poniedziałek, 28 lipca 2014

Karty losu

Saphira zerwała się do lotu i już po chwili, razem z Kai, szybowała w stronę Zatoki Błękitnych Mgieł. Ostatnimi czasy, te dwie smoczyce spędzały razem dużo czasu, zwłaszcza na "rybnych ucztach" nad Południowym Oceanem. Eragon spojrzał jeszcze raz w niebo. Skrzydlate bestie zniknęły już z jego oczu, jako niewielkie punkciki ginące w popołudniowych promieniach słońca.
- Te, księciunio, twoja kolejka - mruknął Devon, trącając Bromssona łokciem. Chłopak szybko zerknął na swoje karty, po czym wyłożył dziewiątkę kier. Miodowooki prychnął, wrzucając na kupkę królową karo. - Słabizna. Podkręćcie trochę tempo! Ares, dajesz.
- Już, już. Dajcie mi moment.
Blondyn przez chwilę zastanawiał się nad wyborem odpowiedniej karty, aż w końcu wyciągnął króla, a następnie spojrzał na Nimfę.
- Ech, chłopcy, żadna frajda grać z wami - burknęła, rzucając na ziemię jokera. - Znowu wygrałam.
- Ile można?! - wrzasnął Ares, ciskając kartami w stertę. - Piąty raz z rzędu! Oszukujesz, Nim!
- Wcale nie! - odkrzyknęła szatynka, siłując się z blondynem. Cała ta sytuacja wyglądała komicznie. Aż trudno było uwierzyć, że ci ludzie siedzący przy drzewie, naprzeciwko jaskini, bestrosko grający teraz w karty, na co dzień stają do nierównej walki z Bractwem Nocy.
- Jak dzieci. Jak dzieci - westchnął Devon, tasując karty. - To co? Jeszcze jedną kolejkę? - spytał, spoglądając z rozbrajającym uśmiechem na okładającą się dwójkę. - Teraz na pieniądze.
- Wchodzę! - krzyknęła dziewczyna, zajmując na powrót swoje miejsce. Ares usiadł obok niej.
- A niech to, ja też - rzekł, odczepiając mieszek od pasa.
- Nie mam nic przeciwko - dołączył Eragon.
Po chwili znowu siedzieli w kole, po kolei wykładając karty.
- Podbijam stawkę - uśmiechnęła się Feniksica, dokładając do nagrody srebrny sztylet z jasnoniebieskim kamieniem osadzonym w głowicy.
- Niezłe cacko. Mam nadzieję, że się z nim pożegnałaś - zaśmiał się Ares. - W takim razie dodaję jeszcze to - powiedział, wrzucając na środek drugą sakiewkę.
- Cholera, znowu będę spłukany - westchnął Smoczy Jeździec, wyciągając z kieszeni garść złotych monet. Devon nie pozostał im dłużny. Ciężka sakwa wylądowała obok sztyletu.
- Dev! Skąd ty masz tyle hajsu? - spytała Nimfa, oszołomiona patrząc na mieszek. - Na pewno go nie wygrałeś, bo za dobrze cię znam - uśmiechnęła się złośliwie. - Pamiętam, jak kiedyś...
- Cicho! - krzyknął mężczyzna. - Błagam, wszystko tylko nie te twoje zmyślone bajeczki, jak to się kiedyś schlałem i przegrałem wszystko, łącznie z gatkami.
Grupa ryknęła śmiechem. Dawno w nightwoodzkim lesie nie panowała taka beztroska atmosfera. W końcu mogli trochę odpocząć od Bractwa, które po bliższym ”zapoznaniu się" z Cillianną, postanowiło wycofać wszystkie oddziały patrolujące do Leśnej Jednostki. Było niemal tak, jak za Złotych Czasów Feniksów. Wreszcie nie musieli żyć ze strachem, że ktoś ich zaraz zaatakuje.
- Nie no, zostawić was na chwilę bez opieki, a wy już uprawiacie hazard - usłyszeli nagle kobiecy głos. Przed nimi stanęła Cillianna. Feniksica nadal była blada i miała posiniaczone ciało. Na lewym nadgarstku można było dostrzec ślady po kajdanach, prawa ręka zaś, jak zwykle, zakryta była skórzaną rękawicą. Spod rozpiętej białej koszuli wyglądały bandaże pokrywające całą klatkę piersiową. Mimo wszystko dziewczyna uśmiechała się. Zupełnie, jakby nie była tą Cillianną, którą wczoraj znaleźli, leżącą w kałuży krwi.
- No tak... Kazałem ci odpoczywać, ale przecież mogłem się domyślić, że taka uparta koza jak ty będzie musiała postawić na swoim... - mruknął szatyn, poprawiając okulary na nosie. W odpowiedzi Cece wytknęła na niego język.
- Ewidentnie doszła do siebie - stwierdziła Nimfa, po czym zaśmiali się. - A, zapomniałabym. Mam coś, co należy do ciebie - rzekła czarnowłosa, podnosząc się z miejsca. Przez chwilę szperała w kieszeniach czarnych, skórzanych spodni, aż w końcu wyciągnęła fioletowy skrawek materiału.
- Moja wstążka! - Cillianna wzięła ją od Nimfy i szybko wplotła we włosy. - Musiałam zgubić ją wtedy gdzieś w lesie... Całe szczęście, że ją znalazłaś. Dużo dla mnie znaczy... Dziękuję - uśmiechnęła się Cece, siadając pod drzewem.
- Na pewno nie chcesz dołączyć do gry? - spytał Ares, a Feniksica pokręciła głową.
- Dobrze wiesz, co o tym sądzę. A poza tym nie mam przy sobie nawet miedziaka - splotła dłonie na brzuchu, zamykając oczy. Ciepły wiatr bawił się jej kasztanowymi włosami. Mimo tych wszystkich ran i blizn, wyglądała naprawdę pięknie. Bromsson nie mógł oderwać od niej wzroku.
- E, księciunio! Znowu zatrzymujesz grę! - warknął zniecierpliwiony szatyn, drapiąc się po brodzie. Na pewno zauważył, w kogo Eragon był zapatrzony, jednak nie skomentował tego nawet słowem.
- Leonardo się zbliża. Wyczuwam jego aurę. Ciekawe, czy cokolwiek upolował... - uśmiechnęła się Cillianna, nie otwierając oczu.
- Przecież to Pan Przywódca, Mistrz Łuku! - zakrzyknął Ares.
- Mieliśmy go nazywać Ten, Przed Którym Spieprzają Wiewiórki... - poprawiła go Nimfa. Feniksy i Smoczy Jeździec znowu ryknęli śmiechem.
- Nie ważne - uciął Devon. - Ważniejsze jest to, że jak nie przestaniecie się tak drzeć, to was usłyszy. Jest jakieś sto, no może dziewięćdziesiąt metrów od nas.
Faktycznie, Leonardo był blisko. Mogli go już dostrzec, idącego między drzewami. W ramionach niósł jakiś nieznany przedmiot, prawie tak wielki, jak on sam. Był on jednak przykryty brązowym płaszczem, przez co Feniksy nie mogły go zidentyfikować.
- Czekajcie. Leo... - powiedziała nagle Nimfa, podnosząc się z miejsca.
- Ej, no, zostaw go. Trzeba dokończyć partyjkę, bo chcę już zabrać waszą kasę - przerwał jej miodowooki, uśmiechając się szyderczo. Feniksica upuściła karty. - Ej! Co jest?! - wrzasnął Devon.
- Coś jest z nim nie tak - odpowiedziała za przyjaciółkę Cillianna. Ares, Eragon i Devon momentalnie również odłożyli karty, po czym wstali z trawy. Cece podeszła szybkim krokiem do Leonarda. - Co się dzieje? - spytała, patrząc na twarz mężczyzny, pokrytą kurzem i ziemią. Kilka sekund później dołączyli do nich pozostali.
- Leonardo! - krzyknął Ares, kiedy przywódca upadł na kolana. Brunet położył ostrożnie przedmiot na ziemi i odkrył z niego płaszcz.
- O matko - szepnęła Nimfa, klękając obok. - Nie. To przecież niemożliwe.
Tuż przed Leo leżała Ferrera. Z jej piersi wystawała końcówka różanej strzały.
- Ferr... - po policzkach dziewczyny potoczyło się kilka łez. - Ferrera! Przecież wszystko miało być dobrze, pamiętasz?! Przecież to sobie obiecałyśmy! - zawyła żałośnie.
- Ona jest martwa, Nimfo - Cillianna położyła rękę na ramieniu przyjaciółki, lecz błękitnooka odtrąciła ją.
- To nie może być prawda! - krzyknęła Feniksica, przyciskając do siebie dłoń Ferrery. - Musisz się odrodzić! Musisz! - wychrypiała, pochylając się nad zwłokami.
- Leżała w lesie. Kiedy ją znalazłem, już nie żyła - powiedział cicho Leo. Jego głos był inny. Nie było w nim słychać mocy i potęgi, która zawsze od niego biła. Był załamany. - Pogrzebmy ją. - szepnął, wlepiając pusty wzrok w ziemię.
- Czekaj - przerwał mu Devon. - Przepraszam za to, co teraz powiem, ale... po prostu nigdy nie miałem okazji przeprowadzać badań nad ciałem innego Feniksa... i... czy mógłbym... - zaczął, patrząc błagalnie na Leonarda. - Dzień wystarczy. Jeden dzień, no proooszę.
Mężczyzna jedynie skinął głową. Feniks szybko podniósł truchło z ziemi, starając się, by na jego twarz nie wypłynął psychopatyczny uśmiech.
- Gorszy niż nekrofil - mruknął ledwo słyszalnie blondyn, patrząc, jak szatyn niesie zwłoki do swojego laboratorium w międzywymiarowej piwnicy.
***
Na najwyższym wzgórzu lasu Nightwood, z którego roztaczał się cudowny widok na całą okolicę, stały dwie osoby.
- Hmm... więc wychodzi na to, że miałem rację, prawda? - mruknął czarnowłosy mężczyzna. Jego błękitne oczy zalśniły w słońcu. - To naprawdę był ostatni dzień Ferrery. Los zesłał mi dobre karty.
Kobieta stojąca obok uśmiechnęła się, poprawiając kołczan wypełniony różanymi strzałami, przewieszony przez ramię.
- A skoro jest martwa, to znaczy, że mogę wreszcie wstąpić na prawdziwą ścieżkę życia? Mogę wstąpić do Bractwa Nocy? - szepnęła przejęta. Najdłuższy kosmyk jej krótko przyciętych, brązowych włosów lekko falował na ciepłym wietrze.
- Masz pewną posadę. W końcu lord Valentine nie mógłby odrzucić kogoś, kto posiada moją rekomendację, droga Faris - szatyn uśmiechnął się szeroko.
- Dziękuję, panie Black - rzekła brunetka, spoglądając lewym okiem na ocean. Prawe było zakryte czarną przepaską, którą przytrzymywały metalowe łańcuszki. - Naprawdę panu dziękuję...
- Od jutra będziesz mówiła do mnie "dowódco Fergusie". Gwarantuję, że znajdziesz się w moim oddziale... A teraz chodźmy. Trzeba jakoś uczcić pokonanie kolejnego wroga.
- Tak jest - skinęła głową Faris, po czym podążyła za Blackiem.
***
Tam, tam, tam~! Wreszcie coś napisałam :D A, no i wreszcie pierwszy poważny trup :D (Minuta ciszy dla Ferrci ;)) No, dobra. Wracając do spraw organizacyjnych - kolejna notka jeszcze nie tknięta, ale bez obaw, bo tą tu napisałam zaledwie wczoraj, bo kilkudniowym okresie "bezwenowym" :D (tonem "fachowca" z budowy) bęęędzie dooobrze, panie kierowniku :D Jak wam się podoba Faris? :) (Fergusełek się cieszy :)) Zapraszam do komentowania :D
A po więcej Devona, zapraszam tu :)

niedziela, 20 lipca 2014

Phantarma

Cillianna otworzyła oczy, spoglądając na drewniany sufit. Była cała obolała, a w głowie czuła pulsujący ból. Co się stało? Gdzie teraz się znajdowała? Powoli w jej umyśle zaczęły pojawiać się różne obrazy, coraz bardziej przybierając na sile. W końcu zalały ją całą. Pochłonęły ją, powodując kolejne fale bólu. Feniksica podniosła się, wyjąc jak zwierzę.
- Obudziłaś się - usłyszała nagle męski głos. Łapiąc się za głowę, spojrzała w kierunku, z którego dochodził. Tuż przy oknie stał Devon. A więc była w jego domu. Ba, nawet w jego łóżku.
- O matko... - szepnęła, opuszczając ręce. - Co się ze mną działo? - spytała, patrząc na swoją klatkę piersiową pokrytą bandażami. Ostrożnie przejechała dłonią po plecach. - Szwy? - mruknęła, spoglądając pytająco na Feniksa. - Ty mnie opatrywałeś?! - krzyknęła zażenowana.
- Co? Nie ja! Ares! Jak cię zszywał, to myślał, że Różani co najmniej cię tam na hakach wieszali - na twarzy Devona zagościł półuśmiech. - Chyba ci to nie przeszkadza...? Przecież i tak nie interesujesz go jako kobieta...
- Zamilcz. - ucięła Feniksica, czerwieniąc się.
- Nie żebym sądził, że nie jesteś atrakcyjna, czy... - zaczął się tłumaczyć, lecz przerwała mu.
- Milcz! - wrzasnęła, po czym złapała się za żebra. - Cholera... Boli... Co ja wczoraj robiłam...?
Szatyn ściągnął okulary i zaczął się nimi bawić.
- Z tego, co wiem, wpadłaś na grupę Różanych. Ci, którym udało się przeżyć spotkanie z tobą, pojmali cię i przetransportowali do Leśnej Jednostki - urwał, spoglądając przez okno. - Tam ponoć też urządziłaś niezłą rozróbę - westchnął głośno, zakładając okulary z powrotem. - Kiedy Eragon i Nimfa cię tu przynieśli, miałaś połamane żebra, kilkanaście ran ciętych i poharatane plecy. Zupełnie, jakby coś rozerwało cię od środka... - brodaty mężczyzna zawiesił na chwilę głos. - Ale mimo wszystko ci zazdroszczę. Sam bym chętnie "zdjął" kilku parszywych przydupasów Valentina... - mruknął z uśmiechem. - Masz szczęście, że na wszelki wypadek pokryłem połamane kości zaklęciem. Jeszcze jeden taki wrzask i musiałbym od nowa cię składać do kupy...
- Przepraszam - szepnęła. - Cholera... Tam chyba był Fergus... Raczej mi się nie wydawało. Szlag, wszystko pamiętam jak przez mgłę - powiedziała cicho dziewczyna.
- Wezwali go aż z Rangton ze względu na ciebie...? No nieźle. Lepiej na siebie uważaj. Pewnie chcą cię wyeliminować jako pierwszą... - zamilkł, podchodząc do łóżka.
- Tylko dlaczego? - westchnęła brunetka, poprawiając skórzaną rękawicę na prawej ręce. Zawsze sądziła, że Black będzie chciał zostawić ją na koniec. Przecież jej śmierć również odbiłaby się na półfeniksie... Możliwe było nawet, że umarłby wraz z nią.
- Może wiedzą, co ukrywasz wewnątrz siebie?
Dziewczyna zachłysnęła się, wpatrując się z przerażeniem w mężczyznę.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała chłodnym tonem, próbując opanować targające nią emocje.
- Zanim... zanim Ares zaczął cię uzdrawiać, wykonałem badanie Duszy. Daruj, że zrobiłem  to bez twojej zgody, ale gdyby młody użył Kerrain Sarres, twój sekret wyszedłby na jaw. Wszyscy wiemy, że moc Aresa nie działa na Phantarmy i ludzi, którzy mają je w sobie...
Cillianna spuściła głowę.
- Powiedziałeś reszcie? - spytała, starając się ukryć strach. Co zrobią jej przyjaciele, kiedy dowiedzą się, że w jej duszy drzemie demon? Uznają ją za potwora? Odizolują ją od siebie? A może oddadzą ją w ręce Bractwa? Ta myśl przeraziła ją najbardziej. Zginęłaby, opuszczona przez wszystkich, którzy kiedykolwiek coś dla niej znaczyli.
- Nie. - mruknął Devon, siadając na skraju łóżka. - Nikt oprócz mnie o tym nie wie.
Feniksica wlepiła wzrok w miodowookiego mężczyznę.
- N-nie powiedziałeś im o... tym? - spytała, nie wierząc w to, co mówi. - Naprawdę?
Chłopak kiwnął głową. Cillianna wciąż była trochę przerażona całą tą sytuacją. Przecież Devon mógł wyjawić prawdę Feniksom. Dlaczego tego nie zrobił?
- Czy... mogłabyś mi ją pokazać? - spytał, zbliżając się do Feniksicy. - Pokażesz mi swoją Phantarmę? Choć na kilka sekund... - poprosił. Twarz Devona znajdowała się kilka centymetrów od twarzy Cillianny. Dziewczyna czuła jego ciepły oddech na swojej skórze, kiedy powtarzał prośbę. W oczach mężczyzny zaświeciły się iskierki.
- J-ja... Ja nie potrafię jej opanować - wydusiła speszona. - I obiecałam sobie... że już nigdy nie pozwolę jej przejąć nade mną kontroli...
- Czekaj - uciął, odsuwając się kawałek. - Jak to nie potrafisz jej kontrolować? Czyli, że ona w każdej chwili może się wyrwać?
Dziewczyna przygryzła wargę.
- Nie - pokręciła głową. - Ona wykorzystuje tylko krytyczne sytuacje. Chyba kiedy straciłam przytomność w Leśnej Jednostce... Chyba wtedy - znowu przejechała ręką po szwach na plecach - wydostała się. Teraz egzystuje w czymś w rodzaju snu, jednak jest czujna.
Devon wstał i przeszedł kilka metrów w tą i z powrotem. Był jednocześnie zafascynowany i przestraszony. Cillianna mogłaby stać się wspaniałym obiektem badawczym. Mogłaby pomóc w rozwiązaniu tajemnicy istnienia Phantarm. Ale mogła również przemienić się w tym momencie, ścierając tym samym połowę nightwoodzkiego lasu z powierzchni ziemi.
- Kilkanaście lat temu Valentine rozpoczął projekt, który utrzymywany był w ścisłej tajemnicy. Miał na celu stworzenie najpotężniejszej armii w dziejach świata. Projekt "Phantarma"... - rzekła Cece, spoglądając na Devona.
- Znam tą historię na pamięć. Lord zgromadził kilkuset alchemików i dzięki współpracy z Łowcami Phantarm udało mu się zebrać wystarczająco materiałów do badań. Wykorzystał potężną moc, która rodziła się, gdy dusza demona została dzielona na dwie części, umieszczając ją w ludziach. I tak powstali pierwsi "Opętańcy". Koniec - burknął mężczyzna, lecz dziewczyna uciszyła go.
- To był dopiero początek, Devonie. Nie sądzę, byś znał właściwe zakończenie. Powód porzucenie dalszych badań... Historię dwóch ostatnich... Opętanych - skrzywiła się, wypowiadając ostatnie słowo. W miodowych oczach znowu pojawiły się iskierki. Devon szybko zajął miejsce na skraju łóżka.
- Kehvar był Feniksem ściśle współpracującym z lordem. Jego rodzina była bardzo dumna, że tak wpływowy człowiek, jak Valentine, wybrał go na swojego wspólnika. Badania były bardzo ważne dla Kehvara... Ponoć był nawet gotów poświęcić dla nich samego siebie. W końcu, po latach pracy nad demonami, trafił na jeden z rzadszych okazów. Ognistą Phantarmę.
- Przecież istniały tylko trzy takie w całym wszechświecie... - szepnął Feniks. - Jakim cudem zdobył jej duszę...?
- Zastawił za nią swoje życie. Stał się śmiertelnikiem. Wcześniej nawet nie wiedziałam, że można zrezygnować z bycia Feniksem... Wracając do sedna sprawy, rozdzielił Phantarmę na dwie części, które umieścił w łonach dwóch kobiet - swojej żony i nałożnicy. Wkrótce potem narodziły się dzieci... - Cillianna przerwała na chwilę, odwracając wzrok od Feniksa. - Niczego nieświadome, zostały obarczone tym brzemieniem na całe życie. Chłopcu dano na imię Raven, co oznacza "mrok", dziewczynce zaś Kethai - "siła". Żyli osobno, nie zdając sobie nawet sprawy z istnienia swojego rodzeństwa. Mijały lata, a oni dorastali, zaczynając odczuwać ingerencję Phantarmy... Kiedy Bractwo zdradziło Feniksy, stanęli po przeciwnych stronach barykady. Wiele ich dzieliło, lecz w jednej sprawie zawsze się zgadzali - nienawidzili Kehvara za to, jaki los im zgotował...
- I co się z nimi stało? - szepnął Devon, niczym dziecko nie mogące się doczekać zakończenia bajki.
- Raven zmienił imię na Fergus i wstąpił do oddziałów Bractwa, awansując na jeden z najwyższych szczebli. A Kethai... Kethai siedzi przed tobą - skończyła, patrząc prosto w miodowe oczy Feniksa. Przez chwilę panowała absolutna, niczym nie zmącona cisza.
- Czy ty właśnie powiedziałaś, że masz w sobie jedną z najrzadszych we wszystkich wymiarach Phantarmę? - szepnął Devon, nie mogąc oderwać wzroku od dziewczyny.
- Dla mnie mogłaby być nawet ostatnim demonem. I tak nigdy jej nie użyję. Nie pozwolę, by Ona kiedykolwiek ponownie zrobiła komuś krzywdę - ucięła, spuszczając głowę, a ciemne włosy zasłoniły jej twarz.
- Dzięki takiej mocy moglibyśmy uwolnić się spod panowania Valentina! Bylibyśmy wolni! Nie musielibyśmy się wiecznie ukrywać! - krzyknął ze złością, ledwie się opanowując. - Nigdy nie byliśmy bliżej wyzwolenia... - rzekł po chwili, po czym westchnął głośno. - Przepraszam... Po prostu nie wiem, co o tym wszystkim myś...
- A więc czego ode mnie oczekujesz? - spytała, przerywając Devonowi. - Mam sama sobie poradzić z jej opanowaniem? Przez siedemnaście lat nic nie udało mi się zrobić... A ten głos w moim umyśle coraz bardziej mnie przerażał. Nie wiesz, co mówił. Nie wiesz, co to znaczy, tak się zatracić, że trzeba na nowo uczyć się człowieczeństwa... - szeptała Cillianna łamiącym się głosem. - I... i choćbyś chciał wyć jak zwierzę... nie możesz wydobyć z siebie żadnego głosu... a poza tobą nikt tego nie zauważa... bo jesteś skrępowany wiezami w swoim własnym umyśle... - uniosła głowę. Po policzkach Feniksicy popłynęły łzy. Po chwili już szlochała. Nie miała siły na dłuższą walkę wewnątrz siebie. Nie chciała znowu znikać na kilka tygodni, gdy Phantarma się przebudzała. Pragnęła tylko zwykłego życia. Marzyła, by nie musieć już spędzać większości czasu w samotności, z dala od wszystkich.
- Ej, no... Cece... Nie rycz... - powiedział Devon, próbując jakoś pocieszyć dziewczynę. - Kiedyś spotkałem kogoś z podobnym problemem - westchnął, wspominając dawne czasy. - Może i nie była to Phantarma, ale udało mi się pomóc... - urwał na moment, poprawiając okulary. - Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale... Pomogę ci ją okiełznać. Zabiorę cię do "alternatywu".
Brunetka otarła łzy wierzchem dłoni.
- Przecież zawsze mówiłeś, że jesteś jedyną osobą, która potrafi przechodzić przez potrale i na tym właśnie polega twoja moc...
- Kłamałem. Tak mi było na rękę, okej? - burknął, odgarniając włosy z czoła. - To co, wchodzisz w to? - spytał, wyciągając do niej dłoń.
- A jeśli odmówię? - zagaiła Cillianna, patrząc hardo w miodowe oczy.
- Powiem reszcie.
- Cholerny szantażysta - mruknęła pod nosem, ściskając rękę Feniksa.
***
Okej. Napisałam coś :) W kolejnej notce postaram się dać trochu akcji :)
Matko, u was też tak gorąco? :D Ledwo dycham :D
Mam nadzieję, że odwiedzi mnie wena, bo kolejny rozdział bardzo jej potrzebuje :)
Pozdrawiam wszystkich :)
Cillianna

niedziela, 13 lipca 2014

Błękitny Oddział

Dwa lata wcześniej...
- Błękitny Oddział! - w powietrzu zagrzmiał głos Nathaniela Ervina Starrka, dowodzącego tą sekcją Łowców Phantarm. - Dzisiaj czeka nas jedna z ważniejszych misji. Musimy przetransportować Czarne Kule, z zamkniętymi w nich duszami Phantarm, aż do twierdzy Rangton - rzekł mężczyzna silnym głosem, pokazując na mapie Nightwood zamek położony na północnym wybrzeżu. - Najlepiej będzie, jeśli ruszymy brzegiem Północnego Oceanu.
Mężczyzna przeczesał dłonią swoje długie włosy koloru płomieni, po czym odwrócił się do kadetów, stojących na baczność.
- Macie jakieś pytania? - mruknął Nathaniel, spoglądając na młodych ludzi i Feniksy, ubranych w mundury armii Łowców.
- Eee... Jeśli można, kapitanie, chciałbym coś zasugerować - powiedział cicho błękitnooki blondyn z goglami na głowie. Tuląc do siebie stos kartek zapisanych niewyraźnym pismem, wyszedł przed szereg.
Dowódca obrzucił młodziana przychylnym spojrzeniem lewego oka o zielonej tęczówce - całą prawą część twarzy Nathaniela dokładnie pokrywał bandaż, przez co wśród kadetów, nie tylko Błękitnego Oddziału, krążyły plotki, że to cena, jaką musiał ponieść za wszczepienie jednego ze złapanych demonów do swej duszy. Nikt jednak dokładniej nie wiedział, na czym polegał projekt "Phantarma" lorda Valentina, szlachcica gorliwie współpracującego z Łowcami, a przede wszystkim z Feniksami. Wszystkie Oddziały - Błękitny, Czerwony, Biały i Czarny - cieszyły się jednak, że lord zamieszkujący twierdzę daje im możliwość zarobku. Nie obchodziło ich, co robi z duszami demonów, które pokonywali na co dzień.
- Proponuję, abyśmy opuścili Dolinę Cichego Klekotu wzdłuż rzeki Clevy - zaczął blondyn, podchodząc do mapy. - Potem udamy się do seppadyjskich lasów. W ten sposób będziemy mieli stały dostęp do wody pitnej, dzięki czemu nie będziemy musieli zabierać tak wielu jej zapasów, a co za tym idzie, podróż przebiegnie znacznie szybciej. Proszę, tu są moje obliczenia - rzekł nieśmiało, podając kapitanowi plik kartek, po czym odsunął się kawałek.
Nathaniel szybko przerzucił notatki, a następnie jego spojrzenie powędrowało na błękitnookiego chłopaka.
- Dobra robota, Cherubinku - uśmiechnął się dowódca, klepiąc swojego wicekapitana w plecy. - Postąpimy według twojego planu. Możecie się rozejść. Wyruszamy za trzy godziny - skierował się do Błękitnego Oddziału.
Blondyn, tak jak reszta grupy, zasalutował, po czym udał się w stronę wyjścia, jednak zatrzymał go głos kapitana.
- Ares! Poczekaj! - krzyknął Nathaniel, podbiegając do chłopaka. Feniks niechętnie przystanął. - Mam dla ciebie fenomenalną wiadomość!
- O co chodzi? - spytał, patrząc na swego dowódcę.
- Parę dni temu byłem w jednej z wiosek Feniksów nad Seppadą... Oni stwierdzili, że ilość mojej "energii" jest wystarczająco wysoka, bym mógł do was dołączyć...
- Naprawdę?! - krzyknął zdziwiony blondyn, uśmiechając się szeroko. - Zostaniesz Feniksem?!
- Tak. Ceremonia Przelania Krwi odbędzie się, kiedy tylko wrócimy z Rangton. Nie mogę się doczekać - szepnął podekscytowany. Nathaniel spojrzał wymownie na Aresa. - Może... byśmy to jakoś... uczcili?
Blondyn momentalnie cofnął się o krok. Rozejrzał się, czy nikt w pobliżu nie może podsłuchać ich rozmowy, po czym rzekł:
- Kapitanie, obawiam się, że ludzie zaczynają nas o coś podejrzewać... Nie powinniśmy się spotykać, dopóki sprawa nie przycichnie.
- Oj tam, oj tam. Nie "kapitanuj" mi tu, Aniołku. Za bardzo przejmujesz się zdaniem innych. A przecież wszyscy śmiertelni kiedyś umrą, podczas gdy ty będziesz żył wieki... - Nathaniel uśmiechnął się. - No dobrze... To może po Przelaniu? Odpowiada ci to?
Ares przygryzł wargę, spoglądając na brodatego mężczyznę.
- Możliwe, że będę tego żałował, ale... zgoda - uśmiechnął się nikle, pozwalając, by kapitan zmierzwił mu włosy.
- Przygotuj się do drogi! - zakrzyknął czerwonowłosy mężczyzna na odchodnym. Feniks tylko skinął głową, po czym skierował się w stronę swojego pokoju.
***
Trzy godziny później Błękitny Oddział był gotowy do wymarszu. Młodzi żołnierze stali na głównym placu Dakady - jedynego miasta w Dolinie Cichego Klekotu. Na ogromnym drewnianym wozie, zaprzężonym w dwa kare konie, spoczywał stos Czarnych Kuli - więzień dusz Phantarm - okrutnych zwierzęcopodobnych demonów, od setek lat pustoszących ziemie Nightwood. Zadaniem Łowców było trzymanie tych potworów jak najdalej od siedzib ludzi i Feniksów, i w miarę możliwości, posyłanie ich do odchłani. Kilka lat temu system ich działania jednak nieco się zmienił - teraz priorytetem dla Oddziałów było łapanie dusz demonów i przekazywanie ich Bractwu Nocy. Dla obu stron ta tranzakcja była korzystna - Łowcy otrzymywali sowitą zapłatę w zamian za Czarne Kule z Phantarmami, które Różani wykorzystywali do własnych celów.
- Ares! - krzyknął niespodziewanie jakiś młodzian na widok blondyna niosącego plecak. - Dowódca Starrk już na nas czeka! Chyba nie chcesz, żeby znowu się wkurzył?! - brunet pociągnął Feniksa za rękę, przeciskając się przez tłum kadetów Błękitnego Oddziału. - Przejście dla wicekapitanów!
Po chwili dotarli do celu. Kapitan siedział ma czarnym jak noc wierzchowcu, tuż obok bramy Dakady.
- Przepraszamy za spóźnienie! - powiedział głośno chłopak do Nathaniela, po czym zasalutował, uderzając pięścią w tors. Mężczyzna jedynie uśmiechnął się i pokręcił z politowaniem głową.
- Wskakujcie na konie - nakazał. - Craft, kiedy dołączy do nas twój Czarny Oddział? - spytał bruneta, który przed momentem przyprowadził Aresa. Wicekapitan Czarnych Łowców zajął miejsce w siodle i zwrócił się do czerwonowłosego:
- Dowódca mojego oddziału wczoraj poinformował mnie przez magiczne lustro, że wyruszyli z Batherry, kierując się do stolicy - Revelinu. Pewnie są już w okolicy seppadyjskich borów.
- Wyśmienicie - ucieszył się Nathaniel, spoglądając na milczącego do tej pory Aresa, znajdującego się po jego prawej stronie. - Hej, Aniołku, co się dzieje? - spytał, widząc jego zbolałą minę. Blondyn rzucił spojrzenie kapitanowi.
- Coś nie daje mi spokoju. Mam złe przeczucia... - powiedział cicho, odgarniając kosmyk włosów z czoła.
- Nie przejmuj się, Aresie. Wszystko będzie dobrze - pocieszył go Craft. - Chyba już najwyższa pora wyruszać, Nathanielu.
Czerwonowłosy mężczyzna dał sygnał do wymarszu, po czym trzasnął lejcami, zmuszając czarnego konia do przejścia w kłus.
- Czuję jakąś dziwną aurę w okolicach Pakki - powiedział Ares, zrównując się z kapitanem. Chwilę później dołączył do nich Craft. - Podczas przejazdu przez to miasto będziemy musieli zachować szczególną ostrożność.
Brunet skinął głową.
- Cherubin jak zawsze ma rację - stwierdził, uśmiechając się. - Czasem też chciałbym być Feniksem... Mieć jakieś kozackie umiejętności...
- Bycie Feniksem to nie tylko moce, to przede wszystkim... - zaczął Ares, lecz Craft mu przerwał.
- Odpowiedzialność i ciężka praca. Taaak, wiem - jęknął, spoglądając na blondyna. - Mówiłeś to setki razy - żachnął się. - Ale choćbym chciał, mogę stać się jednym z was... Po prostu nie mam w sobie "pierwiastka Feniksa".
Ares zerknął na Crafta. Domyślał się, jaki ból musiał czuć chłopak, kiedy Feniksy go nie przyjęły. Sam nadal pamiętał dzień, w którym dowiedział się, że może dołączyć do grona nieskończenie nieśmiertelnych. Był wtedy naprawdę szczęśliwy. Mógłby się założyć, że rodzice byliby z niego dumni.
"Albo i nie" - przeleciało mu przez głowę, gdy pomyślał o swoim związku z Nathanielem. Wyrzekliby się go. Blondyn skrzywił się, odrzucając tę myśl w najdalszy zakątek umysłu.
***
- O... mój... Feniksie - szepnął Ares, kiedy wjechali do Pakki. A raczej do tego, co z niej zostało. W miejscu, gdzie kiedyś stało niewielkie miasteczko, w którym większość mieszkańców stanowiły Feniksy, zionął pusty plac, wypalony niemal do gołej ziemi. Gdzieniegdzie tliły się jeszcze resztki najmocniejszych budowli, które zdołały przetrwać pożar. W powietrzu unosił się smród spalonych ciał i żałosne zawodzenie kilku ocalałych kobiet. Poza nimi wszyscy mieszkańcy wioski byli martwi.
- To robota ognistej Phantarmy? Demony zaatakowały wioskę? - szepnął Craft, bardziej do siebie, niż do towarzyszy.
- Nie - powiedział hardo Ares, zeskakując z gniadej klaczy. - Phantarmy nie używają broni - rzekł, wyrywając dziwną strzałę z pobliskiego drzewa. Była w całości zrobiona z czarnej róży, jedynie grot zatknięty za jej końcu wykonano z białej stali.
- Pierwszy raz widzę coś takiego - mruknął Nathaniel, biorąc strzałę od Aresa. - Po cholerę ktoś miałby robić broń z kwiatu?
Blondyn rozejrzał się po kadetach, przetrząsających resztki miasta w poszukiwaniu jakichkolwiek żywych stworzeń. W końcu ujrzał młodą dziewczynę o kasztanowych włosach, związanych w koński ogon.
- Kirin! - krzyknął do niej. - Kirin, szybko!
Po kilku sekundach kobieta stała przy Feniksie. Była trochę wyższa od wicekapitana, co bardzo lubiła zaznaczać, schylając się podczas rozmowy.
- Czego znowu ode mnie chcesz, Aresku? - mruknęła, uśmiechając się przekornie.
- Powiedz mi coś na ten temat. - rzekł, podając jej strzałę. - Znam twoją moc, więc się nie wykręcaj - dodał, kiedy Kirin otworzyła usta, by zaprotestować.
- Ale w zamian zabierasz mnie na piwo do tawerny - mruknęła, zaciskając dłonie na kwiecie. Naprawdę nie lubiła używać swojej umiejętności.
- Zgoda - burknął blondyn, patrząc na rozanieloną Feniksicę. Mimo że znał Kirin od dzieciństwa, to dopiero w Błękitnym Oddziale na dobre się zaprzyjaźnili.
Dziewczyna zamknęła oczy i skoncentrowała się na róży.
- Śmierć - szepnęła nieswoim głosem. - Kwiat powali każdego. Feniksy polegną w ramionach Niekończącego się Snu. Nie odrodzą się, póki nie zjawi się Ostatni, kończąc Starą Erę. Spłodzi potomka, który powoła Dusze z powrotem do życia. Lecz teraz nie ma nadziei... Śmierć jest blisko... Zostały tylko łzy... - szepnęła, po czym otworzyła oczy.
- Ej no, chciałem informacje, a nie przepowiednie - mrunkął Ares, patrząc na zdezorientowaną Feniksicę.
- Przecież dobrze wiesz, że nie mam pojęcia, co przed chwilą powiedziałam! Takie już przekleństwo Wieszczki... - westchnęła.
- Kwiat powali każdego. Feniksy się nie odrodzą. Co to ma znaczyć? Czy to możliwe, że ten nędzny kwiatek może zabić nieśmiertelną potęgę? - rzucił Craft, śmiertelnie blady. - Ale to przecież...
- Niemożliwe? - usłyszeli nagle męski głos. Przed nimi, opierając się o nadpaloną drewnianą kolumnę, stał młody mężczyzna o kruczoczarnych włosach i błękitnych oczach, odziany w pelerynę Bractwa Nocy. - Żyjemy w świecie wypełnionym magią, ale każdy, nawet najdłuższy żywot kiedyś się kończy - zaakcentował ostatnie słowo, krusząc w dłoni brązowy liść. - Nadal sądzicie, że to niemożliwe? - spytał.
- No, wreszcie - mruknął Nathaniel. - Lord Valentine był łaskaw wysłać was po te Phantarmy? Jak już tu jesteś z jakimiś kolegami, to możesz je zabrać to twierdzy...
- Och. - przerwał mu młodzian. - Nikt wam nie powiedział? - zdziwił się, wyciągając miecz w pochwy. - Jestem Fergus Black, kapitan IV dywizji Bractwa Nocy. A to właśnie czwarta dywizja - rzekł, wskazując na żołnierzy wynurzających się zza drzew. Otoczyli ich.
- C-co się dzieje? - wrzasnął Starrk, starając się uspokoić kadetów Błękitnego Oddziału.
- Och, zamknij się, głupcze - uciszył się Fergus. - Nie jesteśmy tu, by pomóc wam z Czarnymi Kulami. Mało mnie obchodzą. - westchnął, poprawiając włosy dłonią. - Jesteśmy tu, by was zabić. Do ataku - rzucił od niechcenia, podnosząc miecz w górę. W tym samym momencie Bractwo Nocy rzuciło się na Łowców.
***
Ares natychmiast dobył miecza. Serce biło mu jak oszalałe. Co się działo? Bractwo ich zdradziło?! Jeśli tak, to dlaczego? A może Black i jego oddział to zwykli rebelianci, a lord Valentine nic do tego nie ma?
Szybkim ruchem ręki ściął głowę ogromnemu mężczyźnie z łukiem w dłoni. Jeśli to, co zasugerował Craft było prawdą, musiał za wszelką cenę zniszczyć różane strzały. Błyskawicznie odciął pas kołczanu od truchła, po czym spalił całą zawartość bezsłownym zaklęciem. To jednak nie był koniec. Wśród żołnierzy kręciło się jeszcze kilkunastu łuczników. Musiał ich zabić, zanim oni zabiją jego.
Nagle usłyszał potworny krzyk.
- Ja... nie chcę umierać! - wycharczał jakiś chłopak, przebity mieczem na wylot. Chwilę później upadł martwy na ziemię.
- O Feniksie - szepnął blondyn, kiedy zdał sobie sprawę, kim był ów mężczyzna. - Craft...
W oczach Aresa wezbrały łzy. Cały świat rozmazywał mu się, jednak on nadal walczył. Gdyby tylko potrafił opanować przemianę... Wyjąc jak zwierzę, wbił ostrze w trzewia jakiejś członkini Bractwa Nocy.
Błękitny Oddział kurczył się w zastraszającym tempie. Nawet Feniksy umierały - jeden po drugim padały na ziemię, trafione czarnymi kwiatami.
Nagle tuż obok Aresa ktoś runął w dół. Blondyn rzucił szybkie spojrzenie i o mało nie zachłysnął się powietrzem.
- Przepraszam - szepnęła Kirin. - Będziesz musiał iść sam na piwo... - uśmiechnęła się, zamykając oczy. Z jej klatki piersiowej wystawała czarna róża.
- Kirin! - wrzasnął Cherubin, dopadając do martwego ciała. Odkąd wstąpił do Łowców Phantarm, była mu jak siostra. A teraz umarła... Odeszła bez pożegnania... - Kirin! - zapłakał gorzko. Nie wiedział jednak, że to dopiero początek... Że straci wszystkich, którzy kiedykolwiek coś dla niego znaczyli...
- Wstawaj szybko, pacanie, bo i ciebie zabiją! - krzyknął nagle ktoś, podnosząc go szybko z ziemi. Cudowny, ciepły głos, który natychmiast przyniósł mu ukojenie.
Nathaniel. Żył. Dzięki niebiosom.
Rozejrzeli się po polu bitwy. Z Oddziału została garstka, jednak w szeregach Bractwa wcale nie było więcej osób. Szanse zaczęły się wyrównywać.
- Teraz mamy okazję! Wykończymy ich i zmywajmy sie stąd! - krzyknął dowódca do pozostałych przy życiu kadetów.
- Ooo? Miałem powiedzieć to samo - mruknął męski głos za nimi. Starrk i Ares błyskawicznie odwrócili się w jego kierunku. Nikogo jednak tam nie zobaczyli. Sekundę później powietrze przeszył wrzask Nathaniela. Jego lewa ręka upadła na ziemię, zostawiając za sobą kałużę krwi.
- Czarci pomiot! - krzyknął Ares, dostrzegając Fergusa, który właśnie ponownie się zmaterializował. - Nie daruję! - zagrzmiał, pędząc na niego z mieczem. Mężczyzna jednak tylko się zaśmiał i znowu zniknął. - Walcz jak facet! - wrzasnął blondyn, rozglądając się dookoła.
- I kto to mówi? Rozbeczany chłopczyk? - zadrwił głos tuż za jego plecami. Ares poczuł na karku oddech Blacka. Nie zdąży zrobić uniku. Zaraz Różany zabije go czarnym kwiatem. Zaraz będzie leżał martwy...
W tym momencie jednak coś świsnęło w powietrzu, odrzucając Fergusa kilkanaście metrów dalej. Ares upadł na ziemię, czując jak krew spływa po jego nogach. Spojrzał oszołomiony na Nathaniela, pochylającego się nad nim.
Z jego pleców wyrastały ogromne, czarne, podobne do smoczych skrzydła, na głowie pojawiły się dwa białe rogi, a u przedłużenia kości ogonowej - wąski ogon, pokryty łuską koloru nocy. Pewnie właśnie nim rozprawił się z mężczyzną.
- Nie bój się, Cherubinie. Obronimy cię - szepnął dowódca, zrywając bandaż w twarzy, odsłaniając krwistoczerwone, smocze oko. - Ja i moja Phantarma...
- Zabić go! - krzyknął zduszonym głosem Fergus, opierając się o drzewo plecami. Jego prawa ręka była praktycznie zmiażdżona, z nogi wystawała złamana kość, a z rany biegnącej przez środek klatki piersiowej, lała się krew. Był niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, nie mówiąc już o walce. -  Zabić tego Opętańca!
Wszyscy pozostali Różani rzucili się na Nathaniela. Ten jednak odrzucał ich jednego po drugim, podobnie, jak to uczynił z Fergusem.
Ares nie mógł podnieść się z ziemi. Black musiał zdążyć przeciąć mu ścięgna przed atakiem kapitana Błękitnego Oddziału. Blondyn spojrzał na swoje nogi, a potem szybko zsunął gogle na twarz. Nie wiedział, czy się uda - używał tej techniki dopiero drugi taz w życiu.
- Kerrain Sarres! - krzyknął, a niebiańskie światło pochłonęło wszystko wokół. Kilka sekund później blask ustąpił. Ares zerwał się na równe nogi i nie czekając na nic, dobił oślepionych żołnierzy Bractwa. Fergus gdzieś zniknął - nie było go pod drzewem, chociaż w takim stanie nie mógł ruszyć się na krok. Nie to jednak martwiło Feniksa najbardziej. Szybko podbiegł do swojego dowódcy, leżącego kilka metrów dalej. Czerwonowłosy mężczyzna cały się trząsł i wił z bólu.
- Gdzie oberwałeś?! - wrzasnął spanikowany blondyn. Nathaniel pokręcił głową.
- To... nie oni... - szepnął, próbując odgarnąć włosy klejące się do jego twarzy. - Ona... Phantarma... ona... zabija mnie od środka... - zawył przeraźliwie, kiedy z jego pleców zaczęły wyrastać smocze kolce.
- Kerrain Sarres! - krzyknął Ares, lecz nic się nie stało. - Kerrain Sarres!
Blask w dalszym ciągu się nie pojawiał.
- Kerrain... Sarres... - wyszeptał, a po jego policzkach polały się łzy. - Dlaczego to cholerstwo nie działa?!
Nathaniel złapał go zdrową ręką.
- Aresie, przestań. Widocznie Feniksy nie mogą nic poradzić na Phantarmy, oprócz zabicia ich... Gdyby coś dało się zrobić, już dawno byśmy wiedzieli...
Blondyn przytulił do siebie mężczyznę, zanosząc się szlochem.
- Nie... nie chcę... nie chcę, żebyś umierał - wyszeptał, zanurzając dłonie w czerwonych włosach.
- Musisz... stąd uciekać... - szepnął Nathaniel, spoglądając na swojego wicekapitana. - Prócz ciebie nikt nie został. Las na południu... tam ponoć są jeszcze bezpieczne osady... Feniksy były gotowe na taką ewentualność... Masz się tam dostać... za wszelką cenę... rozumiesz?
Ares pokiwał głową, próbując przestać płakać.
- Nath... Nath... nie umieraj... - powiedział zachrypniętym od płaczu głosem, ocierając łzy.
- Kocham cię... Aresie... - rzekł cicho Nathaniel, po czym jego wielkie skrzydła rozsypały się w pył. Ciało bezwładnie upadło w ramiona Feniksa. Był martwy. Odszedł.
- Nath... - pisnął blondyn, tuląc do siebie zwłoki swego dowódcy, swego ukochanego... - Nie zostawiaj... mnie... samego...
Siedział tak jeszcze przez kilka godzin, obejmując zielonookiego mężczyznę, aż w końcu zapadł zmierzch. W trawie płakały cykady, a na niebie pojawił się księżyc, oświetlając pole bitwy bladym światłem. Ares, jakby wyrwany z długiego snu, podniósł się z ziemi i odsunął się o kilka kroków od ciała. Rozejrzał się w poszukiwaniu koni, jednak żadnego nie znalazł. Musiał spełnić ostatnią wolę dowódcy. Musiał przeżyć. Musiał uciec. Zostawiając daleko w tyle spaloną Pakkę, skierował się biegiem w stronę Milczącej Pustyni...
***
Kolejny en-en już jest na warsztacie :3 wyjątkowo pracowite (nie licząc godzin spędzonych na oglądaniu anime i lenieniu się) wakacje :D
O, mam do was pytanko - macie może jakąś ulubioną postać na "Wędrowcu"? :D
A może nawet stworzyliście jakiś wymarzony parring? ;)
Jestem bardzo ciekawa waszych odpowiedzi :)
Pozdrawiam i życzę miłych wakacji :3
Cillianna

wtorek, 8 lipca 2014

Kerrain Sarres

- Idź już do siebie - mruknął Devon do siedzącego na jego łóżku półelfa. Eragon spędził tu już dobre kilka godzin, czuwając przy nieprzytomnej Cilliannie. Na dodatek praktycznie w ogóle się nie odzywał, co jeszcze bardziej irytowało czarnowłosego Feniksa. - No do cholery, chłopie, jest już po północy! Nie martw się i idź odpocząć. Nic jej nie będzie, Ares porządnie zszył jej rany.
Smoczy Jeździec odwrócił się w stronę umięśnionego mężczyzny i spojrzał na niego.
- Devonie... - powiedział cicho, spuszczając wzrok. - To moja wina.
Feniks ściągnął okulary i przetarł szkła rąbkiem koszulki, którą miał na sobie.
- Matko - prychnął. - To moja wina - przedrzeźnił Eragona. - To nie była niczyja wina. Gdybyś znał Cece trochę lepiej, wiedziałbyś, że nawet gdybyśmy ją wtedy skuli i zamknęli w jakiejś leśnej jaskini, to ona i tak polazłaby sama do tego pieprzonego Faethynu. Jej nie da się zmienić. Narzucić swoje poglądy, ukierunkować - machnął ręką. - To nic nie da. Ona jest jak dzikie zwierzę - skończył, podchodząc do niewielkiego regału. Przez chwilę Devon szperał w jakimś pudełku, aż w końcu wyciągnął z niego fiolkę wypełnioną do połowy przezroczystym płynem.
- Mogłem kazać jej zostać ze mną i z Nimfą, kiedy przyjęła swoją drugą formę - westchnął Bromsson, wspominając to wydarzenie. - Ale pozwoliłem jej biec przodem. Skazałem ją na to cierpienie. To ewidentnie moja wina.
Szatyn ponownie prychnął. Miał już dosyć eragonowego użalania się nad sobą.
- Masz - wcisnął mu w dłoń fiolkę. - Wylecz swoje rany. A potem idź stąd, bo naprawdę się wkurzę.
- Dzięki - powiedział cicho Eragon, wstając. - Przepraszam, że nadużywam twojej gościnności - rzekł, po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi sypialni.
- Gościnność, też mi coś - westchnął Devon, spoglądając na Cilliannę leżącą w jego łóżku. - Jak jest spokój, to jest spokój. A jak tylko pojawi się jeden problem, to po chwili jest już ich cała masa...
***
Nimfa siedziała przy drzewie obok jaskini, wpatrując się w płonące ognisko. Była sama - wszyscy nagle mieli jakieś ważne sprawy do załatwienia. Leo nadal nie wrócił z polowania, Ferrera siedziała w bibliotece, a Ares i Devon zajmowali się ranami Cillianny i Eragona.
Feniksica westchnęła, obejmując rękoma kolana. Nie chciała ich dodatkowo zamartwiać swoim stanem zdrowia, ale błękitnooki chłopak obiecał, że się nią zajmie, kiedy tylko uzdrowi Smoczego Jeźdźca. Tak, na Aresa zawsze można było liczyć.
Nagle Nimfa usłyszała jakiś szelest. Dosłownie sekundę później zjawiła się Ferrera.
- Słyszałam, że wróciliście - powiedziała, siadając obok przyjaciółki.
- Tak - westchnęła lakonicznie Nim. Nie miała ochoty opowiadać teraz Feniksicy o problemach napotkanych po drodze.
- Wszyscy cali? - spytała dziewczyna lekko przestraszona, patrząc na ręce Nimfy owinięte bandażem.
- Cillianna znowu narobiła sobie kłopotów - mruknęła w odpowiedzi. - I na dodatek Eragon też nieźle oberwał.
- Mogę uzdrowić twoje rany... - zaoferowała brunetka, lecz błękitnooka uciszyła ją gestem.
- Nie trzeba. Poza tym Ares mi to obiecał.
Ferrera uśmiechnęła się nieznacznie.
- No tak... Wszyscy macie o wiele pożyteczniejsze moce niż ja. Właściwie, to nie mam już żadnej, od kiedy ten Smoczy Jeździec się tu zjawił...
Nimfa spojrzała na przyjaciółkę. Odkąd sama straciła dar wyczuwania aury, lepiej rozumiała sytuację, w której znajdowała się Ferrera.
- Może po prostu szykuje się u ciebie duża zmiana? Pamiętasz te historie o Starożytnych, którym co jakiś czas przekształcały się umiejętności? - czarnowłosa położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki. - Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Cece wyzdrowieje, Różani się od nas odczepią, a ty posiądziesz nową moc. Zaufaj mi - uśmiechnęła się szeroko. - Będzie dobrze.
Brunetka wstała i otrzepała brązową sukienkę.
- Dzięki, Nimfo - szepnęła. - Na mnie już czas. Muszę dostać się do wioski przed świtem.
Feniksica skinęła głową i pomachała przyjaciółce na pożegnanie.
- A ty długo tu jesteś? - rzuciła nagle pytanie w ciemność, odwracając się z powrotem w kierunku ogniska.
- Dopiero przyszedłem - odparł męski głos. Chwilę później z mroku wynurzył się wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Jego miodowe oczy jak zwykle były ukryte za szkłami okularów. Usiadł naprzeciwko Nimfy, po czym wyciągnął z kieszeni spodni paczkę papierosów.
- O nie, nie, nie. Chyba nie myślisz, że możesz sobie przy mnie jarać?! - wrzasnęła na niego kobieta. Ten jednak, nie przejmując się niczym, zapalił papierosa za pomocą magii, a puste pudełko położył obok siebie. Czarnowłosa zerwała się z miejsca i podszedłszy do mężczyzny, wyrwała niedopałek z jego ust.
- Ej no, Nimfa! To mój ostatni - jęknął Devon, patrząc jak Nim depcze peta. - No świetnie. Teraz specjalnie będę musiał naginać do "alternatywu" po nowe - mruknął ze złością. - Serca nie masz.
- Mógłbyś sobie dać spokój z tymi używkami - westchnęła Feniksica, wracając na miejsce.
- Bo co? Bo... umrę? - chłopak wybuchnął śmiechem. - Istota nieskończenie nieśmiertelna ma się bać śmierci?
- Nie. - ucięła kobieta. - Po prostu nie lubię, kiedy palisz.
Devon przeczesał włosy dłonią.
- No widzisz? Nie palę. Dopięłaś swego. Ech, jutro wieczorem będę musiał uruchomić portal - dodał Feniks po chwili ciszy.
- Znowu wrócisz po miesiącu? - spytała z przekąsem dziewczyna, spoglądając na Devona czyszczącego okulary.
- Nie. Tym razem będzie szybciej. Góra pół dnia - mruknął, nie przerywając czynności. - A. Zapomniałbym. - powiedział nagle, zakładając okulary. - Ares cię szukał. Jest pewnie u mnie w domu.
- No dobrze - westchnęła Nimfa, wstając. - Lepiej od razu do niego pójdę.
Mężczyzna tylko mruknął coś na potwierdzenie, nawet na nią nie patrząc. Cały Devon. Ciągle zamknięty w swoim umyśle, nie mający pojęcia, co się dzieje w otaczającym go świecie.
"Aż dziwne, że kiedyś widziałam w nim coś więcej..." - pomyślała Feniksica, zagłębiając się w ciemny las z kulą magicznego światła w dłoni.
Po kilkunastu minutach Nimfa dotarła na miejsce. Drewniany domek postawiony na palach w pobliżu wodospadu był oświetlony kilkoma papierowymi latarenkami, które Devon przywiózł z podróży do jednego z alternatywnych światów.
Dziewczyna skrycie zazdrościła mężczyźnie jego umiejętności - otwierania portali między wymiarami. Sama chętnie zwiedziłaby miejsca, o których jedynie wspominał czarnowłosy Feniks. Z tego, co wiedziała, istniało dokładnie siedem wymiarów oraz zaświaty, po których ponoć błąkały się dusze Starożytnych Feniksów, czekając na odrodzenie. Czasem Nimfa zastanawiała się, czy właśnie tam znajdują się jej przyjaciele, polegli w czasie ataku Bractwa Nocy. Do dziś pamiętała spalone wioski, martwe ciała trafione strzałami wykonanymi z czarnych róż, zawodzenie pozostałych przy życiu Feniksów nad swoimi nieżywymi bliskimi, chociaż była wtedy jeszcze małą dziewczynką.
Porzucając te myśli, Nimfa wspięła się po drabinie, po czym weszła do chatki.
- No, jesteś wreszcie - mruknął błękitnooki blondyn na jej widok. - Już myślałem, że te rany prędzej ci się same zrosną, niż tu przyjdziesz.
Feniksica uśmiechnęła się radośnie, po czym zmierzwiła włosy Aresowi. Ten tylko burknął coś cicho i zabrał się za otwieranie klapy w podłodze. Pod nimi ukazało się nieduże laboratorium - dziewczyna wcale nie była tym zdziwiona, chociaż z zewnątrz widziała, że niemożliwe jest, by ten dom posiadał piwnicę. To był właśnie jeden z portali Devona.
- Co się tak gapisz? Właź - nakazał Feniks, pośpieszając Nimfę. Kiedy już znaleźli się w środku, dziewczyna usiadła na metalowym stoliku i podwinęła koszulę, odsłaniając brzuch poznaczony świeżymi bliznami.
- Dasz radę to uleczyć? - spytała, patrząc, jak momentalnie Ares się nadyma.
- Ja nie dałbym rady? Ja?! To bułka z masłem! - krzyknął, a jego głos rozległ się echem po pomieszczeniu.
- Taa... zwłaszcza że posiadasz dar uzdrawiania. Bez niego byłoby trudno, co?
Feniks nie odpowiedział. Chwycił szybko gogle leżące na metalowym blacie i założył je na głowę.
- Lepiej zasłoń oczy - burknął, patrząc na czarnowłosą kobietę, po czym zsunął gogle na twarz. Nimfa posłusznie wykonała polecenie. Wiedziała, że od światła wydzielającego się przy używaniu mocy Aresa, można łatwo oślepnąć. - Kerrain Sarres - mruknął chłopak i zbliżył dłonie do ciała kobiety. Dosłownie w tej samej chwili Nim poczuła, jak nieziemskie ciepło otula jej brzuch, wypełniając sobą każdą najdrobniejszą ranę. Po kilku minutach blask zniknął tak szybko, jak się pojawił. Ares odsunął się o kilka kroków, unosząc gogle, po czym rzucił spojrzenie na Feniksicę.
- Dzięki - powiedziała dziewczyna, uśmiechając się delikatnie. Na twarzy blondyna również pojawił się uśmiech.
- Ooo? A co tu Nimfa ukrywała? - mruknął, wskazując na tatuaż znajdujący się tuż pod prawą piersią Feniksicy. - Łowczyni Phantarm? Nie spodziewałem się tego po tobie...
- A ja nie spodziewałam się, że te twoje czary zniszczą moje zaklęcie maskujące. Nie lubię chwalić się swoją przeszłością, ale tobie mogę powiedzieć. Kiedyś służyłam w Czerwonym Oddziale... - przerwała na chwilę, uważnie patrząc na Aresa. - Chwila, chwila... - mruknęła podejrzliwie, podchodząc do niego. - Nie... niemożliwe! Ty jesteś Cherubem?! - wykrzyknęła, dźgając go palcem w klatkę piersiową.
- C-co?! O czym ty mówisz?! - pisnął blondyn, odsuwając się od Nimfy.
- Przecież wszystko się zgadza! Słodki, błękitnooki blondyn, nazywany przez towarzyszy broni Aniołkiem albo Cherubinem! Najmłodszy wicekapitan w dziejach Łowców!
- Cholera - westchnął Ares, poprawiając gogle na głowie. - Tylko nie mów reszcie, bo zatłukę. I wcale nie jestem słodki! Koniec tematu.
- Czekaj, czekaj - rzekła Nimfa, zatrzymując Feniksa, kiedy znalazł się przy drabinie prowadzącej do wyjścia z między wymiarowej piwnicy. - Prawy nadgarstek, prawda? - spytała, wlepiając wzrok w blondyna. Ares podwinął rękaw koszuli i zdjął zaklęcie ukrywające. Na jego ręce pojawił się czarny tatuaż - dokładnie taki sam jak u Nimfy - dwa skrzyżowane ze sobą równoległoboki, z czego jeden wyraźnie pogrubiony.
- Zadowolona? - mruknął niechętnie, po czym na nowo ukrył symbol Łowców Phantarm. - Jestem już zmęczony. Idę do jaskini - powiedział, po czym zaczął wspinać się po drabinie.
- Tak czułam - szepnęła do siebie Feniksica, patrząc za odchodzącym Aresem. Nagle wyraźnie posmutniała. Dobrze wiedziała, co się stało z Błękitnym Oddziałem, w którym wcześniej służył jej kompan.
Zginęli. Wszyscy, co do jednego, zostali zabici przez Różanych.
To był początek polowania na Feniksy...
***
Mam dla was niespodziankę - kolejny en-en (mega długi jak na mnie :)) już jest gotowy. Będzie on w całości traktował o przeszłości naszego kochanego Aresełka :) Wstawię możliwie szybko :)
Mam nadzieję, że uda mi się wkrótce dodać art do galerii, przedstawiający Areska z tatuażem :)
Zapraszam do komentowania :>
Cillianna