Valentine przechodził się po szklarni, raz po raz nachylając się nad poszczególnymi gatunkami.
- O, piękna magnolio... - wyszeptał, wąchając jasnoniebieski kwiat na gałązce malutkiego drzewka, które stało w donicy. - Jesteś jedyna w swoim rodzaju. Jesteśmy do siebie podobni, wiesz? - mówił dalej, muskając płatki kwiatu opuszkami palców. Jego wywód przerwało nagłe otwarcie się drzwi. Zza nich wychyliła się Madelaine ubrana w czarną obszerną szatę z długimi rękawami.
- Eee... panie... - zaczęła niepewnie, wchodząc.
- Jeszcze nie czas - uciął łysy mężczyzna, po czym odwrócił się do niej. - Serum gotowe? - spytał, unosząc brew. Dziewczyna bez słowa sięgnęła do kieszeni w wewnętrznej części płaszcza i wyciągnąwszy małą fiolkę wypełnioną jasnoniebieskim płynem, podała ją swemu panu. Mężczyzna uśmiechnął się i jednym łykiem opróżnił kryształowe naczynie.
Wszystko jak zwykle zachodziło bardzo szybko. Madelaine patrzyła, jak momentalnie zmarszczki Valentina wygładzają się, a jego głowę porastają kruczoczarne włosy. Oczy znów odzyskały kobaltowoniebieski kolor. Służka cofnęła się o parę kroków. Kiedy się zmieniał, zawsze czuła się dziwnie skrępowana, jakby wiedziała, że nie powinna na to patrzeć. Teraz mężczyzna wyglądał na co najwyżej 20 lat i budził w dziewczynie zupełnie inne uczucia, niż zaledwie przed pięcioma minutami. Valentine podszedł do niej i delikatnie uniósł jej podbródek.
- Dziękuję, Madelaine - powiedział, a jego młody, silny głos rozszedł się po dziewczynie niczym lodowaty dreszcz.
- Panie... - zaczęła, ale przerwał jej, kładąc palec na swoich ustach.
- Valentine - szepnął, a serce Madelaine biło jak oszalałe. On zawsze tak robił. Przez miesiąc był zimnym starym gburem, czekającym na rozkwit kolejnych szafirowych magnolii, aby po zażyciu dawki serum z błękitnych płatków, stać się na nowo cudownym, czułym młodzieńcem i... jej ukochanym.
Młody mężczyzna wziął ją za rękę i dalej już razem spacerowali po szklarni. Teraz dziewczyna była szczęśliwa, ale wiedziała, że póki co, nie będzie to trwało wiecznie. Ciągle miała nadzieję, że alchemicy pracujący w twierdzy wreszcie odkryją, jak można zatrzymać na stałe efekt magnolii... a potem ona i Valentine będą żyli aż po kres dni. Razem.
- Chodź - powiedział. - Mamy parę spraw do załatwienia.
Przeszli kawałek dalej, aż ich oczom ukazała się skrzynia z delikatnymi czarnymi kwiatami. Młodzieniec zatrzymał się i rzekł:
- Czas podszkolić twoje umiejętności, moja droga.
Madelaine pytająco spojrzała na niego. Valentine położył dłoń na jej ramieniu.
- Spal je.
Dziewczyna wyciągnęła dłoń i skupiła w sobie cząstkę energii.
- Żegnaj, czarny wilcu - powiedziała i rzuciła zaklęcie.
***
- Znowu pada - westchnęła Madelaine, idąc po schodach na szczyt wieży zaraz za Valentinem.
- To dobry znak - odparł mężczyzna, nie odwracając się. - Niebo nad Nightwood nigdy nie kłamie.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Valentine od dłuższego czasu ciągle zajmował się kwiatami i pogodą. Cóż, miał rację. Wkrótce mógł nastąpić przełom... jednak Madelaine zaczynało już to nudzić.
- Jesteś pewien, że zdarzyło się cokolwiek? Nie miałabym ochoty włazić po dwustu schodach i niczego nie zobaczyć...
Nie odezwał się, ale ona czuła, że w głębi duszy był o tym przekonany. W końcu po paru minutach znaleźli się na szczycie.Valentine otworzył drzwi i pozwolił, aby kobieta szła przodem. Na pierwszy rzut oka niewielkie okrągłe pomieszczenie niczym specjalnym nie różniło się od innych. Kilka okien, szare, kamienne ściany i regał z różnego rodzaju preparatami, lekami i nawozami dla roślin. I na pierwszy rzut oka z pewnością nikt nie zauważyłby stojącej w cieniu niewielkiej drewnianej skrzynki, pomalowanej szarą farbą. Mężczyzna zrzucił z niej płachtę, a drobinki kurzu zatańczyły w powietrzu. W skrzynce było sześć róż o płatkach barwy nocy i zapewne nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że nie potrzebowały one wody, czy światła. Młodzieniec uklęknął przy małej skrzyni i gestem wezwał Madelaine bliżej. Przykucnęła obok niego.
- Jest. Spójrz, jest. Czekałem na niego długie lata... - szepnął wzruszony, wskazując palcem malutki kiełek nowo narodzonej rośliny.
- A więc to prawda. Zaczyna się przełomowy okres w naszych dziejach... - odparła. Spojrzałna nią i ujął jej twarz w swoje dłonie.
- Dzięki niemu zostaniemy władcami świata... ty i ja... Madelaine - szepnął i delikatnie złożył pocałunek na jej rubinowych wargach.
***
Taaa daaaam! Sprężyłam się. Oto pierwsza notka z cyklu mega weny ;D
reszta wkrótce :)
zapraszam do obserwowania :)
Do tych, którzy mieli nadzieję na zamianę Valentina w smerfa - no cóż, może innym razem ;D
Do tych, którzy mieli nadzieję na zamianę Valentina w smerfa - no cóż, może innym razem ;D
Twoja kontynuacja jest chyba najbardziej pokręcona. Przebiłaś Smoczą Strażniczkę :D Ale podoba mi się to. Lubię oryginalność.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę weny, chociaż u mnie notka powinna się pojawić w przeciągu tygodnia. Mam nadzieję, ze przeczytasz ^^
Oj tam, oj tam ;) Na początku, zanim zaczęłam wstawiać notki, nawet myślałam, żeby zrezygnować z paru wątków, ale stwierdziłam, że bez nich nie byłoby tak, jak chciałam, żeby było...
UsuńA to dopiero początek... Mam nadzieję, że niedługo uda mi się rozwikłać parę z tych zakręconych spraw ;) kolejna notka będzie stosunkowo krótka, ale za to nadrobię kolejną.
Smocza Strażniczka jest nieprzebijalna ;) uwieeeeeelbiam jej notki i twoje z resztą też ;) i to bardzo. Czekam i miej pewność, że przeczytam :>
Pozdrawiam i życzę weny ;D
Cillianna
Czarne kwiaty, czarne kwiaty, czarne kwiat...
OdpowiedzUsuńo
re
ty
.
U mnie też są czarne kwiaty! ;-;
Przypadek? O..o
Leciuteńko mi się czytało, chcem więcej :3
Pozdrawiam :)