Devon usiadł przy stole w kuchni. Jedyne źródło światła w pomieszczeniu stanowił księżyc, który tej nocy emanował ciepłą, złocistą poświatą. Spoglądając za okno, na ciemne niebo, mężczyzna upił łyk kawy z białego porcelanowego kubka. Skarcił się w myślach za wciągnięcie się w kolejny nałóg. Tylko dzisiaj opróżnił już pięć filiżanek czarnego napoju. Jak tak dalej pójdzie, nie wytrzyma w Nightwood bez kofeiny. Brodaty mężczyzna odstawił kubek na stół, po czym westchnął głośno.
- Czym się tym razem katujesz? - spytała Cillianna, wchodząc bezszelestnie do pomieszczenia. Ręce miała założone na piersi, a spod prawego rękawa wystawał kraniec bandaża, już trochę splamiony krwią. Devon zauważył, że Feniksica jest nieco nerwowa.
"Czyżby również wyczuła tamtą aurę...?" - przemknęło przez myśl mężczyźnie. Zaraz jednak porzucił dalsze rozważania. Ona czekała przecież na odpowiedź.
- Nie... niczym takim. Po prostu myślę o śmierci Ferrery - mruknął cicho miodowooki, jeżdżąc wskazującym palcem po krawędzi kubka. - Mimo że mam tyle informacji, nic do siebie nie pasuje. Jakby ciągle brakowało jakiegoś elementu... - zawiesił głos, patrząc jak dziewczyna rozprostowuje czarny sweter i siada naprzeciwko. - Pewnie cię tym zanudzam, co? - westchnął. Brunetka energicznie pokręciła głową.
- W żadnym wypadku. Prawdę mówiąc, też ostatnio o tym myślałam... - rzekła Cillianna. - Jestem przekonana, że coś jest nie tak. No powiedz, czy to normalne, że Bractwo Nocy zabiło tylko jedno z nas, chociaż w pobliżu, podany jak na tacy, kręcił się Leonardo, który mógł wskazać im bezwiednie drogę do naszej kryjówki? - spytała, spoglądając w oczy mężczyzny.
- Nie wydaje mi się. Zawsze sądziłem, że Różani traktują nas jak robactwo, które trzeba wyplenić jak najszybciej i za wszelką cenę. Gdyby pozbyli się przywódcy, mogliby zyskać przewagę, ale woleli zdjąć podrzędną Feniksicę, która na dodatek straciła dar i nie miała praktycznie żadnego potencjału bojowego... - westchnął Devon, ściągając z nosa okulary z grubymi czarnymi oprawkami.
- To jest chore... Albo tak genialne, że nie możemy tego pojąć - poprawiła się po chwili dziewczyna. - Najgorsze jest to, że nie mamy możliwości wykluczenia jakiejkolwiek opcji... Odkryłeś coś ciekawego, kiedy badałeś ciało? - zapytała, przyciągając kolana do klatki piersiowej. Feniks wyraźnie ożywił się.
- Mam kilka spostrzeżeń - zaczął. - Po pierwsze, Ferrera zginęła kilka, może kilkanaście minut od trafienia strzałą. Trochę mnie to zdziwiło, bo z doświadczenia wiem, że nawet słabe osobniki z Narodu Feniksa potrafią dotrwać nawet do kilku godzin, no chyba że trucizna została podana prosto do serca... Później dam ci do przejrzenia moje notatki - urwał na moment, widząc pytające spojrzenie Cillianny. - Tak, w runach Starożytnych.
- Wiesz Dev, dręczy mnie sprawa, o której wspominałeś wcześniej... Nie sądzę, by Różani byli na tyle nierozgarnięci, żeby przepuścić taką okazję i pozwolić Feniksowi wesoło przehasać im koło nosa... To może być głębsza sprawa - czarnooka zawiesiła głos, dając sobie chwilę do namysłu.
- Możliwe, że wykonali już ruch, z którego nie zdajemy sobie sprawy - rzekł Devon po chwili ciszy. - Nie chciałem wcześniej ci tego mówić, żeby cię nie martwić, ale...
- O mój Feniksie. - dziewczyna nagle zakryła usta dłonią. Nie mogła sobie wybaczyć, że wcześniej o tym nie pomyślała. Twarz czarnookiej momentalnie pobladła,
- Co się dzieje? - spytał zaniepokojony okularnik. W duchu miał tylko nadzieję, że Cillianna nie potwierdzi jego przypuszczeń.
- Leo - szepnęła. - Przecież on nigdy nie zrobił nam krzywdy... nigdy wcześniej się przy nas nie przemienił, bo wiedział, że nad tym nie panuje... - urwała, czując, że jej głos zaczyna się załamywać. - Cholera... tylko nie to! - wstała gwałtownie i uderzyła pięścią w stół, kompletnie zaskakując miodowookiego mężczyznę. - Nie wierzę, że Leonardo, że Leo jest...!
- Jest wtyką Valentina - powiedział poważnie szatyn, nakazując gestem, by dziewczyna z powrotem usiadła. Feniksica niechętnie wykonała polecenie. Nie mogła pozwolić sobie na utratę kontroli. - Nasuwa się tylko pytanie, od jak dawna? Od zamordowania Ferrery? Wcześniej? A może... od samego początku?
- O mój Feniksie. - dziewczyna nagle zakryła usta dłonią. Nie mogła sobie wybaczyć, że wcześniej o tym nie pomyślała. Twarz czarnookiej momentalnie pobladła,
- Co się dzieje? - spytał zaniepokojony okularnik. W duchu miał tylko nadzieję, że Cillianna nie potwierdzi jego przypuszczeń.
- Leo - szepnęła. - Przecież on nigdy nie zrobił nam krzywdy... nigdy wcześniej się przy nas nie przemienił, bo wiedział, że nad tym nie panuje... - urwała, czując, że jej głos zaczyna się załamywać. - Cholera... tylko nie to! - wstała gwałtownie i uderzyła pięścią w stół, kompletnie zaskakując miodowookiego mężczyznę. - Nie wierzę, że Leonardo, że Leo jest...!
- Jest wtyką Valentina - powiedział poważnie szatyn, nakazując gestem, by dziewczyna z powrotem usiadła. Feniksica niechętnie wykonała polecenie. Nie mogła pozwolić sobie na utratę kontroli. - Nasuwa się tylko pytanie, od jak dawna? Od zamordowania Ferrery? Wcześniej? A może... od samego początku?
- Wiedziałeś o tym? - zapytała czarnooka, zaciskając dłonie w pięści.
- Bynajmniej - Devon pokręcił głową. - To był tylko jeden z wielu domysłów - mruknął, wyjmując z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Wyciągnął jedną fajkę i trzymając ją w ustach, podpalił ją. Niewielki obłoczek dymu pojawił się i zaraz zniknął w mroku pomieszczenia.
- Zaufałam mu - powiedziała Cillianna po kilku minutach głuchej ciszy. - Zawsze mu ufałam. Byłam gotowa bronić go własnym życiem... Był moim ideałem. Byłam dumna, że właśnie on został naszym przywódcą - umilkła na parę sekund. - Byłam głupia.
- Ej no, Cece, bez przesady. Każdemu zdarzają się błędy. No i pamiętaj, że to tylko teoria. Może naprawdę jest zupełnie inaczej... - Devon uśmiechnął się smutno. - Ja też kiedyś popełniłem błąd. W zasadzie całą masę błędów, przez które straciłem wszystko, co miałem. Łącznie z ludzką godnością.
Feniksica spojrzała na szatyna. Księżyc oświetlał jego lewą część twarzy, prawa zaś pozostawała w mroku. Mężczyzna wypuścił z ust kolejną chmurę dymu.
- Zrozumiałem, jak to jest, nie mieć już niczego do stracenia. Naprawdę straszne uczucie... wiesz, że jesteś już na dnie i nikt nie poda ci pomocnej dłoni. Jesteś zdany sam na siebie. A po kilku latach zaczynasz świrować - Devon uśmiechnął się półgębkiem. - Nigdy więcej.
Cillianna nie odezwała się. Może głównie dlatego, że w słowach Feniksa odnalazła samą siebie. Nigdy nie sądziła, że Devon przeszedł podobne piekło, co ona.
- Idź już spać, młoda - rzekł miodowooki, gasząc niedopałek w popielnicy. - Jutro spróbujemy zbudzić Phantarmę. Lepiej będzie, jak się dobrze wyśpisz - powiedział, opierając łokcie o blat stołu.
- Sam sobie idź spać - burknęła Feniksica, spoglądając na księżyc. - Jeszcze tu posiedzę. Wilki kochają noc.
Brodaty mężczyzna podniósł się z miejsca i podszedł do brunetki.
- Tylko nie biegaj po mieście do rana, dobra? - powiedział, po czym mrugnął.
- Cholera, Dev, znowu mnie rozgryzłeś - mruknęła. - A tobie... tego nie brakuje? - zagadnęła
Cillianna po kilku sekundach. - Tej wolności, lasu, no i innych Feniksów? Nie czujesz tej tęsknoty? - spytała, Devon zaśmiał się.
- Nie. Zdążyłem już do tego przywyknąć. No i teoretycznie nie ma nas w Nightwood od kilku sekund - rzekł, kiedy czarnooka wstała z krzesła. - No, leć już.
Feniksica uśmiechnęła się delikatnie i wyszła z kuchni.
- A, Cece! - krzyknął za nią okularnik. - Tylko nie zrób rozróby!
- Się wie! Sprawdzę tylko jedną rzecz i zaraz wracam! - odkrzyknęła pogodnym tonem, po czym opuściła mieszkanie, lekko trzaskając drzwiami.
- To nie jest nasz świat - szepnął miodowooki, podchodząc do okna - więc uważaj na siebie, Wilczyco...
- Bynajmniej - Devon pokręcił głową. - To był tylko jeden z wielu domysłów - mruknął, wyjmując z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Wyciągnął jedną fajkę i trzymając ją w ustach, podpalił ją. Niewielki obłoczek dymu pojawił się i zaraz zniknął w mroku pomieszczenia.
- Zaufałam mu - powiedziała Cillianna po kilku minutach głuchej ciszy. - Zawsze mu ufałam. Byłam gotowa bronić go własnym życiem... Był moim ideałem. Byłam dumna, że właśnie on został naszym przywódcą - umilkła na parę sekund. - Byłam głupia.
- Ej no, Cece, bez przesady. Każdemu zdarzają się błędy. No i pamiętaj, że to tylko teoria. Może naprawdę jest zupełnie inaczej... - Devon uśmiechnął się smutno. - Ja też kiedyś popełniłem błąd. W zasadzie całą masę błędów, przez które straciłem wszystko, co miałem. Łącznie z ludzką godnością.
Feniksica spojrzała na szatyna. Księżyc oświetlał jego lewą część twarzy, prawa zaś pozostawała w mroku. Mężczyzna wypuścił z ust kolejną chmurę dymu.
- Zrozumiałem, jak to jest, nie mieć już niczego do stracenia. Naprawdę straszne uczucie... wiesz, że jesteś już na dnie i nikt nie poda ci pomocnej dłoni. Jesteś zdany sam na siebie. A po kilku latach zaczynasz świrować - Devon uśmiechnął się półgębkiem. - Nigdy więcej.
Cillianna nie odezwała się. Może głównie dlatego, że w słowach Feniksa odnalazła samą siebie. Nigdy nie sądziła, że Devon przeszedł podobne piekło, co ona.
- Idź już spać, młoda - rzekł miodowooki, gasząc niedopałek w popielnicy. - Jutro spróbujemy zbudzić Phantarmę. Lepiej będzie, jak się dobrze wyśpisz - powiedział, opierając łokcie o blat stołu.
- Sam sobie idź spać - burknęła Feniksica, spoglądając na księżyc. - Jeszcze tu posiedzę. Wilki kochają noc.
Brodaty mężczyzna podniósł się z miejsca i podszedł do brunetki.
- Tylko nie biegaj po mieście do rana, dobra? - powiedział, po czym mrugnął.
- Cholera, Dev, znowu mnie rozgryzłeś - mruknęła. - A tobie... tego nie brakuje? - zagadnęła
Cillianna po kilku sekundach. - Tej wolności, lasu, no i innych Feniksów? Nie czujesz tej tęsknoty? - spytała, Devon zaśmiał się.
- Nie. Zdążyłem już do tego przywyknąć. No i teoretycznie nie ma nas w Nightwood od kilku sekund - rzekł, kiedy czarnooka wstała z krzesła. - No, leć już.
Feniksica uśmiechnęła się delikatnie i wyszła z kuchni.
- A, Cece! - krzyknął za nią okularnik. - Tylko nie zrób rozróby!
- Się wie! Sprawdzę tylko jedną rzecz i zaraz wracam! - odkrzyknęła pogodnym tonem, po czym opuściła mieszkanie, lekko trzaskając drzwiami.
- To nie jest nasz świat - szepnął miodowooki, podchodząc do okna - więc uważaj na siebie, Wilczyco...
***
Dawno mnie tu nie było, za co oczywiście przepraszam :3 ech, szkoła, nauka. Nic mi się nie chce. Cieszę się jednak, że znalazłam czas, żeby wykroić ten krótki rozdział :) A jak tam u Was? Szkoła daje popalić? ;) (Każdy komentarz ostatnio wywołuje u mnie euforię, więc śmiało, zapraszam do pozostawienia śladu po sobie ;))
Pozdrawiam :)
Pograłabym sobie w Simsy...
Cillianna :3