odzyskana pamięć

Czarnowłosa elfka obudziła się. Leżała w wielkim, miękkim łożu, ubrana w czyste ubrania. Gdy próbowała się podnieść, nagle zawyła z bólu i opadła bezwładnie na poduszki. Spojrzała na swoje obandażowane przedramiona. Co się stało? Gdzie jest? I co najważniejsze – Kim jest? – te pytania chodziły jej po głowie. Nawet myślenie przychodziło jej z trudem, wszechobecny ból nie dawał za wygraną. Przez jej umysł przelatywały dziwne obrazy.
„Nie. To nie mogą być moje wspomnienia…”
Nagle drzwi wielkiej komnaty otworzyły się, a w nich stanęła jasnowłosa dziewczyna z tacą pełną owoców. Wyglądała na jakieś 17 lat, może trochę mniej. Miała długie, proste włosy, odgarnięte za okrągłe uszy.
„Nie jest elfem, ale człowiekiem” – tylko to przychodziło czarnowłosej do głowy. To już coś. Miała nadzieję, że wkrótce zacznie sobie cokolwiek przypominać.
- Witaj, pani – powiedziała dźwięcznym głosikiem służka, uśmiechając się przy tym. – Czujesz się lepiej, pani? – zapytała.
- Kim jesteś…? – wyszeptała czarnowłosa, zaskoczona słabością swojego głosu.
- Madelaine. Nie pamiętasz mnie, pani?
Elfka zdołała tylko pokręcić głową. Zmartwiona dziewczyna załamała ręce.
- Cóż te potwory ci uczyniły, o pani! Trzeba nie mieć serca, by zrobić coś takiego! – dziewczyna ostrożnie podała elfce kryształowy puchar z wodą i pomogła jej się napić. O tak, tego było jej trzeba. Czarnowłosa rozsmakowywała się w każdym łyku wody, która przepływając przez nią, dodawała jej nowych sił. – Spróbuj coś zjeść, pani – powiedziała Madelaine, poprawiając poduszki, po czym podała elfce tacę z owocami. Kobieta wzięła do rąk czerwony, kulisty owoc wielkości pięści i podniósłszy go do ust, zatopiła w nim zęby. Wraz z pęknięciem lśniącej skórki, dookoła zaczął roztaczać się cudowny, słodki zapach. Elfka uśmiechnęła się – zapach ten i smak były jej dobrze znane. Z jeszcze większą chęcią wgryzła się w owoc, mając nadzieję, że może, gdy weźmie do ust kolejny kęs, przypomni sobie chwile, kiedy go jadła.
Madelaine usiadła w nogach łóżka i rozprostowała jasnoniebieską suknię, po czym zabrała się za obieranie kolejnego owocu leżącego na tacy. Brązowa skórka skrywająca jasnozielony miąższ, bez problemu ustępowała srebrnemu nożowi dzierżonemu przez niebieskooką dziewczynę. Elfka przez chwilę w ciszy przypatrywała się, jak młoda kobieta odrzuca obierki na tacę i precyzyjnie dzieli owoc, najpierw na dwie, potem na cztery, a na końcu na osiem równych części. Kiedy Madelaine skończyła, podała je czarnowłosej. Niestety, tym razem smak nie wydał się jej ani trochę znajomy.
- Muszę iść, pani – powiedziała nagle dziewczyna. – Zostawiam tu tacę i kielich z wodą. Gdyby pani jeszcze czegoś potrzebowała, proszę zadzwonić – wskazała na mały srebrny dzwoneczek, który stał tuż obok, na stoliku, po czym skierowała się do wyjścia. – Kolację podam przed zachodem słońca – powiedziała z uśmiechem i otworzyła drzwi.
- Madelaine…! – krzyknęła za nią kobieta, w miarę swych możliwości.
- Tak, pani? – zapytała służąca.
- Dziękuję – wyszeptała elfka i uśmiechnęła się. Dziewczyna odwzajemniła go i zaraz wyszła z komnaty.
Czarnowłosa zaczęła się rozglądać po pokoju. Do tej pory widziała tylko jego nieznaczną część, ale teraz, gdy siedziała, mogła ujrzeć dużo więcej. Długo cieszyła oczy pięknymi zdobieniami na ścianach, a później widokiem reszty komnaty. Kilka metrów od niej, po jej prawej stronie, stało białe drewniane biurko, na którym leżały pióra i kilka zwojów pergaminu. Naprzeciw niego, na ścianie, wisiało lustro, którego rama wyglądała, jakby była wyśpiewana z najdelikatniejszych gałęzi drzew. Tuż obok niego znajdowało się duże okno prowadzące na balkon. Było ono otwarte, a delikatne białe zasłony tańczyły na wietrze, niczym leśne duchy.
Naprzeciwko łoża z baldachimem, w którym leżała, wisiał barwny gobelin, przedstawiający zapewne jakąś piękną scenę. Elfka nie mogła jednak dostrzec, co się na nim znajduje. Mnogość zawiłych linii i prostych kresek skutecznie to uniemożliwiała. Wtem kobieta odkryła kołdrę i spuściła stopy na zimną posadzkę. Nie zważając na ból, ostrożnie poderwała się i chwyciła jednej z kolumn utrzymujących baldachim. Czuła się tak, jakby na nowo uczyła się chodzić. Z każdym chwiejnym krokiem przeżywała swoje zwycięstwo. Mimo że czuła, jak dygocą jej kolana, szła dalej. W końcu dotarła do ściany. Delikatnie przejechała dłonią po gobelinie. Przedstawiał on piękną, młodą Jeźdźczynię na swym czarnym jak noc smoku. Obok wyhaftowany był napis w pradawnej mowie: „Bo ja jestem Twą wolnością. Ty żyjesz, póki ja żyję. A żyć będziemy wiecznie, aż do kresu dni...” Niespodziewanie elfka poczuła w sercu ukłucie żalu. Z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Czuła się tak, jakby coś straciła, coś bardzo ważnego, a może nawet część swojego życia…
- Nie! – krzyknęła. – Nie, nie, nie!!! – nie miała siły już dłużej krzyczeć. Jej wrzaski przeszły w stłumiony szloch. Powoli osunęła się na ziemię i wtuliła się w ścianę. Twarz oparła o kolana, które objęła ramionami. Pozwoliła, by łzy płynęły po jej policzkach. Wtem do komnaty wpadła Madelaine.
-Pani! Co się stało – zapytała przerażona, podbiegając do niej. Czarnowłosa podniosła głowę.
- Ja… przypomniałam sobie… wszystko… - wydusiła przerywanym szlochem.

 ***
Wiem, że notka planowo miała pojawić się dopiero w sobotę, ale wstawiłam ją dziś. Możliwe, że do końca wakacji będą pojawiały się one mniej planowo (czytaj: jak będę miała czas), bo przyjeżdżają do mnie goście :) więc na ciąg dalszy "Erasiowych przygód" trochę poczekacie. Myślę jednak, że do przyszłego czwartku dam radę wstawić jeszcze jedną, króciutką notkę :> miłych wakacji ^.^

niedziela, 14 lipca 2013

Kai

Przy granicy lasu, tuż przy urwisku stała dziewczyna. Porywisty wiatr bawił się jej długimi, kasztanowymi włosami, w które była wpleciona ciemnofioletowa wstążka. Jej czarnobrązowe oczy wpatrywały się w wioskę. Spuściła głowę i westchnęła cicho, obejmując się ramionami. Tą ogłuszającą chwilę ciszy przerwał krzyk. Ktoś ją wołał, a już myślała, że cały świat o niej zapomniał i nawet się jej to podobało. Odwróciła się powoli w stronę lasu, skąd dobiegał dziewczęcy głos. Już po niecałej minucie obok niej pojawiła się młoda niebieskooka dziewczyna, która była jej dobrze znana.
- I co? Widziałaś jak mi poszło? – zapytała zziajana. Zapewne biegła tu aż od bramy Veightvillage. Czarnooka odeszła kilka kroków i stanęła tyłem do swej przyjaciółki.
- Przekonanie to nie wszystko, Nimfo.
Nimfa skrzywiła się, po czym wyciągnęła brązowy liść, który zaplątał się jej we włosy.
- Mogłabyś choć raz mnie pochwalić – burknęła, rzucając go na ziemię.
Nagle rozmówczyni ponownie odwróciła się  w jej stronę. Spojrzenie dziewczyny niemal przeszyło duszę Nimfy. Po chwili błękitnooka zrozumiała.
- Ty nie wierzysz, że to on… - wyszeptała ze zbolałą miną.
- Straciłam nadzieję już dawno temu. Tylko na niego spójrz! Wygląda jak jakieś elfickie książątko. On nie może być… - urwała, patrząc z pogardą w stronę wioski.
- Nie może…? – szepnęła Nimfa pytająco, zawiesiwszy wzrok na Veightvillage leżącym w dole. – Ale… - zaczęła, lecz gdy się odwróciła, dziewczyny już tam nie było - … wiem, że nadzieja nadal tli się w twoim sercu, może tylko jako mały płomyczek… ale jednak jest w tobie.
Nimfa uśmiechnęła się, po czym usiadła na trawie, rozkoszując się bryzą znad oceanu.
- Ciągle zapomina, że wiem o niej więcej, niż ona sama… - szepnęła i przymknęła powieki, patrząc na zachodzące słońce.
***
Wśród złocistopomarańczowych, puchatych chmur leciała fioletowa smoczyca. Była ona o wiele mniejsza niż inne smoki, ponieważ miała tylko 2 lata, jednak nie można było zauważyć na pierwszy rzut oka, a zwłaszcza po jej zachowaniu… no, może czasem.
Bestia szybowała właśnie nad nightwoodzkim lasem, który leżał o wiele wyżej niż wioski i pola. Las ten dla wszystkich stanowił wielką tajemnicę, jednak ona, jako jedna z nielicznych, znała go na wylot. Smoczyca wytężyła wzrok i uśmiechnąwszy się do swych myśli, zrobiła w powietrzu obrót i zanurkowała w dół. Wylądowała blisko wodospadu, w środku lasu. Złocistoczerwone promienie zachodzącego słońca tańczyły wśród cieni rzucanych przez wysokie drzewa. Mimo że było to miejsce otoczone cudowną, magiczną aurą, która nadawała tej okolicy niesamowitą atmosferę, rzadko zaglądały tu inne smoki, o ludziach nawet nie wspominając. Bestia machnęła delikatnie skrzydłami, bezszelestnie przeszła kilka kroków i usiadła obok potężnego drzewa. Nagle mocno uderzyła w nie ogonem i zaraz potem ktoś z niego spadł.
- Kai! – krzyknęła dziewczyna. – Zawsze musisz mi to robić? – zapytała w trakcie podnoszenia się z ziemi. Smoczyca wydała z siebie smoczy odpowiednik chichotu. Czarnooka jednak nie potrafiła się na nią gniewać. – Wariatka z ciebie – powiedziała Jeźdźczyni, głaszcząc Kai po pysku.
Przyleciałam, bo poczułam, że jesteś smutna” – zaczęła smoczyca.
- Nie jestem smutna, tylko po prostu… myślałam nad czymś.
Kai spojrzała na nią podejrzliwie.
A może o kimś?” – zapytała.
- Przestań mnie swatać – powiedziała z udawaną złością. – Poza tym złote czasy legend już odeszły w zapomnienie – dziewczyna odgarnęła ciemnobrązowe włosy z oczu. – Kiedyś ludzie nas uwielbiali, a teraz… teraz nas nienawidzą… - powiedziała i oddaliła się o kilka kroków.
Przestaliśmy być im potrzebni” – przesłała smoczycy.
Nie, to oni przestali bać się Phantarm” – odparła Kai.
- Tak… to były cudowne czasy… - westchnęła brunetka. – Wtedy robiliśmy to, co naprawdę do nas należy.
Taa. Czyli sieczkę z każdej Phantarmy. Ot, cała sprawa.
Dziewczyna uśmiechnęła się.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo chcę, by to powróciło… - szepnęła, po czym obie odeszły w kierunku jaskini.
***
Co tam u was? Jak wakacje? Bo u mnie parę dni lało jak z cebra i pogoda do bani, ale dziś się rozpogodziło :) Rozdział z dedykacją dla Smoczej Strażniczki - za to, że czyta moją "twórczość" jako taką i za to, że ma obsesje na punkcie smoków ^^ Do następnej notki ;)

sobota, 6 lipca 2013

Dzień w Veightvillage

Kolejny dzień był nieco chłodniejszy niż poprzedni, jednak słońce wciąż nie odpuszczało. Jego ciepłe promienie ogrzewały ludzkie twarze wyglądające przez otwarte okna oraz tłum ludzi tłoczący się na głównej ulicy. Eragon uśmiechnął się do siebie. Miasteczko o poranku tętniło życiem, dodając mu energii otaczających go ludzi. Mógłby przez cały czas lawirować w tym barwnym korowodzie, nie mając nigdy dość. Raz po raz mijał kolorowe stragany, kuszące przechodniów soczystymi owocami, warzywami, czy też świeżo złowionymi morskimi rybami, przypominającymi smocze ogony. W powietrzu unosił się cudowny zapach właśnie upieczonego chleba. To wszystko było cudownie inne, wyróżniało się na tle Alagaesii.
Przepełniony radością chłopak skierował się w stronę bramy. Na niewielkim placu obok niej bawiły się dzieci. Ich wesołe okrzyki wypełniły umysł Eragona.
- Hej, dzieciaki – powitał ich Smoczy Jeździec. Już po chwili otoczyła go grupka chłopców i dziewczynek.
- O, zobaczcie! To ten pan, co przyleciał na smoku! – wśród dzieci zapanowało ogólne poruszenie. Widocznie bardzo rzadko miały styczność z Jeźdźcami.
- Jak to jest mieć smoka? – zapytała nieśmiało jedna dziewczynka, miętosząc jedną ręką swoją jasnoróżową sukienkę, a drugą ściskając pluszowego misia.
-Możemy na nim polatać? – krzyczeli rozentuzjazmowani chłopcy. Eragon dotknął umysłu Saphiry. Była wyraźnie rozbawiona całą sytuacją.
- Poczekajcie, poczekajcie. Nie wszystko naraz – przerwał dzieciom brunet i usiadł obok nich na ziemi. Mali chłopcy pokazali Eragonowi swoje zabawki.
- To są rycerze Nightwood. A to – powiedziało jedno z dzieci – feniksy. Ale i tak rycerze zawsze wygrywają! – krzyknął chłopiec, przewracając rycerzykiem drewniane figurki zwierząt: tygrysa, kojota, wilka, jastrzębia, sowę i panterę.
- Feniksy to nie ptaki? To postacie z jakiejś tutejszej baśni? – zapytał Smoczy Jeździec, biorąc do rąk jedną z zabawek.
- Można by powiedzieć, że z legendy – powiedziała jasnowłosa kobieta podążająca w ich kierunku. Była zapewne matką któregoś dziecka. Eragon wstał i przywitał się z nią.
- Jestem Eragon Cieniobójca z Alagaesii – powiedział.
- Bardzo mi miło – odparła kobieta, poprawiając niebiesko-białą suknię. – Verra – uśmiechnęła się. Po chwili jednak uśmiech zszedł jej z twarzy. Na murze okalającym wioskę, tuż obok bramy, siedziała dziewczyna.
- Odejdź stąd! – syknęła do niej Verra. – Nie masz tu prawa wstępu!
Dziewczyna nic sobie z tego nie robiła. Jej błękitne oczy śmiały się jasnowłosej w twarz.
- Jestem Nim – powiedziała, patrząc na Eragona. Chłopak tylko skinął głową. Nim odgarnęła czarne falowane włosy. – Chodź ze mną , musimy porozmawiać.
- Nie! – krzyknęła Verra. – To wyrzutki społeczne! Poza marginesem! Nie można im ufać!
Kobieta jeszcze przez chwilę wygrażała niebieskookiej, lecz Nim tylko parsknęła ze śmiechu.
- Pamiętaj, o czym ci mówiłam! – powiedziała Verra, po czym odeszła boczną uliczką w głąb miasta. Nim zeskoczyła z murku i podeszła do chłopaka, trzymając się jednak obrzeża wioski.
- Potrzebujemy twojej pomocy, Eragonie – powiedziała.
- Ale w czym mam wam pomóc…? I jak? – zapytał Smoczy Jeździec.
- Wszystko w swoim czasie. Myślę, że już wkrótce znowu się spotkamy. Tymczasem, do zobaczenia – rzuciła i podążyła w kierunku bramy miasta. Eragon stał tak chwilę, aż w końcu usłyszał ryk Saphiry. Bestia z gracją wylądowała obok niego.
Na chwilę zablokowałeś przede mną swój umysł. Coś się stało?” – zapytała, patrząc na jego zdziwioną minę.
- Nie, nic – odparł Smoczy Jeździec. – Co powiesz na lot do zatoki? – spytał.

Phi, też pytanie. Jak zawsze, bardzo chętnie!” – rzuciła smoczyca i już po chwili szybowali w stronę Zatoki Błękitnych Mgieł, żegnani cichymi westchnieniami dzieci.