piątek, 27 grudnia 2013

Światła Faethynu

Eragon był już na skraju lasu, a Saphira właśnie wracała do swojej uczty. Pobiegł kilka metrów i znowu się rozejrzał. Ta przeklęta wilczyca rozpłynęła się w powietrzu! Chłopak zaklął cicho i ruszył w stronę jaskini Feniksów. Czy mogło stać się coś złego? Miał nadzieję, że nie. Trochę się rozluźnił, gdy usłyszał dźwięczne śmiechy. Przeszedł jeszcze kawałek, aż w końcu ujrzał grotę. Przed nią, obok Wieczornego Drzewa, bo tak zwała się ogromna wieloletnia roślina rosnąca tam od dziesiątek lat, nie zważając na ulewę, stało kilka Feniksów.
- Nie...! Nie... pójdziesz... do... Faethynu... sama! - krzyknął Leo do Cillianny pomiędzy kolejnymi salwami śmiechu. Eragon podszedł bliżej.
- Eee... Hej - rzekł, patrząc na chichoczących.
- Cześć - powiedział stojący najbliżej Ares, wciąż nie potrafiąc powstrzymać śmiechu.
- Co jest? - spytał lekko zdezorientowany Smoczy Jeździec.
- Nic... zupełnie... Cillianna tylko "wyrywa drzewa z korzeniami"... - zaśmiał się niebieskooki. Jeździec spojrzał na brunetkę. Stała pod Wieczornym Drzewem tuź obok Leonardo i tłukła w nie pięściami.
- Mam ochotę tak ci przyłożyć! - wrzasnęła do bruneta, opierającego się o drzewo. W końcu przywaliła w chropowatą korę tak mocno, że aż zawyła z bólu. To tylko spotęgowało śmiech wśród Feniksów. Eragon mimowolnie uśmiechnął się lekko. Trzeba było przyznać, że sytuacja wyglądała komicznie.
- Nie możesz mi zabronić! - krzyknęła dziewczyna, zaciskając dłoń na niedźwiedziej skórze, którą nosił Leo. - Dlaczego mnie nie rozumiesz?!
- Posłuchaj - rzekł Leonardo, już spokojnie. - Mamy tutaj swoje sprawy. Nie możemy tego wszystkiego teraz rzucić. Kai z tobą nie poleci, bo sama wiesz, że nie miałabyś tam z niej żadnego pożytku. A na dodatek Różani kręcą się w tamtych rejonach... - westchnął, patrząc na nią smutno.
Dziewczyna również westchnęła. Emocje już z niej opadły. Puściła Leo.
- Świetnie, no po prostu świetnie... Dobrze wiesz, że potrzebuję zbroi. I "złotej nici".
Brunet nie odpowiedział.
- P-poczekaj! - powiedział nagle Eragon i podszedł do nich bliżej. - Ja pójdę. Przecież mogę się przydać i...
Leo spojrzał na niego z góry.
- Kto go wezwał?! I po jaką cholerę?! - wrzasnął, patrząc na Ferrerę, Aresa i Devona. Nagle odwrócił się i spojrzał wyzywająco na Cilliannę. Ta założyła ręce na piersi i kiwnęła głową.
- Tak - rzekła, jak gdyby dumna z siebie. - JA go wezwałam.
Znowu zaczęli się kłócić. Eragon stał tylko z boku i patrzył. Czuł się jak rzecz, którą można postawić w kącie i wyjąć tylko, gdy jest potrzebna. Z tego otępienia wyrwał go głos Nimfy, która niewiadomo skąd znalazła się nagle za nim. Czarne włosy miała mokre od deszczu, a pojedyncze kosmyki przykleiły się jej do twarzy.
- Taa... - westchnęła, patrząc na dwójkę Feniksów. - Oni tak zawsze. I tak w końcu Leo odpuści - zachichotała. - Cece potrafi go nieźle wkurzyć.
Eragon uśmiechnął się. Cillianna i Leonardo zachowywali się jak stare, dobre małżeństwo.
Nimfa miała rację. Po paru minutach Leo odwrócił się i odchodząc, krzyknął:
- Dobrze! Proszę bardzo! Idź sobie w cholerę! I żeby nie było, nie obchodzi mnie, co się z tobą stanie!
- Punkt dla mnie - szepnęła sama do siebie Nimfa. - Devon znowu wisi mi kasę.
Popatrzyli na chłopaka. Ze złościa liczył złote monety, które trzymał w zielonym woreczku.
- Weź ze sobą coś na drogę. Zbieramy się - powiedziała Cillianna do Eragona, zakładając lniany plecak.
Chłopak popatrzył na nią, a potem na siebie. Miał przy sobie mieszek z pieniędzmi i Brisingra. Powinno wystarczyć.
- W zasadzie, to jestem gotowy - rzekł.
- No i dobrze - uśmiechnęła się, pokazując, by szedł za nią.
***
- Konie?! - spytał zdziwiony chłopak, patrząc, jak jego towarzyszka prowadzi dwa czarne wierzchowce.
- A czemu nie? - odparła, podając mu lejce. - Poznaj proszę Tamidę i Vervesa - rzekła, wskakując na ogiera. - Na co czekasz?
Eragon szybko wsiadł na konia.
- Dawno nie jeździłem konno - powiedział. - Ostatnio chyba jakieś trzy lata temu... - uśmiechnął się do siebie.
Trzymali się skraju lasu. Niebo nieco rozpogodziło się, lecz nadal delikatnie mżyło.
- Co będziemy robić w tym... no... - zaczął chłopak.
- Faethynie? - spytała, patrząc na niego. Kiwnął głową. - Muszę odebrać zbroję... no i oddać ubrania do powleczenia "złotą nicią".
- "Złota nić"? - zapytał Jeździec. Cillianna odgarnęła włosy z czoła.
- Rodzaj zaklęcia. Toshiro, jeden z niewielu ludzi zaprzyjaźnionych z naszym rodem, potrafi je wykonać. Wiesz, to chroni ubrania przed rozerwaniem przy... - ugryzła się w język. - I tak za dużo ci mówię - skarciła sama siebie.
- Przemianie, prawda? Chciałaś to właśnie powiedzieć - rzekł, patrząc w ziemię pod kopytami Tamidy.
- Walce. Przy walce. Ostatnio miałam koszulę bez zaklęcia, po prostu się rozerwała na kawałki. Pamiętasz, prawda?
Usiłowała zmienić temat. Nie chciała z nim o tym rozmawiać. Czuł to bardzo wyraźnie.
- Cillianno... - zaczął, lecz przerwała mu.
- Bromssonie. Nie pytaj. Jeszcze nie teraz. Odpowiedzi przyniesie czas, wcześniej lub później - spojrzała na niego swymi czarnymi oczami.
Umilkł. Reszta podróży minęła w większości w ciszy. Jedynie od czasu do czasu wymieniali kilka zdań, głownie o pogodzie i innych mało istotnych sprawach. W końcu, kiedy zaczęło zachodzić słońce, ukazały się przed nimi światła Faethynu.
***
To właśnie miało być jeszcze w poprzedniej notce ;)
Jak tam po świetach? Zadowolone? Cięższe o 5 kg? ^^
Ja chyba tak xD
No nic, wracam do oglądania "Bleacha" :)
Cillianna nucąca "My Pace"

wtorek, 24 grudnia 2013

Wesołych Świąt, czyli mały bonus ;)

Saphira właśnie lądowała na głównym placu Veightvillage. Eragon błyskawicznie zeskoczył z niej, kiedy tylko jej łapy dotknęły ziemi. Niebo zasnute było ciemnymi chmurami, zanosiło się na deszcz.
- Idę zobaczyć do szkoły, a potem wrócę do domu - powiedział do błękitnej smoczycy. Ta tylko kiwnęła głową.
- Eragonie! - usłyszał nagle za sobą Jeździec. Odwrócił się.
- M-murtagh! - wyksztusił z siebie zakłopotany, nie wiedząc jak wytłumaczyć swoją nocną nieobecność. - Ja... wyszedłem wcześnie i ten... no... - zaczął, gdy przyrodni brat podszedł do niego. Za nim dreptał szkarłatny Cierń.
- Nie ważne - uciął chłopak, machając ręką. - Mieliśmy iść razem do Smoczej Szkoły - rzekł. Eragon uspokoił się i przeczesał włosy dłonią.
- A, tak. Prawie bym zapomniał - powiedział z uśmiechem. Cierń i Saphira spojrzeli na swych Jeźdźców.
"Lecimy na polowanie" - oznajmiła przyjaciółka Eragona.
"Jestem strasznie głodny" - dodał Cierń, przejeżdżając kolczastym językiem po paszczy. Młodzi mężczyźni tylko skinęli głowami, a ich smoki już wzbiły się w przestworza.
- Chodźmy już - powiedział brunet. - Zaraz lunie.
Skręcili w jedną z ciasnych uliczek. Szli chwilę w ciszy, aż wreszcie, minąwszy kilka straganów na pobliskim targowisku, dotarli do szkoły.
Z zewnątrz wyglądała na gotową. Rozległy budynek, ponad którym królowały trzy strzeliste wieże z szarego kamienia, wyróżniał się na tle miasteczka jedynie swoimi rozmiarami i wysokością.
Bracia weszli do środka przez ogromne wrota, przez które mógł przejść dorosly smok ze zwiniętymi skrzydłami.
Wewnątrz krzątali się jeszcze robotnicy, głównie elfi artyści, którzy malowali na ścianach dawnych Jeźdźców i ich smoki, a także rzeźbili roślinne ornamenty w ciemnym drewnie.
Wysoki, smukły, srzebrzystowłosy elf wyszedł z jednej sali, w której właśnie zakończono pracę. Poprawiając dłonią rozwichrzone kosmyki, rozejrzał się. Jego wzrok spoczął na Jeźdźcach stojących przy głównym wejściu. Klasnął w dłonie i podchodząc do nich, krzyknął:
- Witam! Witam mistrzów! Witam w naszych skromnych progach.
- Taa. Cześć - odparł Murtagh, trochę zażenowany powitaniem srebrzystowłosego.
- Witam - powiedział Eragon z uśmiechem.
- Pozwólcie, że się przedstawię, mistrzu Murtaghu, mistrzu Eragonie. Jestem Miles z rodu Thiraldi - rzekł elf, ściskając dłonie Jeźdźcom. - A teraz, jeśli nie macie nic przeciwko temu, oprowadzę was po naszych włościach.
Młodzi mężczyźni skinęli lekko głowami, po czym ruszyli za elfem. Miles z ogromnym optymizmem pokazywał braciom każdą komnatę, każdą klasę oraz pokoje nauczycieli, a także piętro, na którym mieli mieszkać młodzi Jeźdźcy z najdalszych zakątków Alagaesii i Nightwood.
Kiedy skończyli wszystko oglądać, elf zaczął opowiadać różne historie, zwłaszcza związane z budową, ale także te o sobie. Eragon usiadł na parapecie jednego z wielkich okien znajdujących się na na głównym korytarzu i próbując nie okazywać znudzenia, spojrzał przez szybę. Miał rację - lało jak z cebra.
- ... natomiast moja narzeczona twierdziła... och, tak, to było moje marzenie... czerwona farba?! No ja rozumiem karmazynową albo purpurową... nie, z całą pewnością... no poprostu jakiś absurd! - Eragon słyszał jedynie wyrażenia najsilniej zaakcentowane przez Milesa.
"Nie ma co, ten chłopak lubi dużo gadać..." - westchnął w myślach brunet. Przymknął oczy i sięgnął myślą Saphirę. Taak. Uwielbiała polowanie w deszczu - zwierzęta nie mogły wyczuć jej zapachu, co zupełnie je dezorientowało. Poczuł jej dziką radość, kiedy wreszcie rozszarpała potężnego jelenia. Otworzył oczy.
Serce Eragona zamarło. Za oknem, jakieś dwa metry od niego, siedziała srebrno-biała wilczyca. Blizna na prawym nadgarstku chłopaka znów zaczęła piec. Smoczy Jeździec zerwał się z miejsca.
- Eee... przepraszam... Murtaghu, Milesie... muszę iść, bo... eee... ktoś mnie pilnie potrzebuje - wyrzucił z siebie niemal jednym tchem, po czym pognał pędem do wyjścia. Srebrzystowłosy spojrzał z podejrzeniem na Murtagha, ale ten tylko wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia, co znowu chodzi mu po głowie - odparł chłopak, korzystając z chwili ciszy. - Odkąd tu przybyłem, Eragon dziwnie się zachowuje...
- No... - westchnął elf, patrząc na zatrzaskujące się z hukiem wrota. - To może dokończymy rozmowę przy szklaneczce faelnivru?
***
Przepraszam, że tak długo nie pisałam. Ta notka miała być dłuższa, ale nie zdążyłam, no cóż, zdarza się.
Potraktujcie to jako mały upominek na święta ;)
Smoczych Świąt! ;D
Cillianna nucąca coś o śniegu...

poniedziałek, 11 listopada 2013

Śmierć o wschodzie

Rozdzielili się. Ares i Devon pobiegli na zachód, Leo wraz z Nimfą i Ferrerą udali się na wschód. Saphira z Eragonem na grzbiecie szybowała na północ. Wiatr wiejący z południa dodawał im prędkości. Chyba za tym Eragon tęsknił najbardziej - za czasem spędzanym tylko ze swoją szafirową przyjaciółką.
"Taak. Dawno ze sobą nie lataliśmy" - mruknęła bestia, odczytując jego myśli. - "Też mi tego brakowało" - dodała, odwracając ku niemu łeb.
"Saphiro! Spójrz w dół!" - krzyknął nagle mentalnie Eragon. Smoczyca popatrzyła we wskazaną stronę i niczym strzała wypuszczona z elfickiego łuku, popruła w dół. Kilka metrów nad ziemią chłopak odpiął rzemienie siodła i dobywając Brisingra, zeskoczył z bestii. Wokół niego trwała walka. Młoda, ciemnofioletowa smoczyca właśnie skręcała kark jakiemuś mężczyźnie, a kawałek dalej toczyła się bitwa na miecze. Łucznik w czarnej pelerynie z kapturem momentalnie odwrócił się i wycelował w Eragona.
- Szykuj się na śmierć! - zagrzmiał.
"Nie tak prędko!" - warknęła Saphira i plunęła ogniem w niedoszłego zabójcę swego Jeźdźca.
- Dzięki, malutka - powiedział Eragon. - Teraz czas pozbyć się ostatniego.
Spojrzeli na walczącą parę. Wysoka brunetka co chwilę znikała, by znów pojawić się za plecami zakapturzonej postaci. Jej ruchy jednak stawały się coraz wolniejsze. Miecz o czarnej klindze rozciął jej lewe ramię. Polała się krew.
- Ona opada z sił! Muszę jej pomóc! - krzyknął, odbiegając od Saphiry. Korzystając z nieuwagi zakapturzonego, podszedł do niego od tyłu i przyłożył mu Brisingra do gardła. - Ładnie to tak atakować dziewczynę? - spytał, przyciskając miecz do krtani przeciwnika.
- Tak - usłyszał odpowiedź. - Jeżeli samemu jest się dziewczyną - dodała tajemnicza postać, zrzucając kaptur. Chłopak otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Z letargu wyrwał go głos brunetki.
- Na co czekasz, idioto?! Zabij ją! - dziewczyna ledwo trzymała się na nogach. Jej mięśnie drżały. Oddychała ciężko i wydawało się, że w każdej chwili może upaść. Oprócz rany na ramieniu, krew spływała również po jej nogach i plecach.
- C-co? - wydusił tylko. Nie potrafił zabić pięknej, srebrzystowłosej elfki.
- Nie udawaj głuchego, tylko ją zabij! - odparła, wciąż stojąc z dłońmi opartymi na kolanach. Długie włosy zasłaniały jej twarz. Smoczy Jeździec nieświadomie poluźnił chwyt i w jednej chwili elfka wyrwała się z jego uścisku. Błyskawicznie uniosła czarne ostrze i zamachnęła się nim, by zadać śmierć Jeźdźcowi. Nagle promień nadnaturalnie białego światła padł na jej miecz, a ten posypał się na kawałki, niczym rozbita szklana szyba. Młoda smoczyca szybko dopadła do elfki bezradnie stojącej z rękojeścią w dłoni i silnym uderzeniem łapy, powaliła ją na ziemię. Spod fioletowej smoczej nogi wypłynęła krew. Elfka najwyraźniej już nie żyła. Spojrzenie Eragona powędrowało na brunetkę. Stała zupełnie tak, jak przed chwilą tylko, że prawą rękę, na której nosiła skórzaną rękawicę do łokcia, wyciągnęła przed siebie. Czyżby to ona zniszczyła miecz elfki? Dziewczyna upadła na ziemię.
- Cholera jasna - wymruczała, kiedy chłopak podbiegł do niej.
- Wszystko w porządku?! - spytał przerażony, patrząc na nią. Leżała na brzuchu, toteż nie widział jej twarzy.
- Taa. Świetnie. Zaraz wstanę i zacznę tańczyć - odburknęła. - Nie próbuj mi pomagać - powiedziała, gdy wyciągnął rękę, aby uzdrowić jej plecy. - I nie dotykaj krwi, dobrze ci radzę.
- Ale... uratowałaś mnie. Chcę się jakoś odwdzięczyć - rzekł cicho, siadając obok niej. Nie odpowiedziała. Chwilę później na polankę wpadł Leo i reszta Feniksów.
- Cillianno! - wydarł się, widząc zakrwawioną dziewczynę. Podbiegł i uklęknął przy niej. Delikatnie odwrócił ją na plecy. - Czemu jej nie pomogłeś?! - wrzasnął do Eragona.
- Oj, no uspokój się - powiedziała brunetka. - Nie kazałam mu. Krew, pamiętasz? - spytała, otwierając czarne oczy.
- Sklerozę mam straszną, przepraszam - bąknął Leonardo, czerwieniąc się lekko. - Następnym razem prześlij nam chociaż, gdzie jesteś.
Dziewczyna chwyciła się przedramion Leo i podniosła się.
- Przestań się obwiniać, to po pierwsze - powiedziała spokojnie. - To przecież ja znowu zapomniałam zbroi.
Do Feniksów podszedł Devon, za którym przyczłapał Ares, niosący torbę z bandażami.
- Daj się chociaż opatrzyć - rzekł blondyn.
- Niech Nimfa się tym zajmie - powiedział Leo. - Cece raczej się przy was nie rozbierze. Sami widzicie, że ma rany głównie... w górnych partiach ciała.
Nimfa ledwie stłumiła chichot, patrząc na rumieniących się chłopaków.
- Wracajmy do jaskini - powiedziała Ferrera, kładąc Eragonowi dłoń na ramieniu. - Jest jeszcze parę spraw, o których powinieneś się dowiedzieć.
- I dobrze by było, gdybyś wziął ze sobą smoczycę - dodała Nimfa. Chłopak powstał i skinął głową.
- Dobrze. Idźcie przodem, my polecimy - powiedział do reszty. Na polanie została tylko Nimfa, Leo, Saphira z Eragonem oraz fioletowa smoczyca i poszkodowana Cillianna. - Na pewno nie mogę jakoś pomóc? - spytał, chowając miecz do pochwy.
- Damy sobie radę - odparła Nimfa, rozwijając bandaż. Leo pokiwał głową. Wyglądał zupełnie inaczej, niż jeszcze pół godziny temu, kiedy siedzieli przy ognisku. Martwił się. Eragon widział to bardzo wyraźnie. Widocznie była dla niego naprawdę ważna.
- To... do zobaczenia - powiedział, odchodząc w stronę Saphiry, która już na niego czekała.
- Poczekaj! - usłyszał nagle. Odwrócił się. - Zostań jeszcze chwilkę, chcę z tobą porozmawiać - powiedziała Feniksica o czarnych oczach.
- D-dobrze - odparł Eragon. - Poczekam, aż Nimfa cię opatrzy - powiedział. - Na razie pójdę... eee... gdzieś - rzekł, pokazując ręką między drzewa. Szafirowa smoczyca poszła za nim.
"Dziwnie się zachowujesz" - mruknęła.
"Wiesz, nie codziennie dowiadujesz się o istnieniu Feniksów, a potem musisz walczyć z ich wrogami" - odparł, siadając na trawie.
"Feniksy...? A tak. Kai już mi coś o nich opowiadała" - rzekła bestia.
"Kim jest Kai?" - spytał Jeździec, patrząc w oczy swej przyjaciółki.
"Kai - fioletowołuska - młoda - przyjaciółka - serca - i - umysłu - Cillianny. Nie wspominałam ci o niej?" - łypnęła na niego szafirowym okiem.
"Nie. Ostatnio wcale ze sobą nie rozmawialiśmy" - odpowiedział, bawiąc się źdźbłem trawy.
"Przepraszam, mój mały..." - powiedziała nagle po chwili milczenia. Eragon uśmiechnął się i wstał.
"Ja też przepraszam, malutka" - rzekł, głaszcząc jej paszczę, pokrytą drobną łuską. Nagle obok nich pojawiła się Nimfa.
- No chodź już - powiedziała wesoło. - Cece chce z tobą porozmawiać.
Przeszli kawałek, aż w końcu wrócili na polankę. Brunetka siedziała oparta plecami o drzewo. Całą klatkę piersiową miała owiniętą bandażem. Obok niej leżały resztki jej białej koszuli, przesiąknięte krwią. Nimfa podeszła do Leo i pociągnęła go za sobą. Zostali sami.
- Siadaj - powiedziała do chłopaka. Eragon usiadł naprzeciwko niej. - Dzięki, że mi pomogłeś - rzekła cicho.
- Prawie wcale nic nie zrobiłem... - zaczął się tłumaczyć, ale brunetka uciszyła go gestem.
- Siedmioro pierwszych jakoś pokonałam, ale potem zabrakło mi sił. Przeliczyłam się. Chyba za bardzo wierzyłam w swoje możliwości. Gdyby nie ty i twój smok, byłabym martwa.
Po plecach Eragona przebiegł dreszcz. Dziewczyna spojrzała w niebo. Słońce wzeszło już jakiś czas temu, ale nadal barwiło sklepienie na złocisty pomarańcz i róż. Feniksica dokładnie wytarła krew z dłoni w chustkę i wyciągnęła rękę do Jeźdźca.
- Jestem Cillianna.
- Eragon Bromsson - powiedział, ściskając delikatnie jej dłoń. - Chyba będę się już zbierać - rzekł, wstając z ziemi. Uśmiechnęła się.
- Do zobaczenia Bromssonie - rzekła. - Ach, Eragonie, miałam ci jeszcze o czymś powiedzieć.
Nachylił się nad nią.
- Uważaj na Aresa - mruknęła z uśmiechem.
- Czemu? - spytał zdezorientowany.
- Bo, wiesz, on... woli chłopców - mrugnęła.
- Serio? - zapytał, wytrzeszczając oczy.
- Tak. Mówię ci to tylko na wszelki wypadek - rzekła, poprawiając bandaże na piersi.
- To... ja już lepiej pójdę - odparł, odwracając się. Nie chciał, by zauważyła, że się rumieni. Szybką myślą wezwał Saphirę. Po niecałej minucie szybowali już w stronę jaskini Feniksów.
- Będzie z niego kawał Feniksa - powiedziała do siebie Cillianna. - O tak. Kawał Feniksa - rzekła, po czym zawołała Leonardo i Nimfę.
***
Matko. Ale. Jestem. Z. Siebie. Zadowolona.
Notka wyszła lepiej, niż się spodziewałam. No, i miała być o wiele krótsza :)
Rozdział dedykuję wszystkim moim czytelnikom (a w zasadzie czytelniczkom ;)), a zwłaszcza Smoczej Strażniczce, która chyba mnie wczoraj natchnęła swoim dedykiem :>
Dzięki, że jesteście :) Pozdrawiam ;D

sobota, 9 listopada 2013

Naród Feniksa

- Witaj w nightwoodzkim lesie, Eragonie... - powiedziała Nimfa. - Witaj wśród Feniksów...
Przez chwilę panowała cisza. Było słychać jedynie pohukiwanie sowy i trzaskanie drewna w ognisku.
- Więc jednak go przyprowadziłaś - powiedział jeden z chłopaków. W tonie jego głosu Smoczy Jeździec wyczuł coś, co bardzo go zirytowało. Pogardę. Jakby pod jakimś względem był gorszy od nich - dzikusów mieszkających w lesie, z zakazem wchodzenia do wioski.
Młody mężczyzna o brązowych włosach i oczach tej samej barwy szturchnął swojego przedmówcę.
- Ej, Devon! Nie przesadzaj! Co to ma być za cholernie chłodne przywitanie? - rzekł silnym głosem i powstał. Kiedy podszedł, Eragon dostrzegł, że brunet mający na sobie jedynie spodnie, buty i niedźwiedzią skórę przerzuconą przez ramię, jest od niego o głowę wyższy i bardzo umięśniony. - Witaj - rzekł, chwytając Jeźdźca za ramiona i potrząsając nim lekko. - Ja jestem Leonardo, dla przyjaciół Leo, a to - rzekł, pokazując kolejno na ludzi siedzących przy ogniu - Ares, Devon, Ferrera i Ci... eee... gdzie Cillianna? - spytał, patrząc po zebranych. Dziewczyna o jasnobrązowych włosach jedynie pokręciła głową i wzruszyła ramionami. Inni nawet nie spojrzeli na Leonardo.
- Pewnie znowu się zerwała... - westchnęła Nimfa. - Ferr, posuń się, jestem cała mokra. Muszę się szybko wysuszyć - powiedziała  i usiadła obok Ferrery, opierając się o drzewo. - I tobie też to radzę, Eragonie - rzekła i oplotła kolana dłońmi, na których wciąż jeszcze były widoczne ślady z zaschniętej krwi.
- Przyniosę maść ze złotogłówki plamistej - rzucił Devon i uśmiechnął się. - Że też znowu ci się zachciało pływać... - westchnął i ruszył się z miejsca. Więc jednak ten chłopak był czasem miły dla innych.
"Może nie powinienem osądzać go po paru zdaniach..." - pomyślał Eragon.
- Devon jest czasem żywiołowy... no, i nie lubi obcych - powiedział Leo, kiedy Devon zniknął w jaskini. - Siadaj - rzekł, wskazując miejsce, obok którego właśnie usiadł. Smoczy Jeździec przystał na propozycję Leonardo. - A więc... pewnie zastanawiasz się, czemu potrzebujemy twojej pomocy i w ogóle jak to wszystko ma się do ciebie... - zaczął młody mężczyzna.
- Bardziej chyba interesuje mnie, kim wy jesteście - odparł Eragon, spoglądając na Aresa i dwie dziewczyny.
- Kim jesteśmy? Bardzo dobre pytanie... - zaśmiał się Leo. - Możesz wierzyć lub nie, ale tutejsze legendy zawierają trochę więcej niż ziarno prawdy - zamilkł na chwilę. - Jesteśmy narodem stworzonym z gwiezdnego pyłu i ognia...
- Tak, wiem, chyba czytałem ten fragment... - przerwał mu Eragon. Jego rozmówca zganił go wzrokiem.
- Och, przestańcie gadać o tych kłamliwych bzdurach - żachnęła się Ferrera.
- C-co? - wydusił chłopak, patrząc na nią.
- Ups. Zapomniałem. Znowu wdepnąłem jej na ambicję. Ferrera jest specjalistką od ksiąg, kronik i wszystkiego związanego z twórczością. Wiesz, nawet pisze wiersze...
- Ostatnio nie - odburknęła brunetka. - Przez nagły wzrost energii tego gnojka mam całkowitą blokadę. Lepiej żeby szybko się zdecydo...
- Ferrera! - wrzasnął Leo. - Będzie lepiej jak na chwilę się zamkniesz - powiedział groźnym tonem. W jednym momencie stracił on w oczach Eragona przydomek "wujka-dobra-rada". - Przepraszam... - powiedział po chwili, już spokojnym głosem. - Po prostu nie mogę skupić myśli, kiedy wiem, że Cillianna łazi sama po lesie, podczas gdy wokół pełno Róża... eee... nieważne - uciął i przeczesał dłonią włosy.
Eragona coś tknęło. Zupełnie, jakby już kiedyś słyszał to niezwykłe imię. Czyżby to było deja vu? Pokręcił głową w milczeniu.
- Nie rozumiem - powiedział nagle Smoczy Jeździec. Leo spojrzał na niego z pytającą miną.
- Czego? - spytał lekko rozkojarzony. Pewnie myślami wciąż był daleko.
- Nie rozumiem, dlaczego właśnie ja? I czego ode mnie oczekujecie? - spytał cicho.
- Zaraz ci wszystko wytłumaczymy - powiedziała spokojnie Ferrera. W tym momencie wrócił Devon, niosąc ze sobą małą drewnianą miseczkę wypełnioną żółtawym płynem. Nie obdarzając Eragona nawet jednym spojrzeniem, podał naczynie Nimfie.
- Ooo, dzięki - powiedziała, z ulgą zanurzając dłonie aż po nadgarstki. - Tego było mi trzeba.
Devon z uśmiechem usiadł obok Aresa.
- No dobrze - rzekł głośno Leo, klaszcząc w dłonie. - Ferr, Ares historia Narodu to wasza mocna strona.
- Ares, zaczynaj - rzuciła dziewczyna, patrząc na blondyna o niebieskich oczach.
- Eee... ja? - powiedział cicho chłopak. - No dobrze... - westchnął, skarcony wzrokiem Ferrery. - No więc... tak jak mówił Leo, Naród Feniksa jest narodem stworzonym z ognia i gwiezdnego pyłu. Nasza nacja przybyła do Nightwood mniej więcej w tym czasie, kiedy elfy osiedliły się w Alagaesii. Zostaliśmy stworzeni, aby chronić ludzi, a tymczasem oni nas zniszczyli. Kiedyś były nas setki... ba, nawet tysiące... a teraz zostało nas tyle, ile widzisz - szepnął, nie spuszczając oczu z Eragona. - Tak słaba ludzka rasa zniszczyła nieśmiertelną potęgę...
- Więc jesteście nieśmiertelni - rzekł Smoczy Jeździec, a Ares i Leo pokiwali głowami. - A jak to wszystko ma związek ze mną? - zapytał niepewnie. Wzrok blondyna zaczynał już go krępować, toteż spojrzał na Ferrerę i na Nimfę, która wycierała dłonie w skrawek płaszcza.
- No, bo wiesz... na świecie są różne osoby - zaczęła brunetka. - Każdy z nich ma trochę tak zwanego "pierwiastka feniksa". Jedni mają go mniej, a inni więcej. My określamy to jako "energię".
- Twoja jest kolosalna - powiedział Ares z entuzjazmem i uśmiechnął się. Eragon popatrzył na Leonardo. Młody mężczyzna skinął głową.
- Na dodatek musiała się rozwinąć w ostatnim roku, bo dopiero dwa miesiące temu cię odkryliśmy. Pewnie siedzisz tu trochę dłużej, co? - dodał Leo.
- Tak. Dwa lata... całkiem niedawno minęły dwa lata - rzekł Jeździec, patrząc w ziemię. - Mam jedno pytanie - oznajmił.
- Słuchamy - odparł chłopak ubrany w niedźwiedzią skórę.
- Czy wzrost tej... energii... może mieć jakiś wpływ na kontakt Jeźdźca i smoka?
- Jak dotychczas, nic nam o tym nie wiadomo... - powiedziała Nimfa, odstawiając miseczkę na bok. - Wiele spraw jeszcze czeka, aby odkryć ich przyczyny... a zwłaszcza wiele spraw związanych z Narodem Feniksa - uśmiechnęła się. Nagle poruszyła się niespokojnie.
- Co jest? - zapytał Leonardo, patrząc na nią.
- Cholera jasna! - powiedziała głośno. - Różani! Różani są w lesie! - krzyknęła, zrywając się z miejsca. Reszta Feniksów szybko ruszyła jej śladem. Eragon wstał z ziemi i bezradnie popatrzył na Leonardo, który w piorunująco szybkim tempie podawał miecze reszcie.
- Ruszaj się! - wrzasnął do Jeźdźcy. - I wezwij smoka!
Eragon jedną myślą zlokalizował Saphirę. Spała spokojnie w swojej przegrodzie w wieży.
"Saphiro!"
Jej odpowiedź była momentalna:
"Co się dzieje, mój mały?" - spytała lekko zaspana.
"Potrzebuję twojej pomocy!" Przesłał jej szybko myśl ze swoim położeniem.
"Już lecę!" - odparła i już po chwili ogromny, złocistopomarańczowy kształt oświetlony pierwszymi promieniami słońca przeciął powietrze kilka stóp nad jego głową.
"Jak za starych dobrych czasów..." - wysłał Saphirze, wsiadając na nią.
"Jak za starych dobrych czasów, mój mały" - odpowiedziała, ponownie wzbijając się w niebo ze swoim Jeźdźcem na grzbiecie.
***
Coś mi się wydaje, że końcówka nie wyszła najlepiej, ale przepraszam, nie miałam za bardzo na nią pomysłu. Czekam na krytykę ;) Zapraszam do obserwowania :>

piątek, 18 października 2013

Nimfa

- Ej! Co jest?! Gdzie ty mnie ciągniesz?! - krzyknął Eragon do Nim, która szarpiąc go za rękaw, prowadziła go do Zatoki Błękitnych Mgieł. - Przecież mówiłaś, że reszta tych twoich... przyjaciół... czeka w lesie!
- Nie drzyj się tak, bo pobudzisz wszystkie nimfy w oceanie - uśmiechnęła się dziewczyna i przystanęła. - Myślisz, że do lasu leżącego jakieś sto metrów wyżej, będziemy włazić po pionowej ścianie?
Eragon spuścił wzrok. No tak, przecież mógł się tego domyślić.
- Tajne przejście - rzucił, a Nim kiwnęła głową. - Wciąż nie rozumiem, dlaczego nie mogłem poprosić Saphiry o pomoc. To byłaby o wiele krótsza i łatwiejsza droga...
- Otóż to - odparła spokojnie czarnowłosa, ponawiając marsz. - Nikt nie mówił, że będzie łatwo... No co stoisz jak ten kołek w płocie? Ruszże się! - powiedziała donośnym głosem, nawet się nie odwracając. Chłopak szybko podbiegł do niej i znowu razem kontynuowali wędrówkę.
- Słuchaj - zaczął chłopak. - Po co był ten cały cyrk z wilczycą w domu...? I te sny... i ta blizna... to też wasza robota? - spytał, marszcząc czoło.
- Jasne. Przecież na pewno nie poszedłbyś ze mną, gdybym powiedziała ci o tym wszystkim, gdy pierwszy raz cię spotkałam. Wyobrażasz to sobie? "Cześć Eragonie. Idziesz ze mną do lasu, bo... zwierzęta tak chcą". No po prostu uznałbyś, że zwariowałam - zaśmiała się dziewczyna.
- Nim... a co z tą blizną? - spytał ponownie Smoczy Jeździec. Dziewczyna popatrzyła na niego.
- Naznaczyła cię. Znaczy wilczyca. Wiesz, wtedy we śnie. Od tej pory jesteś objęty... hm... jakby to powiedzieć? O, już wiem. Patronatem. To po pierwsze. A po drugie nie "Nim" tylko "Nimfa".
- Coo?! - krzyknął zdezorientowany chłopak, przystając. - Jesteś jedną z tych, co pływają tam, w oceanie? - spytał, wskazując ręką czarną w mroku wodę, posrebrzoną blaskiem malejącego księżyca.
- Nieee. Moje imię ma trochę inną genezę... ale całkowicie się z nimi wiąże... - odparła Nimfa. - Kurczę. Będę musiała sobie znowu wymyślić inne imię, pod którym będą mnie znali w Veightvillage... A tak się do tego przyzwyczaiłam... - westchnęła. - No chodź już.
Ich oczom ukazała się zatoczka, ledwo widoczna w czerni nocy. Ostrożnie zeszli w dół po stromym, kamienistym zboczu, aż w końcu wylądowali na zimnym piasku. Ocean był wyjątkowo spokojny. Raz po raz taflę wody marszczyły pojedyncze fale, które kończyły swój żywot, rozbijając się o brzeg. Aż trudno było uwierzyć, że jest to to samo miejsce, co za dnia.
- Chodź - powiedziała dziewczyna, z wysiłkiem odsuwając wielki głaz. - Musimy się pośpieszyć, bo za chwilę może zacząć padać, a poziom wody w tej jaskini...
- Nie no... - przerwał jej. - Nie mów mi, że będziemy musieli nurkować... - oburzył się Eragon, pomagając Nimfie otworzyć wejście.
- Mam nadzieję, że nie... - powiedziała cicho dziewczyna. - Właź do środka
Chłopak wskoczył do dziury. Wylądował na mokrym błocie i na dodatek rozciął łydkę o ostry kamień.
- Uważaj, na dole czasem są niebezpieczne odłamki głazów! - krzyknęła z góry Nimfa.
- Mogłaś powiedzieć wcześniej! - odkrzyknął chłopak, próbując zatamować krwawienie. W końcu rzucił na ranę zaklęcie sklepiające. Kilka sekund później do jaskini wskoczyła dziewczyna. Wylądowała z kocią gracją, brudząc sobie błotem jedynie podeszwy i czubki butów. W porównaniu z nią, Eragon był w koszmarnym stanie.
- Pośpieszmy się. Pamiętaj, woda. Nie chce mi się za bardzo pływać.
Chłopak momentalnie podniósł się z ziemi i pobiegł za Nimfą.
- Przydałoby się trochę światła! - krzyknęła do niego. - Nic nie widzę w tych ciemnościach!
- Brisingr! - zakrzyknął smoczy Jeździec, wyciągnąwszy miecz. - Tyle wystarczy? - spytał, dumny z siebie.
- Jasne. Jeżeli jest wodoodporny... - odparła dziewczyna, zatrzymując się, po czym założyła ręce na piersi, patrząc na niebieski płomień.
-CO?! - krzyknął znowu chłopak. To było istne szaleństwo. Gdyby nie uporczywy ból łydki i nadgarstka, mógłby pomyśleć, że to tylko sen.
- Ten ogień bez wzmocnienia na pewno zgaśnie w kontakcie z wodą. Spróbuję coś zrobić. Daj mi go!
Eragon niechętnie podał Nimfie Brisingra. Dziewczyna wzięła go w jedną rękę, a w drugiej uformowała kulę energii. Na chwilę przymknęła powieki i bez słowa, z całej siły uderzyła nią w miecz. Brisingr zatrzęsł się, lecz nie zgasł.
- To powinno pomóc - powiedziała niebieskooka, oddając płonący oręż właścicielowi. - No nie... - powiedziała nagle, gdy wdepnęła w kałużę.
- Co się stało? I jak ty to zrobiłaś bez zaklęcia?! - krzyknął chłopak.
- Woda. Będziemy musieli jednak płynąć, a o bezsłownej magii pogadamy kiedy indziej! - rzekła i weszła do wody do pasa. - Na co czekasz?! Na Agaeti Blodhren*?!
Eragon wskoczył za Nimfą i już po chwili obydwoje nurkowali w ciemnej wodzie, rozświetlonej jedynie blaskiem płonącego miecza.
"Płyń za mną" - przesłała mu mentalnie dziewczyna. Nie widział jej. Raz po raz mógł dostrzec stopę Nimfy, albo skrawek jej płaszcza. Parę razy chłopak omal nie utonął, na szczęście Nimfa od razu przesyłała mu energię lub, gdy było to możliwe, wyciągała go ponad powierzchnię wody. W końcu, gdy dotarli do miejsca, w którym strop był dość wysoko, by móc płynąć, a nie nurkować, dziewczyna powiedziała:
- Widzisz tamten brzeg? Płyń w tamtą stronę. Zaraz do ciebie do... - nie skończyła, bo ponownie zanurkowała w czarną toń. Chłopak płynął w wyznaczonym kierunku, aż wreszcie dotarł do brzegu.
- O matko - jęknął wyczołgując się na kamienistą powierzchnię. Położył się na plecach i spojrzał w górę. Nie wiedział, czy tylko mu się wydaje, czy naprawdę widzi wyjście z jaskini, przez które wpadało światło księżyca. Chłopak oblizał wargi. Były słone. Najwidoczniej do tej części jaskini dopływała woda z oceanu. Nagle ciszę zmąconą jedynie kapaniem wody przerwał przerażający krzyk.
- Nimfa!!! - wrzasnął Eragon, zrywając się z ziemi. Pobiegł kilka metrów, aż wreszcie ujrzał ją za wielką skałą. Wokół niej, na nieurodzajnym kamiennym podłożu rosło kilka białych róż, ale Eragona tego dnia już nic nie mogło zdziwić.
Nimfa siedziała na ziemi. Była, tak jak on, cała mokra, a jej ubranie było w paru miejscach podarte.
- Co się dzieje?! - zapytał przerażony.
- Nie... nic... to tylko ten, no... nietoperz... - powiedziała cicho, ciężko oddychając. - Wystraszyłam się. Chodźmy już.
- Tak... chodźmy - przytaknął Eragon. Nie chciał już zadawać pytań, ale wiedział, że to na pewno nie była sprawka żadnego nietoperza. Na pewno nie krew lejąca się po jej dłoniach, którą tak bardzo starała się ukryć... Chłopak bez słowa ruszył przed dziewczyną po drabinie, w stronę wyjścia z jaskini. Kiedy znaleźli się na zewnątrz, Smoczy Jeździec ujrzał dookoła mnóstwo drzew - zapewne byli w sercu lasu. Obok tajnego przejścia do zatoki był wielki wodospad, z którego najprawdopodobniej brała się część wody w jaskini.
- Czas najwyższy - powiedziała dziewczyna, idąc w stronę znaną tylko sobie, wołając za sobą Eragona. Po paru minutach doszli do ogromnego drzewa, naprzeciw którego znajdowała się jaskinia. Tuż przy nim siedziało pięć osób - dwie kobiety i trzech mężczyzn.Wszyscy patrzyli na niego podejrzliwym, lekko dzikim wzrokiem, w którym kryła się też jednak nutka nadziei.
- Witaj w nightwoodzkim lesie, Eragonie... - powiedziała Nimfa. - Witaj wśród Feniksów...

 *Agaeti Blodhren - Święto Przysięgi Krwi (odbywa się raz na 100 lat)
***
Napisałam, pomyślałam, opublikowałam.
Z dedykacją dla Aryi Drottning, za to, że czyta, komentuje i po prostu jest :)
Miłego weekendu ;D

czwartek, 10 października 2013

Oczekiwanie

Sonea znowu westchnęła i usiadła na łóżku. Żądza zemsty ciągle nią targała. Najchętniej od razu wyruszyłaby na południe i pozbyłaby się Feniksów. Tylko tak mogła oddać ostatnią przysługę swojemu ukochanemu Abbadonowi - smoczemu ucieleśnieniu połowy swej duszy... Jednak Valentine ciągle nalegał, by ćwiczyła i czekała. To ją dobijało. Czas mijał tak wolno.
Dziewczyna wstała i rzucając zaklęcie w pradawnej mowie elfów, zapaliła bezogniową lampę, która stała w rogu pokoju, tuż przy lustrze.
- Dobra, no to jeszcze raz - powiedziała do siebie i podniosła łuk i kołczan z podłogi wyłożonej jasnym drewnem. Chwyciła z sekretarzyka kilka drewnianych tabliczek i zawiesiła je na ścianie. Na każdej z nich widniał jeden wizerunek. Trzy kobiece i trzy męskie twarze. Ze wszystkich biła niesamowita powaga i opanowanie. Sonea odsunęła się o parę kroków i popatrzywszy na nie, skinęła lekko głową.
- Taa... - mruknęła.- Ty pierwszy, Przywódco - rzekła, ironizując ostatnie słowo. Błyskawicznie naciągnęła cięciwę i wypuściła strzałę. Grot trafił prosto w czoło namalowanego bruneta. Uśmiechnęła się cierpko.
- Jeszcze raz - rzuciła w przestrzeń. Wyciągała strzały i napinała łuk, starając się być coraz szybsza i coraz bliższa perfekcji. W końcu wyszczerzyła zęby w prawdziwie radosnym uśmiechu. Wycelowała idealnie w źrenicę.
- Bingo - rzekła i zaśmiała się histerycznie. - A ty - powiedziała cichutko, podchodząc do obrazka przedstawiającego dziewczynę o długich, prostych włosach i orzechowych oczach - ty... będziesz następna - szepnęła i delikatnie przejechała dłonią po drewnianej tabliczce.
***
Ferrera odeszła od okna. Była sfrustrowana. Od kilkunastu tygodni nie była w stanie niczego napisać. Ponownie cicho westchnęła i usiadłszy przy biurku, nachyliła się nad kartką papieru. Szybkim ruchem zamoczyła pióro w kałamarzu i przygotowała dłoń do pisania. Końcówka pióra zawisła nad pergaminem. I znów to, co zawsze... Cisza. Ta przejmująca cisza panowała zawsze wieczorami w nightwoodzkiej bibliotece. Mieszkańcy Veightvillage mieli własne sprawy na głowie. Nie obchodził ich los Ferrery tkwiącej wśród zakurzonych książek, jedynie w towarzystwie kota. Na dodatek odstraszała ich ta koszmarna pogoda, prawie tak nieprawdopodobna w środku lata jak śnieg na pustyni. Od paru dni wieczorami ciągle lało. Krople zimnego deszczu monotonnie uderzały w szyby, jeszcze bardziej denerwując Ferrerę. Zrezygnowana dziewczyna położyła głowę na biurku. Jej długie, proste, jasnobrązowe włosy rozsypały się kaskadami, zasłaniając jej twarz. Miała dość. Nic jej się nie chciało.
Ciemnoszary kot, który do tej pory leżał zwinięty w kłębek na stosiku poduszek, tuż przy jednym z regałów, gwałtownie podniósł się, bezszelestnie przeszedł kilka kroków i lekko wskoczył na biurko. Ferrera odgarnęła pasemko włosów i spojrzała na zwierzę.
- Arthur, ten deszcz, to wszystko... nie mam już siły czekać. On musi być w wiosce, inaczej nie miałabym tej blokady... Feniks tu jest, a ja nie mogę nic zrobić... - westchnęła.- To głupie, że gadam do kota? - spytała w końcu samą siebie, po czym podniosła głowę. Kot miauknął, jakby na potwierdzenie. Dziewczyna uśmiechnęła się  i zaczęła głaskać zwierzaka za uszami. Kot zamknął złociste oczy i zamruczał.
- Ty zawsze wiesz, jak mnie pocieszyć - powiedziała cicho. Trwała tak chwilę, wpatrzona w swego futrzastego przyjaciela, aż w końcu odezwała się. - Miejmy nadzieję, że Nimfa wykonała już swoją robotę...
***
Znalazłam chwilę, więc wstawiam ;) Następna będzie dłuższa, obiecuję :) Jak podoba wam się muzyka? Chcę poznać wasze zdanie ;D Pozdrawiam :>

poniedziałek, 7 października 2013

Szafirowa magnolia

Valentine przechodził się po szklarni, raz po raz nachylając się nad poszczególnymi gatunkami.
- O, piękna magnolio... - wyszeptał, wąchając jasnoniebieski kwiat na gałązce malutkiego drzewka, które stało w donicy. - Jesteś jedyna w swoim rodzaju. Jesteśmy do siebie podobni, wiesz? - mówił dalej, muskając płatki kwiatu opuszkami palców. Jego wywód przerwało nagłe otwarcie się drzwi. Zza nich wychyliła się Madelaine ubrana w czarną obszerną szatę z długimi rękawami.
- Eee... panie... - zaczęła niepewnie, wchodząc.
- Jeszcze nie czas - uciął łysy mężczyzna, po czym odwrócił się do niej. - Serum gotowe? - spytał, unosząc brew. Dziewczyna bez słowa sięgnęła do kieszeni w wewnętrznej części płaszcza i wyciągnąwszy małą fiolkę wypełnioną jasnoniebieskim płynem, podała ją swemu panu. Mężczyzna uśmiechnął się i jednym łykiem opróżnił kryształowe naczynie.
Wszystko jak zwykle zachodziło bardzo szybko. Madelaine patrzyła, jak momentalnie zmarszczki Valentina wygładzają się, a jego głowę porastają kruczoczarne włosy. Oczy znów odzyskały kobaltowoniebieski kolor. Służka cofnęła się o parę kroków. Kiedy się zmieniał, zawsze czuła się dziwnie skrępowana, jakby wiedziała, że nie powinna na to patrzeć. Teraz mężczyzna wyglądał na co najwyżej 20 lat i budził w dziewczynie zupełnie inne uczucia, niż zaledwie przed pięcioma minutami. Valentine podszedł do niej i delikatnie uniósł jej podbródek.
- Dziękuję, Madelaine - powiedział, a jego młody, silny głos rozszedł się po dziewczynie niczym lodowaty dreszcz.
- Panie... - zaczęła, ale przerwał jej, kładąc palec na swoich ustach.
- Valentine - szepnął, a serce Madelaine biło jak oszalałe. On zawsze tak robił. Przez miesiąc był zimnym starym gburem, czekającym na rozkwit kolejnych szafirowych magnolii, aby po zażyciu dawki serum z błękitnych płatków, stać się na nowo cudownym, czułym młodzieńcem i... jej ukochanym.
Młody mężczyzna wziął ją za rękę i dalej już razem spacerowali po szklarni. Teraz dziewczyna była szczęśliwa, ale wiedziała, że póki co, nie będzie to trwało wiecznie. Ciągle miała nadzieję, że alchemicy pracujący w twierdzy wreszcie odkryją, jak można zatrzymać na stałe efekt magnolii... a potem ona i Valentine będą żyli aż po kres dni. Razem.
- Chodź - powiedział. - Mamy parę spraw do załatwienia.
Przeszli kawałek dalej, aż ich oczom ukazała się skrzynia z delikatnymi czarnymi kwiatami. Młodzieniec zatrzymał się i rzekł:
- Czas podszkolić twoje umiejętności, moja droga.
Madelaine pytająco spojrzała na niego. Valentine położył dłoń na jej ramieniu.
- Spal je.
Dziewczyna wyciągnęła dłoń i skupiła w sobie cząstkę energii.
- Żegnaj, czarny wilcu - powiedziała i rzuciła zaklęcie.
***
- Znowu pada - westchnęła Madelaine, idąc po schodach na szczyt wieży zaraz za Valentinem.
- To dobry znak - odparł mężczyzna, nie odwracając się. - Niebo nad Nightwood nigdy nie kłamie.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Valentine od dłuższego czasu ciągle zajmował się kwiatami i pogodą. Cóż, miał rację. Wkrótce mógł nastąpić przełom... jednak Madelaine zaczynało już to nudzić.
- Jesteś pewien, że zdarzyło się cokolwiek? Nie miałabym ochoty włazić po dwustu schodach i niczego nie zobaczyć...
Nie odezwał się, ale ona czuła, że w głębi duszy był o tym przekonany. W końcu po paru minutach znaleźli się na szczycie.Valentine otworzył drzwi i pozwolił, aby kobieta szła przodem. Na pierwszy rzut oka niewielkie okrągłe pomieszczenie niczym specjalnym nie różniło się od innych. Kilka okien, szare, kamienne ściany i regał z różnego rodzaju preparatami, lekami i nawozami dla roślin. I na pierwszy rzut oka z pewnością nikt nie zauważyłby stojącej w cieniu niewielkiej drewnianej skrzynki, pomalowanej szarą farbą. Mężczyzna zrzucił z niej płachtę, a drobinki kurzu zatańczyły w powietrzu. W skrzynce było sześć róż o płatkach barwy nocy i zapewne nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że nie potrzebowały one wody, czy światła. Młodzieniec uklęknął przy małej skrzyni i gestem wezwał Madelaine bliżej. Przykucnęła obok niego.
- Jest. Spójrz, jest. Czekałem na niego długie lata... - szepnął wzruszony, wskazując palcem malutki kiełek nowo narodzonej rośliny.
- A więc to prawda. Zaczyna się przełomowy okres w naszych dziejach... - odparła. Spojrzałna nią i ujął jej twarz w swoje dłonie.
- Dzięki niemu zostaniemy władcami świata... ty i ja... Madelaine - szepnął i delikatnie złożył pocałunek na jej rubinowych wargach.
***
Taaa daaaam! Sprężyłam się. Oto pierwsza notka z cyklu mega weny ;D
reszta wkrótce :)
zapraszam do obserwowania :)
Do tych, którzy mieli nadzieję na zamianę Valentina w smerfa - no cóż, może innym razem ;D

piątek, 4 października 2013

Nocna pogoń za wilczycą

Był późny wieczór, kiedy Eragon wyszedł z pawilonu uzdrowicieli. Zaniósł go tam Murtagh, kiedy Eragon zemdlał. Smoczy Jeździec powoli snuł się w stronę swojego domu, próbując przypomnieć sobie, co się stało. Pamiętał tylko, że rozmawiał z bratem.
A potem nic. Ciemność. Pustka. Na tym kończyła się jego wiedza.
Ocknął się późnym popołudniem, ale uzdrowiciele nalegali, by został dłużej, w razie ponownej utraty przytomności. Ciągle robili z igły widły. Na dodatek zaniepokoiła ich blizna na jego nadgarstku. Eragon spojrzał na nią. Wydawało mu się, że krwistoczerwona pręga jest znacznie większa i coraz wyraźniej okręca się wokół jego dłoni. Nie chcąc na nią patrzeć, zakrył ją rękawem.
Parę razy rzucił spojrzenie w kierunku bramy i otaczającego miasteczko muru. Jak na złość Nim nigdzie nie było. Chłopak odwrócił się i minąwszy mężczyznę zapalającego latarnię, wszedł do domu, rzucając krótkie przywitanie. Z sąsiedniego pokoju wychylił się Murtagh. Był wyraźnie zmęczony długą podróżą z Alagaesii, miał podkrążone oczy.
- Jesteś wreszcie - powiedział, podchodząc do stołu. - A już myślałem, że chcesz tam nocować - zażartował. Eragon uśmiechnął się. - Saphira tu była - rzekł w końcu Murtagh po chwili ciszy. Przyrodni brat spojrzał na niego. - Najwyraźniej wyczuła, że coś jest z tobą nie tak.
- Dawno się nie widzieliśmy... Mam wrażenie, że się od siebie oddalamy... To trochę dziwne. Ty i Cierń zawsze jesteście blisko.
- Może to obecność innych smoków...? - zasugerował Murtagh. - Wychowała się w przekonaniu, że jest ostatnią smoczycą, a tu nagle... sam wiesz, jak to jest.
Eragon sięgnął do szafki po bandaż. Chwilę szamotał się, próbując owinąć nim swój prawy nadgarstek, na którym rozpychało się szkarłatne znamię. Murtagh przez moment obserwował zmagania brata, po cichu się z nich podśmiewając. W końcu podszedł do brata i wyszarpnął mu rolkę bandaża z dłoni.
- Oddaj! Sam sobie poradzę - burknął brunet, jednak Murt pokiwał głową i powiedział z ironią:
- Taaa. Właśnie przed chwilą widziałem. Siadaj, pomogę ci - zaproponował, wskazując krzesło przy stole. Nie minęła nawet minuta, a opatrunek był założony.
- A tak właściwie, to skąd to się wzięło? - zapytał Murtagh, mając na myśli bliznę.
"Sam chciałbym to wiedzieć..." - pomyślał Smoczy Jeździec.
- Nie wiem. Zauważyłem to dopiero dziś rano. Możliwe, że zahaczyłem o coś dłonią...
Reszta wieczoru minęła im na rozmowie. Nawet nie zauważyli, kiedy zapadła noc. Kilka godzin później, znużeni emocjonującym dniem, zasnęli.
Eragon czuł się okropnie. Tej nocy sen był dla niego torturą. Obudził się. Nie mógł już spać i nie chciał już spać. Wydawało mu się, że jego wnętrzności pali żywy ogień, także blizna dotkliwie go piekła. Odrzucił na bok kołdrę i położył się na plecach, wlepiając wzrok w sufit. Ciężko oddychając, usiadł na łóżku. Nagle skamieniał. Powoli odwrócił głowę w kierunku drzwi wejściowych...
Na progu, jak gdyby nigdy nic, siedziała srebrno-biała wilczyca. Bił od niej taki spokój, że momentalnie Eragon zapomniał, że to dzikie zwierzę. Szybko jednak się opamiętał i ostrożnym ruchem sięgnął po Brisingra. Złote oczy wilczycy podążały za jego ręką. Kiedy schwycił miecz, usłyszał nagle mentalną wiadomość:
"Puść to".
Chłopak natychmiast otworzył dłoń, a jego oręż wypadł z cichym brzdękiem na ziemię. Spojrzał zdruzgotany na swoją rękę. Wcale nie chciał tego zrobić. Rzucił szybkie spojrzenie w kierunku drugiego pokoju. Drzwi były otwarte, Murtagh spał spokojnie, odwrócony do Eragona plecami.
"Nie budź go. Nie warto" - odezwał się ponownie kobiecy głos. Jak mógł być tak ślepy? Przecież to była ta sama wilczyca, która nawiedziła go we śnie. Pamiętał ją przecież doskonale. Chłopak popatrzył na nią.
"Nie, to niemożliwe... to musi być tylko wytwór mojej..." - myślał, lecz przerwała mu kolejna wiadomość.
"O matko, nie no, tylko nie to! No świetnie. Niedowiarek się znalazł. A w smoki i magię to jakoś nie jest mu ciężko uwierzyć" - przesłała wilczyca, kręcąc głową.
"Ale... ty... na Alagaesię... gadam ze zwierzęciem..."
"Przestań się nad sobą użalać i chodźże za mną, jeśli chcesz szybko zakończyć tę sprawę" - warknęła wilczyca. Eragon pośpiesznie włożył koszulę i długie spodnie, po czym wypadł z domu za wilczycą. Po chwili chłopak biegł tuż za zwierzęciem, które pędziło w stronę bramy miasta. Wilczyca zatrzymała się na gościńcu przed Veightvillage i zawyła krótko. Zaraz po tym obok Eragona, jakby znikąd pojawiła się Nim.
"Zajmij się tym przypadkiem. Nie wierzy w gadające zwierzęta" - przesłała dziewczynie wilczyca, pozwalając by Smoczy Jeździec również to usłyszał i mrugnęła. Czarnowłosa z uśmiechem skinęła głową, patrząc za odbiegającym zwierzęciem.
- Eragonie - zwróciła się do chłopaka. - Potrzebujemy twojej pomocy i myślę, że nadszedł już odpowiedni czas...
***
Przepraszam, że tak długo nie pisałam, ale ten tydzień to był horror. Codziennie sprawdzian albo 3 kartkówki O.O Mam nadzieję, że wam się spodobało i nie będziecie się na mnie gniewać :) Pozdrawiam

poniedziałek, 16 września 2013

Murtagh i Cierń

Eragon, narzuciwszy na siebie koszulę, wyszedł z domu. Mimo że dzień był ciepły, wiał porywisty wiatr. Na głównym placu, w centrum miasteczka zobaczył swojego brata w towarzystwie jego szkarłatnego smoka - Ciernia. Chłopak, który do tej pory stał oparty plecami o fontannę nagle uśmiechnął się i w mgnieniu oka podbiegł do Eragona.
- Eragonie! - krzyknął Murtagh i uściskał go serdecznie.
- Witaj, Murt. Soll* dziś strasznie rozrabia - powiedział, próbując poprawić włosy, które potargał wiatr. - Jak wam minęła podróż? - zapytał. Murtagh skrzywił się, gdy usłyszał zdrobnienie swojego imienia, lecz ciągle pozostawał w dobrym nastroju.
- Całkiem dobrze, tylko ta wichura nieco nas opóźniła - odparł. Ich rozmowę przerwał radosny ryk Ciernia. Bracia spojrzeli w górę i zobaczyli Saphirę wylatującą ze swojej przegrody. Nagle silny wiatr zawiał jeszcze mocniej, przez co błękitna bestia z wielkim hukiem upadła na ziemię, cudem niczego nie niszcząc.
- Skaranie boskie z tymi smokami...! - krzyknęła jedna staruszka, której stragan z owocami o mało nie został stratowany. Smoczyca jęknęła coś na kształt "przepraszam", po czym szybko poniosła się i podeszła do swego Jeźdźca.
"Taki wstyd przed Bratem - Przyjaciela - Serca - i - Umysłu i jego Wspaniałym - Smokiem - Cierniem - Czerwonołuskim... Ale ze mnie niezdara..." - przesłała Saphira swojemu Jeźdźcy, lecz po chwili powitała gości, udając, że przed chwilą nic nie miało miejsca. Smoki jeszcze przez parę minut stały przy boku swych Jeźdźców, po czym zerwały się z ziemi wybrukowanej kocimi łbami, kierując się w stronę polanki, na której często polowała Saphira.
- Wejdźmy do środka! - zaproponował Eragon, próbując przekrzyczeć coraz głośniej wyjący wiatr. Murtagh tylko skinął głową.
W domu było o wiele ciszej i spokojniej, niż na zewnątrz, toteż mogli spokojnie porozmawiać.
- Przepraszam za bałagan. Nie spodziewaliśmy się was tak wcześnie... - powiedział Jeździec Saphiry, zbierając ksiæżki ze stołu. Jego brat z zaciekawieniem oglądał wnętrze jednego z pokoi, dlatego na wszelkie pytania Eragona odpowiadał jedynie monosylabami. W końcu wrócił do kuchni z książką w ręce.
- Widzę, że interesują cię tutejsze legendy - zauważył Murt.
- Wiesz, skoro tutaj mieszkam, to wypadałoby, bym wiedział conieco o wierzeniach i zwyczajach - odpowiedział chłopak, biorąc wolumin od brata. Jeździec Ciernia uśmiechnął się.
- Na pewno chcesz czytać o tych wszystkich wiatrach o dziwnych imionach i tych, no... syrenach? - zapytał, patrząc na kolejny tom stojący na półce.
- Nie syrenach, tylko nimfach, to po pierwsze. A po drugie tak, to bardzo ciekawe.
- Wierzysz w te wszystkie bajeczki? - spytał zaczepliwie Murtagh, jednak Eragon puścił to mimo uszu. - Niewiarygodne. Żyliśmy sobie w Alagaesii, nie śniąc nawet o istnieniu tak rozbudowanego państwa...
- A najlepsze jest to, że tutejsze legendy nie są...
- Prawdziwe? - zasugerował brunet.
- Bezpodstawne - poprawił Eragon, patrząc spod byka na Murtagha. - Podobno w tych lasach żyją jeszcze ogniste zwierzęta i inne takie...
- Niewiarygodne - powtórzył Murtagh, tym razem z nutką sarkazmu. Na chwilę zapanowała cisza.
- Co ciekawego dzieje się w ojczyźnie? - zapytał Jeździec Saphiry, siadając z bratem przy stole.
- Ach, nic takiego. U Rorana wszystko w porządku, a Katherina podobno jest w drugiej ciąży... - rzucił chłopak, kołysząc się na krześle. - Nasuada króluje sobie w Uru'baenie... Wszędzie spokój, a elfy i krasnoludy żyją własnym życiem...
Eragon przez chwilę siedział cicho. Czuł dziwne kłucie w żołądku. Tak bardzo chciał być teraz ze swoją rodziną w Alagaesii... Ale miał przecież misję. Nie mógł tak łatwo z tego zrezygnować.
- A... Masz jakieś wieści... od Aryi? - spytał Eragon. Murtagh jednak pokręcił głową.
- Elfy chyba nadal są wobec mnie nieufne... Miałem wstąpić po drodze do Du Weldenvarden, ale tak jakoś wyszło. Aha, miałem ci jeszcze powiedzieć o...
Murtagh chyba mówił coś jeszcze, ale Eragon niczego już nie słyszał. W jego umyśle raz po raz szeptały ciche głosy... Głosy zwierząt ze snu. "Eragonie, potrzebujemy cię..."
Chłopak próbował sięgnąć myślą umysł Saphiry, ale jego wysiłki spełzły na niczym. Poczuł, jakby w przeciągu paru chwil stracił całą energię. Nagle spostrzegł, jak wszystko przed jego oczami rozmazuje się i w końcu znika w czerni.
- No świetnie - powiedział Murtagh, wznosząc oczy do nieba. - Albo zemdlał, albo zanudziłem go na śmierć.

*- Soll - wiatr zachodni
***
Dzięki, że czekaliście :) Miałam się uczyć, ale cóż... nieważne ;D Pozdrowienia :)

wtorek, 27 sierpnia 2013

Sen Eragona

Kolejny dzień w Nightwood minął Eragonowi bardzo leniwie. Rano chłopak zajrzał na plac, na którym miała wkrótce stanąć Smocza Szkoła. Robota szła pełną parą. Wszędzie uwijali się znakomici fachowcy – elfy projektujące budowlę, krasnoludy stawiające kamień na kamieniu oraz smoki, które w swych szponach przynosiły olbrzymie kamienne bloki pochodzące głównie z Doliny Cichego Klekotu oraz gór znajdujących się na wschodzie i zachodzie od wioski. Mimo że szkoła miała być wkrótce ukończona, Smoczy Jeździec nie pałał optymizmem. Od dwóch lat, czyli odkąd tu przybyli, nie wykluł się żaden smok, który związałby się z Jeźdźcem. Na szczęście, dzikich smoków w południowej części Nightwood ciągle przybywało. Były one bardzo pomocne, służyły swą siłą i radą, toteż mieszkańcom Veightvillage żyło się lepiej. Związek ludzi i smoków tworzył coś na kształt symbiozy. Smoki, w zamian za wykonaną pracę, mogły pożreć kilka owiec lub krów z pobliskich pastwisk, co dla mieszkańców wioski nie stanowiło prawie żadnego problemu.
Brak jakichkolwiek innych obowiązków pozwolił Eragonowi spędzić resztę dnia na czytaniu w cieniu drzew. Saphira z powodu upału rzadko ruszała się z chłodnej przegrody w Smoczej Wieży. Jedyny wyjątek stanowiła ochota na kąpiel w zatoce, co uwielbiały zresztą wszystkie bestie. Chłopak delikatnie musnął umysł swej przyjaciółki. Drzemała, zwinięta w kłębek. Od dłuższego czasu rzadziej z sobą rozmawiali, może głównie dlatego, że od niedawna Saphira zaczęła spędzać większość dni wraz z dzikimi smokami. Ostatnio Eragon dowiedział się nawet, że jego bestia pomaga pisklakom w nauce latania i w pierwszych polowaniach.
„Matczyny instynkt” – pomyślał chłopak, zamykając księgę leżącą na kolanach. Spojrzał w niebo i zebrał woluminy porozrzucane na trawie. Znowu zaczytał się do późna przy świetle magicznego światła, które wyczarował o wczesnym wieczorze. Historia Nightwood była dla niego czymś zupełnie nowym i coraz chętniej ją poznawał. Istniała jednak rzecz, która fascynowała go jeszcze bardziej… legendy. Były niesamowite. Spędzał całe dnie na czytaniu ich, wciąż nie mogąc się oderwać od pochłaniania całych książek o zdumiewających przygodach Feniksów walczących z Phantarmami, czy nimf pływających w głębinach Południowego Oceanu. Smoczy Jeździec westchnął i zebrawszy wszystkie opasłe tomy oprawione w ciemną skórę, udał się w kierunku domu.
Noc przyniosła przyjemne ukojenie po gorącym, letnim dniu. Ciemność spowiła wszystko swą czarną peleryną, odmieniając zupełnie otoczenie. Od razu po wejściu do sypialni, Eragon rzucił się na łóżko. W Nightwood od kilku tygodni spał zwykłym, ludzkim snem, co bardzo mu się podobało. Do czasu. Tej nocy dręczyły go koszmary. W końcu, gdy stracił nadzieję na spokojną noc, zasnął. Już po przekroczeniu granicy jawy, w krainie snów powitał go skrzek jastrzębia, który szybował po złocisto-pomarańczowym niebie. Ten sen śnił mu się już od dłuższego czasu, zawsze taki sam. Eragon zaśmiał się radośnie i ściągnąwszy buty, zaczął biegać po łące zroszonej wieczorną rosą. Słońce delikatnie gładziło jego twarz swymi czerwonymi promieniami, aż wreszcie zniknęło za widnokręgiem, zostawiając po sobie tylko szkarłatną smugę. Na ciemniejącym firmamencie pojawiały się pierwsze gwiazdy, a zaraz po nich na niebo wpłynął ich przewodnik i opiekun – księżyc. Smoczy Jeździec jak urzeczony patrzył na ten niebieski taniec, wciąż obserwując wirujące gwiazdy. Chłopak uwielbiał  takie sny, jak ten. W tym świecie był wolny…
Możliwe, że stałby ciągle w jednym miejscu, wgapiony w niebo, gdyby nie nagłe pojawienie się sowy. Ptak okrążył parę razy samotne drzewo, stojące na środku polany, po czym usiadł na najniższej gałęzi. Eragon podszedł bliżej i przyjrzał się sowie, która najwyraźniej nic nie robiąc sobie z jego obecności, zahukała. Niespodziewanie Smoczy Jeździec usłyszał za sobą ryk. Ryk potężnego zwierzęcia, od którego zjeżyły mu się włosy na głowie. Ten sen nigdy nie trwał dłużej, niż do odlotu sowy, a ona powinna już dawno odlecieć. Był zawsze niezmienny. Jastrząb, zachód słońca, taniec gwiazd i sowa, która hukała parę razy i znikała mu z oczu. A teraz coś się zmieniło… Tak, jakby ktoś w to ingerował, zmieniał coś w jego umyśle…
Chłopak błyskawicznie się odwrócił, lecz zaraz tego pożałował. Tuż przed swoją twarzą ujrzał ogromnego tygrysa, dużo większego niż inni przedstawiciele tego gatunku. Zwierzę spojrzało na Eragona swymi żółtymi ślepiami, w których odbijał się blask księżyca, po czym wyszczerzyło kły i zaryczało po raz wtóry. Nagle w ciemności zamajaczyły trzy pary złowrogich złotawych oczu. Bestie powoli podchodziły do chłopaka, wyłaniając się z cienia. Rudobrązowy kojot, czarna pantera i srebrno-biała wilczyca usiadły obok tygrysa.
- Nadszedł czas, Eragonie – rzekł silnym, męskim głosem czarno-rudy wielki kot.
- Ale.. ty umiesz… mówić?! Czas… na co?! – zapytał z przerażeniem w oczach Eragon, cofając się w stronę drzewa. Nikt nie odpowiedział na jego pytania.
- Kim jesteście..? – spytał w końcu po chwili ciszy.
- Potrzebujemy pomocy… Twojej pomocy… - warknęła cicho pantera kobiecym głosem. Chłopak popatrzył na nich i parsknął śmiechem.
- Nie… no… żartujecie?! – wydusił pomiędzy kolejnymi salwami śmiechu. – Tygrys, kojot, pantera i wilk…? – parsknął. Po chwili Eragon spojrzał na zwierzęta jeszcze raz. – Eee… nie żartujecie… - stwierdził, patrząc na ich poważne miny.
- Wilczyca, dla ścisłości – warknęło srebrno-białe zwierzę, po czym dodało: – Jest jeszcze sowa i jastrząb.
- Czego wy ode mnie chcecie?! – zapytał w końcu zdenerwowany.
- Przyjdź do lasu – rozkazał tygrys. – Nim… cię tam zaprowadzi…
- A co jeśli was nie posłucham? – odparł z mocą chłopak.
- Wtedy będziemy dręczyć cię co noc… - rzucił kojot, szczerząc zęby.
- Potrzebujemy cię, nie schrzań tego – warknęła wilczyca, patrząc na niego swymi złocistymi oczami. Chłopak nawet nie zdążył zareagować, bo zanim to do niego dotarło, wilczyca stała już przy nim. Zwierzę delikatnie trąciło nosem jego nadgarstek, a potem wszystko rozpadło się, niczym szklane naczynie, które upadło na ziemię. Ciemność pochłonęła Eragona. Nic nie widział, nic nie czuł… Słyszał tylko cichy głos, który stopniowo robił się coraz głośniejszy.
„Mistrzu… mistrzu… mistrzu…”
- MISTRZU!!! – Smoczy Jeździec natychmiast otworzył oczy. Nad sobą ujrzał młodego elfa, który zwykle przenosił ważne wiadomości. Zauważywszy, że chłopak się obudził, posłaniec oddalił się o parę kroków. – Eee… mistrzu… twój brat Murtagh właśnie nadleciał…
Eragon usiadł na łóżku i przeczesał włosy dłonią.
- Już idę. Możesz odejść – powiedział, patrząc na srebrnowłosego elfa. Kiedy młodzieniec wyszedł, Smoczy Jeździec zrzucił z siebie kołdrę  i wstał z łóżka. Chwycił szybko w prawą dłoń koszulę, lecz po chwili zawył z bólu, upuszczając ubranie na podłogę. Spojrzał na swą rękę i przeklął. Przez cały nadgarstek biegła krwistoczerwona blizna… Eragon syknął z bólu, lecz szybko ubrał się i wybiegł z domu, nie mogąc doczekać się spotkania z bratem.

***
Napisałam. Aż sama w to nie wierzę... Dwie i pół strony w wordzie... Dzięki wszystkim, którzy czekali ;) Mam nadzieję, że wybaczycie, że tak długo nie było notek ;) Pozdrawiam :> Idę na grilla... ^^

czwartek, 25 lipca 2013

Przysięga

Madelaine podała elfce czarny płaszcz. Czarnowłosa delikatnie wzięła do rąk i zgrabnym ruchem narzuciła go na plecy. Ostrożnie wyprostowała granatową suknię i przejrzała się w lustrze.
- Wygląda pani ślicznie, pani Soneo – powiedziała służka, poprawiając kaptur czarnej peleryny. Elfka uśmiechnęła się, robiąc obrót wokół własnej osi przy zwierciadle.
- Sonea. Jak cudownie odzyskać swoje imię – wyszeptała i nagle przygasła. – Szkoda, że mój najukochańszy przyjaciel serca i umysłu nie może być teraz przy mnie…
Madelaine bez słowa podeszła do drzwi i otworzyła je.
- Już czas, pani. Czekają na ciebie – powiedziała, po czym obie wyszły z komnaty.
***
Kobiety szły szybko przez szary, kamienny korytarz. Żadna z nich się nie odzywała. Lodowatą ciszę mącił tylko odgłos kroków – energiczny i stanowczy stukot butów Madelaine oraz o wiele cichszy – Sonei, który przypominał odgłos chusty upadającej na ziemię. Już po chwili dotarły do ogromnych drzwi, wykonanych z pięknego, ciemnego drewna, na którym wyraźnie było widać słoje. Nie czekając na nic, służka chwyciła chłodną, metalową obręcz i pociągnęła ją do siebie, otwierając wrota. Potem wykonała gościnny ruch dłonią, zapraszając elfkę do środka.
Sonea wzięła głęboki wdech i weszła nieśmiało do komnaty. Zaraz za nią przydreptała jasnowłosa, zamykając uprzednio drzwi. Elfka rozejrzała się wokół. Komnata była jasna i przestronna, a na białych ścianach wisiały obrazy w złoconych ramach. Na jednych były namalowane jakieś ważne osobistości, możliwe, że dawni władcy tej krainy. Na innych zaś toczyły się zszarzałe już sceny batalistyczne, niemalże wylewając się poza obramowania. Zielone oczy elfki oglądały wszystko z ogromnym zainteresowaniem, wychwytując każdy, nawet najdrobniejszy szczegół.
Wróciła już całkiem do zdrowia. Także chodzenie nie sprawiało jej najmniejszego problemu. Znów poruszała się z gracją godną elfa. Jedyną niezaleczoną raną była ta w sercu. Rana po utracie przyjaciela, której ciężko było się pozbyć…
Nagle do komnaty, przez drzwi znajdujące się po drugiej stronie Sali, wszedł mężczyzna. Mógł mieć co najwyżej 45 lat, mimo tego miał krótką, białą brodę, która sprawiała, że wyglądał jak staruszek. Mężczyzna był łysy i szczupły, ubrany w długą, szkarłatną szatę, przewiązaną złocistym, szerokim pasem. Na widok kobiet, jego twarz rozjaśnił uśmiech. Starzec podszedł do nich i powiedział:
- Madelaine, Soneo… - mężczyzna zbliżył się do elfki i przytulił ją. – Wiem, jak teraz jest ci ciężko – westchnął i odsunął się od niej. – Teraz, gdy Feniksy zabiły twojego smoka…
Elfka zatrząsnęła się z gniewu. Nie pozwoliła jednak, by złość ją opanowała.
- Teraz – powiedziała chłodnym tonem. – Teraz Feniksy zginą. Zapłacą za wszystkie krzywdy. Za całe zło, które spotkało mnie i ludzi. Będą cierpieć. Będą cierpieć tak, jak nigdy dotąd. Znajdę je, choćby ukryłyby się w zaświatach. Znajdę i zniszczę. Jedno po drugim. Będą patrzeć na śmierć swoich współbraci, tak jak ja patrzyłam na śmierć Abbadona. A potem rozrzucę ich prochy po całej ziemi i Feniksy już nigdy nie powrócą. Nigdy! – krzyknęła.
- Nigdy… - szepnął wzruszony mężczyzna. – Jak dobrze, że powróciłaś do zdrowia, Soneo. Właśnie takiej ciebie mi brakowało.
Elfka zaśmiała się, uradowana przysięgą, którą złożyła całemu światu.
- Czas na łowy, moi drodzy – wyszeptała, a potem odsłoniła zęby w złowieszczym uśmiechu. – Będziesz ze mnie dumny, Valentine! – krzyknęła i wybiegła z komnaty, trzaskając potężnymi drzwiami. Huk jeszcze przez chwilę roznosił się po sali, aż w końcu ucichnął. Mężczyzna usiadł na złoconym tronie i z zadowoleniem zwrócił się do Madelaine:
- Wszystko idzie zgodnie z naszym planem, nieprawdaż? – zapytał. Kobieta odgarnęła pasmo jasnych włosów z czoła i powiedziała:
- A to dopiero początek, Valentine, dopiero początek…
***
Jutro przyjeżdżają do mnie goście, więc notka w przyspieszonym tempie ;D
Życzę wszystkim miłych wakacji, dobrej pogody i dużo weny ;)
no... i cierpliwości, bo kolejne notki (ok. 3 rozdziały) muszę gruntownie przeredagować.
pozdrowienia dla wszystkich

poniedziałek, 22 lipca 2013

Bractwo Nocy

W ciemnym pokoju, znajdującym się w wysokiej wieży, siedział mężczyzna. Patrząc w małe lusterko, z zadowoleniem gładził swoją krótką, białą brodę, ciesząc swe oczy sceną, która niezmiernie go radowała. W tafli zwierciadła ukazała się elfka, którą parę dni temu znalazł w lesie jego oddział. Siedziała na łóżku, dłonie miała zaciśnięte w pięści i cała trzęsła się ze złości. Pragnęła zemsty – czuł to tak wyraźnie, jak gdyby były to jego własne uczucia.
„Jak to nienawiść potrafi szybko postawić człowieka na nogi…” – pomyślał starzec i uśmiechnął się szyderczo.
- Dzięki tobie osiągnę swój cel i raz na zawsze pozbędę się swoich wrogów. Zmiotę ich z powierzchni ziemi! – krzyknął, a po chwili jego śmiech wypełnił komnatę. Śmiał się tak przez kilka minut, dumny ze swej przebiegłości, aż w końcu do pomieszczenia weszła młoda kobieta. Przeszła w ciemności kilka kroków i zatrzymała się w miejscu, gdzie nikłe promienie słońca dochodzące do wieży, oświetlały jej bladą cerę i kontrastowo krwistoczerwone usta. Resztę twarzy starannie zakrywał kaptur, będący częścią czarnej peleryny, jaką nosili wszyscy członkowie Bractwa Nocy.
- Witaj, panie – powiedziała zdecydowanym głosem, wykonując gest powitalny, ledwo widoczny w mroku, który opanował pokój na dobre. Starzec ponownie usiadł na krześle, opierając nogi na blacie drewnianego stołu.
- Witam, witam młoda. Jak się ma nasza znajdka? – zapytał niewinnym tonem, jakby chodziło mu o jakiegoś puchatego zwierzaczka.
- Z elfką nie ma na razie żadnych kłopotów, wszystko idzie po naszej myśli… - zaczęło dziewczę.
- No i bardzo dobrze. To właśnie chciałem usłyszeć – skwitował starzec.
- Ale… - zająknęła się dziewczyna. Mężczyzna spojrzał na nią spod swoich krzaczastych brwi.
- Cóż, u diabła…?! – zapytał gniewnie i zerwał się gwałtownie z krzesła.
- Były pewne… problemy… z bestią. Rano… zerwała się z łańcuchów… i…
- I co jeszcze?! – krzyknął starzec, uderzając pięścią w stół.
- Zabiła 50 naszych żołnierzy… jednych przez spalenie żywcem, a innych przez rozszarpanie… a teraz właśnie uciekła i kieruje się w stronę Południowego Oceanu… - wyrzuciła z siebie jednym tchem, jakby układała sobie tę przemowę przez cały dzień. Mężczyzna ukrył twarz w dłoniach.
- Więc po co tu przyszłaś?! – wykrzyknął, zdenerwowany już do granic możliwości. – Żeby poinformować mnie, że jest pełno trupów do posprzątania?!
- Nie. Przyszłam prosić o zgodę na zabicie bestii… - powiedziała cicho dziewczyna, a jej wargi wygięły się w uśmiech.

***
Obiecuję, że kolejna notka będzie dłuższa i będzie już więcej wiadomo o elfce z poprzedniej notki :) Co tam u was? U mnie cieplutko, wczoraj był wręcz upał ;D Życzę wam takiej pogody, jak tu, przez całe wakacje ;)

czwartek, 18 lipca 2013

Odzyskana pamięć

Czarnowłosa elfka obudziła się. Leżała w wielkim, miękkim łożu, ubrana w czyste ubrania. Gdy próbowała się podnieść, nagle zawyła z bólu i opadła bezwładnie na poduszki. Spojrzała na swoje obandażowane przedramiona. Co się stało? Gdzie jest? I co najważniejsze – Kim jest? – te pytania chodziły jej po głowie. Nawet myślenie przychodziło jej z trudem, wszechobecny ból nie dawał za wygraną. Przez jej umysł przelatywały dziwne obrazy.
„Nie. To nie mogą być moje wspomnienia…”
Nagle drzwi wielkiej komnaty otworzyły się, a w nich stanęła jasnowłosa dziewczyna z tacą pełną owoców. Wyglądała na jakieś 17 lat, może trochę mniej. Miała długie, proste włosy, odgarnięte za okrągłe uszy.
„Nie jest elfem, ale człowiekiem” – tylko to przychodziło czarnowłosej do głowy. To już coś. Miała nadzieję, że wkrótce zacznie sobie cokolwiek przypominać.
- Witaj, pani – powiedziała dźwięcznym głosikiem służka, uśmiechając się przy tym. – Czujesz się lepiej, pani? – zapytała.
- Kim jesteś…? – wyszeptała czarnowłosa, zaskoczona słabością swojego głosu.
- Madelaine. Nie pamiętasz mnie, pani?
Elfka zdołała tylko pokręcić głową. Zmartwiona dziewczyna załamała ręce.
- Cóż te potwory ci uczyniły, o pani! Trzeba nie mieć serca, by zrobić coś takiego! – dziewczyna ostrożnie podała elfce kryształowy puchar z wodą i pomogła jej się napić. O tak, tego było jej trzeba. Czarnowłosa rozsmakowywała się w każdym łyku wody, która przepływając przez nią, dodawała jej nowych sił. – Spróbuj coś zjeść, pani – powiedziała Madelaine, poprawiając poduszki, po czym podała elfce tacę z owocami. Kobieta wzięła do rąk czerwony, kulisty owoc wielkości pięści i podniósłszy go do ust, zatopiła w nim zęby. Wraz z pęknięciem lśniącej skórki, dookoła zaczął roztaczać się cudowny, słodki zapach. Elfka uśmiechnęła się – zapach ten i smak były jej dobrze znane. Z jeszcze większą chęcią wgryzła się w owoc, mając nadzieję, że może, gdy weźmie do ust kolejny kęs, przypomni sobie chwile, kiedy go jadła.
Madelaine usiadła w nogach łóżka i rozprostowała jasnoniebieską suknię, po czym zabrała się za obieranie kolejnego owocu leżącego na tacy. Brązowa skórka skrywająca jasnozielony miąższ, bez problemu ustępowała srebrnemu nożowi dzierżonemu przez niebieskooką dziewczynę. Elfka przez chwilę w ciszy przypatrywała się, jak młoda kobieta odrzuca obierki na tacę i precyzyjnie dzieli owoc, najpierw na dwie, potem na cztery, a na końcu na osiem równych części. Kiedy Madelaine skończyła, podała je czarnowłosej. Niestety, tym razem smak nie wydał się jej ani trochę znajomy.
- Muszę iść, pani – powiedziała nagle dziewczyna. – Zostawiam tu tacę i kielich z wodą. Gdyby pani jeszcze czegoś potrzebowała, proszę zadzwonić – wskazała na mały srebrny dzwoneczek, który stał tuż obok, na stoliku, po czym skierowała się do wyjścia. – Kolację podam przed zachodem słońca – powiedziała z uśmiechem i otworzyła drzwi.
- Madelaine…! – krzyknęła za nią kobieta, w miarę swych możliwości.
- Tak, pani? – zapytała służąca.
- Dziękuję – wyszeptała elfka i uśmiechnęła się. Dziewczyna odwzajemniła go i zaraz wyszła z komnaty.
Czarnowłosa zaczęła się rozglądać po pokoju. Do tej pory widziała tylko jego nieznaczną część, ale teraz, gdy siedziała, mogła ujrzeć dużo więcej. Długo cieszyła oczy pięknymi zdobieniami na ścianach, a później widokiem reszty komnaty. Kilka metrów od niej, po jej prawej stronie, stało białe drewniane biurko, na którym leżały pióra i kilka zwojów pergaminu. Naprzeciw niego, na ścianie, wisiało lustro, którego rama wyglądała, jakby była wyśpiewana z najdelikatniejszych gałęzi drzew. Tuż obok niego znajdowało się duże okno prowadzące na balkon. Było ono otwarte, a delikatne białe zasłony tańczyły na wietrze, niczym leśne duchy.
Naprzeciwko łoża z baldachimem, w którym leżała, wisiał barwny gobelin, przedstawiający zapewne jakąś piękną scenę. Elfka nie mogła jednak dostrzec, co się na nim znajduje. Mnogość zawiłych linii i prostych kresek skutecznie to uniemożliwiała. Wtem kobieta odkryła kołdrę i spuściła stopy na zimną posadzkę. Nie zważając na ból, ostrożnie poderwała się i chwyciła jednej z kolumn utrzymujących baldachim. Czuła się tak, jakby na nowo uczyła się chodzić. Z każdym chwiejnym krokiem przeżywała swoje zwycięstwo. Mimo że czuła, jak dygocą jej kolana, szła dalej. W końcu dotarła do ściany. Delikatnie przejechała dłonią po gobelinie. Przedstawiał on piękną, młodą Jeźdźczynię na swym czarnym jak noc smoku. Obok wyhaftowany był napis w pradawnej mowie: „Bo ja jestem Twą wolnością. Ty żyjesz, póki ja żyję. A żyć będziemy wiecznie, aż do kresu dni...” Niespodziewanie elfka poczuła w sercu ukłucie żalu. Z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Czuła się tak, jakby coś straciła, coś bardzo ważnego, a może nawet część swojego życia…
- Nie! – krzyknęła. – Nie, nie, nie!!! – nie miała siły już dłużej krzyczeć. Jej wrzaski przeszły w stłumiony szloch. Powoli osunęła się na ziemię i wtuliła się w ścianę. Twarz oparła o kolana, które objęła ramionami. Pozwoliła, by łzy płynęły po jej policzkach. Wtem do komnaty wpadła Madelaine.
-Pani! Co się stało – zapytała przerażona, podbiegając do niej. Czarnowłosa podniosła głowę.
- Ja… przypomniałam sobie… wszystko… - wydusiła przerywanym szlochem.

 ***
Wiem, że notka planowo miała pojawić się dopiero w sobotę, ale wstawiłam ją dziś. Możliwe, że do końca wakacji będą pojawiały się one mniej planowo (czytaj: jak będę miała czas), bo przyjeżdżają do mnie goście :) więc na ciąg dalszy "Erasiowych przygód" trochę poczekacie. Myślę jednak, że do przyszłego czwartku dam radę wstawić jeszcze jedną, króciutką notkę :> miłych wakacji ^.^

niedziela, 14 lipca 2013

Kai

Przy granicy lasu, tuż przy urwisku stała dziewczyna. Porywisty wiatr bawił się jej długimi, kasztanowymi włosami, w które była wpleciona ciemnofioletowa wstążka. Jej czarnobrązowe oczy wpatrywały się w wioskę. Spuściła głowę i westchnęła cicho, obejmując się ramionami. Tą ogłuszającą chwilę ciszy przerwał krzyk. Ktoś ją wołał, a już myślała, że cały świat o niej zapomniał i nawet się jej to podobało. Odwróciła się powoli w stronę lasu, skąd dobiegał dziewczęcy głos. Już po niecałej minucie obok niej pojawiła się młoda niebieskooka dziewczyna, która była jej dobrze znana.
- I co? Widziałaś jak mi poszło? – zapytała zziajana. Zapewne biegła tu aż od bramy Veightvillage. Czarnooka odeszła kilka kroków i stanęła tyłem do swej przyjaciółki.
- Przekonanie to nie wszystko, Nimfo.
Nimfa skrzywiła się, po czym wyciągnęła brązowy liść, który zaplątał się jej we włosy.
- Mogłabyś choć raz mnie pochwalić – burknęła, rzucając go na ziemię.
Nagle rozmówczyni ponownie odwróciła się  w jej stronę. Spojrzenie dziewczyny niemal przeszyło duszę Nimfy. Po chwili błękitnooka zrozumiała.
- Ty nie wierzysz, że to on… - wyszeptała ze zbolałą miną.
- Straciłam nadzieję już dawno temu. Tylko na niego spójrz! Wygląda jak jakieś elfickie książątko. On nie może być… - urwała, patrząc z pogardą w stronę wioski.
- Nie może…? – szepnęła Nimfa pytająco, zawiesiwszy wzrok na Veightvillage leżącym w dole. – Ale… - zaczęła, lecz gdy się odwróciła, dziewczyny już tam nie było - … wiem, że nadzieja nadal tli się w twoim sercu, może tylko jako mały płomyczek… ale jednak jest w tobie.
Nimfa uśmiechnęła się, po czym usiadła na trawie, rozkoszując się bryzą znad oceanu.
- Ciągle zapomina, że wiem o niej więcej, niż ona sama… - szepnęła i przymknęła powieki, patrząc na zachodzące słońce.
***
Wśród złocistopomarańczowych, puchatych chmur leciała fioletowa smoczyca. Była ona o wiele mniejsza niż inne smoki, ponieważ miała tylko 2 lata, jednak nie można było zauważyć na pierwszy rzut oka, a zwłaszcza po jej zachowaniu… no, może czasem.
Bestia szybowała właśnie nad nightwoodzkim lasem, który leżał o wiele wyżej niż wioski i pola. Las ten dla wszystkich stanowił wielką tajemnicę, jednak ona, jako jedna z nielicznych, znała go na wylot. Smoczyca wytężyła wzrok i uśmiechnąwszy się do swych myśli, zrobiła w powietrzu obrót i zanurkowała w dół. Wylądowała blisko wodospadu, w środku lasu. Złocistoczerwone promienie zachodzącego słońca tańczyły wśród cieni rzucanych przez wysokie drzewa. Mimo że było to miejsce otoczone cudowną, magiczną aurą, która nadawała tej okolicy niesamowitą atmosferę, rzadko zaglądały tu inne smoki, o ludziach nawet nie wspominając. Bestia machnęła delikatnie skrzydłami, bezszelestnie przeszła kilka kroków i usiadła obok potężnego drzewa. Nagle mocno uderzyła w nie ogonem i zaraz potem ktoś z niego spadł.
- Kai! – krzyknęła dziewczyna. – Zawsze musisz mi to robić? – zapytała w trakcie podnoszenia się z ziemi. Smoczyca wydała z siebie smoczy odpowiednik chichotu. Czarnooka jednak nie potrafiła się na nią gniewać. – Wariatka z ciebie – powiedziała Jeźdźczyni, głaszcząc Kai po pysku.
Przyleciałam, bo poczułam, że jesteś smutna” – zaczęła smoczyca.
- Nie jestem smutna, tylko po prostu… myślałam nad czymś.
Kai spojrzała na nią podejrzliwie.
A może o kimś?” – zapytała.
- Przestań mnie swatać – powiedziała z udawaną złością. – Poza tym złote czasy legend już odeszły w zapomnienie – dziewczyna odgarnęła ciemnobrązowe włosy z oczu. – Kiedyś ludzie nas uwielbiali, a teraz… teraz nas nienawidzą… - powiedziała i oddaliła się o kilka kroków.
Przestaliśmy być im potrzebni” – przesłała smoczycy.
Nie, to oni przestali bać się Phantarm” – odparła Kai.
- Tak… to były cudowne czasy… - westchnęła brunetka. – Wtedy robiliśmy to, co naprawdę do nas należy.
Taa. Czyli sieczkę z każdej Phantarmy. Ot, cała sprawa.
Dziewczyna uśmiechnęła się.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo chcę, by to powróciło… - szepnęła, po czym obie odeszły w kierunku jaskini.
***
Co tam u was? Jak wakacje? Bo u mnie parę dni lało jak z cebra i pogoda do bani, ale dziś się rozpogodziło :) Rozdział z dedykacją dla Smoczej Strażniczki - za to, że czyta moją "twórczość" jako taką i za to, że ma obsesje na punkcie smoków ^^ Do następnej notki ;)