piątek, 27 grudnia 2013

Światła Faethynu

Eragon był już na skraju lasu, a Saphira właśnie wracała do swojej uczty. Pobiegł kilka metrów i znowu się rozejrzał. Ta przeklęta wilczyca rozpłynęła się w powietrzu! Chłopak zaklął cicho i ruszył w stronę jaskini Feniksów. Czy mogło stać się coś złego? Miał nadzieję, że nie. Trochę się rozluźnił, gdy usłyszał dźwięczne śmiechy. Przeszedł jeszcze kawałek, aż w końcu ujrzał grotę. Przed nią, obok Wieczornego Drzewa, bo tak zwała się ogromna wieloletnia roślina rosnąca tam od dziesiątek lat, nie zważając na ulewę, stało kilka Feniksów.
- Nie...! Nie... pójdziesz... do... Faethynu... sama! - krzyknął Leo do Cillianny pomiędzy kolejnymi salwami śmiechu. Eragon podszedł bliżej.
- Eee... Hej - rzekł, patrząc na chichoczących.
- Cześć - powiedział stojący najbliżej Ares, wciąż nie potrafiąc powstrzymać śmiechu.
- Co jest? - spytał lekko zdezorientowany Smoczy Jeździec.
- Nic... zupełnie... Cillianna tylko "wyrywa drzewa z korzeniami"... - zaśmiał się niebieskooki. Jeździec spojrzał na brunetkę. Stała pod Wieczornym Drzewem tuź obok Leonardo i tłukła w nie pięściami.
- Mam ochotę tak ci przyłożyć! - wrzasnęła do bruneta, opierającego się o drzewo. W końcu przywaliła w chropowatą korę tak mocno, że aż zawyła z bólu. To tylko spotęgowało śmiech wśród Feniksów. Eragon mimowolnie uśmiechnął się lekko. Trzeba było przyznać, że sytuacja wyglądała komicznie.
- Nie możesz mi zabronić! - krzyknęła dziewczyna, zaciskając dłoń na niedźwiedziej skórze, którą nosił Leo. - Dlaczego mnie nie rozumiesz?!
- Posłuchaj - rzekł Leonardo, już spokojnie. - Mamy tutaj swoje sprawy. Nie możemy tego wszystkiego teraz rzucić. Kai z tobą nie poleci, bo sama wiesz, że nie miałabyś tam z niej żadnego pożytku. A na dodatek Różani kręcą się w tamtych rejonach... - westchnął, patrząc na nią smutno.
Dziewczyna również westchnęła. Emocje już z niej opadły. Puściła Leo.
- Świetnie, no po prostu świetnie... Dobrze wiesz, że potrzebuję zbroi. I "złotej nici".
Brunet nie odpowiedział.
- P-poczekaj! - powiedział nagle Eragon i podszedł do nich bliżej. - Ja pójdę. Przecież mogę się przydać i...
Leo spojrzał na niego z góry.
- Kto go wezwał?! I po jaką cholerę?! - wrzasnął, patrząc na Ferrerę, Aresa i Devona. Nagle odwrócił się i spojrzał wyzywająco na Cilliannę. Ta założyła ręce na piersi i kiwnęła głową.
- Tak - rzekła, jak gdyby dumna z siebie. - JA go wezwałam.
Znowu zaczęli się kłócić. Eragon stał tylko z boku i patrzył. Czuł się jak rzecz, którą można postawić w kącie i wyjąć tylko, gdy jest potrzebna. Z tego otępienia wyrwał go głos Nimfy, która niewiadomo skąd znalazła się nagle za nim. Czarne włosy miała mokre od deszczu, a pojedyncze kosmyki przykleiły się jej do twarzy.
- Taa... - westchnęła, patrząc na dwójkę Feniksów. - Oni tak zawsze. I tak w końcu Leo odpuści - zachichotała. - Cece potrafi go nieźle wkurzyć.
Eragon uśmiechnął się. Cillianna i Leonardo zachowywali się jak stare, dobre małżeństwo.
Nimfa miała rację. Po paru minutach Leo odwrócił się i odchodząc, krzyknął:
- Dobrze! Proszę bardzo! Idź sobie w cholerę! I żeby nie było, nie obchodzi mnie, co się z tobą stanie!
- Punkt dla mnie - szepnęła sama do siebie Nimfa. - Devon znowu wisi mi kasę.
Popatrzyli na chłopaka. Ze złościa liczył złote monety, które trzymał w zielonym woreczku.
- Weź ze sobą coś na drogę. Zbieramy się - powiedziała Cillianna do Eragona, zakładając lniany plecak.
Chłopak popatrzył na nią, a potem na siebie. Miał przy sobie mieszek z pieniędzmi i Brisingra. Powinno wystarczyć.
- W zasadzie, to jestem gotowy - rzekł.
- No i dobrze - uśmiechnęła się, pokazując, by szedł za nią.
***
- Konie?! - spytał zdziwiony chłopak, patrząc, jak jego towarzyszka prowadzi dwa czarne wierzchowce.
- A czemu nie? - odparła, podając mu lejce. - Poznaj proszę Tamidę i Vervesa - rzekła, wskakując na ogiera. - Na co czekasz?
Eragon szybko wsiadł na konia.
- Dawno nie jeździłem konno - powiedział. - Ostatnio chyba jakieś trzy lata temu... - uśmiechnął się do siebie.
Trzymali się skraju lasu. Niebo nieco rozpogodziło się, lecz nadal delikatnie mżyło.
- Co będziemy robić w tym... no... - zaczął chłopak.
- Faethynie? - spytała, patrząc na niego. Kiwnął głową. - Muszę odebrać zbroję... no i oddać ubrania do powleczenia "złotą nicią".
- "Złota nić"? - zapytał Jeździec. Cillianna odgarnęła włosy z czoła.
- Rodzaj zaklęcia. Toshiro, jeden z niewielu ludzi zaprzyjaźnionych z naszym rodem, potrafi je wykonać. Wiesz, to chroni ubrania przed rozerwaniem przy... - ugryzła się w język. - I tak za dużo ci mówię - skarciła sama siebie.
- Przemianie, prawda? Chciałaś to właśnie powiedzieć - rzekł, patrząc w ziemię pod kopytami Tamidy.
- Walce. Przy walce. Ostatnio miałam koszulę bez zaklęcia, po prostu się rozerwała na kawałki. Pamiętasz, prawda?
Usiłowała zmienić temat. Nie chciała z nim o tym rozmawiać. Czuł to bardzo wyraźnie.
- Cillianno... - zaczął, lecz przerwała mu.
- Bromssonie. Nie pytaj. Jeszcze nie teraz. Odpowiedzi przyniesie czas, wcześniej lub później - spojrzała na niego swymi czarnymi oczami.
Umilkł. Reszta podróży minęła w większości w ciszy. Jedynie od czasu do czasu wymieniali kilka zdań, głownie o pogodzie i innych mało istotnych sprawach. W końcu, kiedy zaczęło zachodzić słońce, ukazały się przed nimi światła Faethynu.
***
To właśnie miało być jeszcze w poprzedniej notce ;)
Jak tam po świetach? Zadowolone? Cięższe o 5 kg? ^^
Ja chyba tak xD
No nic, wracam do oglądania "Bleacha" :)
Cillianna nucąca "My Pace"

4 komentarze:

  1. fajna notka czekam na następną :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi się podoba to notka. Ja po świętach jestem zadowolona. Stworzyłaś bardzo rozbudowany świat. Czekam aż wytłumaczysz nam jego zasady.... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już niedługo, już niedługo :) NN... się pisze ;)
      Wstawię pewnie w weekend :)
      Pozdrawiam :>

      Usuń
  3. Omnomnom, serio, Martyna ma rację. Ogromny świat. *,*
    Chcę go poznać jeszcze! :D
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń