środa, 20 sierpnia 2014

Charles

- Dzięki, że przyjechałeś tak szybko, Charlesie - powiedział Devon do starszego mężczyzny, siedzącego w fotelu kierowcy.
- Żaden problem, Devonie - rzekł Charles, uśmiechając się, widząc, jak brunetka okrąża auto ze wszystkich stron, dokładnie się mu przyglądając.
- Więc zamiast smoków i koni są tu stalowe machiny na kołach... niesamowite - szepnęła, delikatnie przejeżdżając dłonią po karoserii.
- Cece, wsiadaj. Później się pozachwycasz - mruknął Devon, widząc dziki entuzjazm Feniksicy. Sam szybko zajął miejsce z przodu, zostawiając cały tył do dyspozycji Cillianny. Dziewczyna zgrabnie wsiadła do samochodu, po czym zamknęła za sobą drzwi. Białowłosy mężczyzna odpalił silnik.
- Warczy jak wściekły smok! - pisnęła uradowana Cece.
- Pierwszy raz w tym wymiarze, co? - mruknął Charles, wrzucając bieg. - Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek zabierzesz kogoś ze sobą, Devonie.
- Ja też nie - westchnął brodaty mężczyzna, przecierając twarz rękoma. - W sumie to wszystko stało się za sprawą impulsu. No i obiecałem jej pomóc.
- Ej, Dev, nie mów o mnie, jakby mnie nie było - oburzyła się dziewczyna, zakładając ręce na piersi. Miodowooki zignorował ją.
- Masz może papierosa? - spytał Charlesa. Mężczyzna skinął głową, wskazując na schowek. Feniks natychmiast otworzył go i wyciągnął paczkę miętowych fajek. Szybko wziął do ust jednego szluga i zapalił go za pomocą bezsłownego zaklęcia, nie chcąc tracić czasu na szukanie zapalniczki. - O taaak. Tego mi było trzeba - westchnął, wypuszczając dym.
- Weź sobie wszystkie. Niedawno rzuciłem, więc są mi niepotrzebne. Swoją drogą, ty też mógłbyś...
- Dzięki - rzekł okularnik, chowając paczkę do kieszeni brązowego płaszcza. Kątem oka zerknął w lusterko. Brunetka siedziała z nosem przyklejonym do szyby, patrząc na mijane budynki i ogromne billboardy, szepcząc co chwilę "niesamowite". Chyba nigdy nie widział większej radości w jej oczach.
- Prosto do domu, czy zamierzasz jeszcze kogoś odwiedzić? - spytał po paru minutach białowłosy, zatrzymując się na czerwonym świetle.
- Wybieram wariant A. Nie chcę na razie chwalić się wszem i wobec swoją obecnością. Może później wlecę do Crossów... O ile będą u siebie. Teraz muszę przyzwyczaić się do tego wymiaru i przede wszystkim pożądnie odpocząć... Pęd przez "międzywymiar" kosztuje sporo energii, prawda Cece? - rzekł miodowooki, odwracając głowę. Uśmiechnął się lekko, widząc, że Feniksica zasnęła.
- Zamierzasz... odwiedzić ojca?
Pytanie zawisło w powietrzu, wywołując krępującą ciszę. Brodaty mężczyzna spojrzał przed siebie.
- Nie sądzę, by chciał mnie widzieć - rzekł cicho. - Ale... Jeśli coś by wywęszył, możesz go poinformować o mojej wizycie w tym świecie.
Na twarzy Charlesa pojawił się półuśmiech.
- A więc powiem mu wtedy, że jastrząb wrócił do gniazda. Pan Verves na pewno będzie z tego rad - powiedział, skręcając w jedną z bocznych uliczek.
Czarne auto zaparkowało przed blokowiskiem. Devon wyskoczył z samochodu i wziął głęboki oddech. Mroźne powietrze przesycone było zapachem spalin, a z pobliża można było usłyszeć nieustanny ryk pojazdów, jeżdżących w tą i z powrotem po głównej ulicy.
- Nie ma to jak wrócić na stare śmiecie - westchnął, gasząc niedopałek czubkiem buta.
- Czy mam obudzić panienkę...? - zapytał białowłosy, zamykając za sobą drzwi.
- Nie trzeba. Zaniosę ją.
Feniks otworzył tylne drzwi auta i ostrożnie wziął Cilliannę na ręce. Teraz wydawała się być jedynie zwykłą, bezbronną dziewczyną, jaką można by znaleźć na każdej ulicy tego miasta. Naprawdę trudno było uwierzyć, że miała na sumieniu kilkaset dusz Różanych.
Devon już kilkukrotnie łapał się na rozmyślaniu, czy świat pełen magii i smoków, w którym żyją na co dzień, jest realny. Czasem wydawało mu się, że Bractwo Nocy, Valentine i całe Nightwood, a nawet Feniksy... że to wszystko było po prostu dziwnym snem. Lecz teraz trzymał na rękach cząstkę tego "snu".
- Klucze do mieszkania - rzekł Charles, podając pęk metalowych przedmiotów szatynowi. Mężczyzna uśmiechnął się, spoglądając na doczepiony do nich brelok w kształcie żabki. - Zamek może się trochę zacinać. Ślusarz przyjedzie dopiero w przyszłym tygodniu...
- Nie szkodzi. Poradzę sobie. - uciął okularnik. - Mógłbyś skoczyć po jakieś zakupy? Lodówka pewnie świeci pustkami...
- Jasne. Wrócę za mniej więcej pół godziny - rzekł starszy facet, po czym wsiadł z powrotem do auta. Chwilę później czarny samochód zniknął z pola widzenia Feniksa. Nie czekając na nic, szatyn ruszył w stronę bloku.
***
- Jak dobrze być w domu - westchnął Devon, biorąc do rąk kubek kawy. Feniksica spała w jego sypialni, lecz on sam wcale nie miał zamiaru do niej dołączyć. Czuł, jak z każdy łyk czarnego, parującego i zarówno gorzkiego, z powodu braku cukru w mieszkaniu, napoju dodaje mu nowych sił. Chwyciwszy w rękę paczkę czipsów znalezioną w jednej z szafek, udał się do salonu. Włączył telewizor, a potem usiadł wygodnie na niewielkiej kanapie, obitej czarną skórą. Na wpół opróżniony kubek wylądował na szklanym stoliku, tuż obok pilota. Devon kilka razy zmienił kanał, znudzony informacjami powtarzanymi przez spikerów. Zawsze, kiedy przybywał do tego świata, mówili to samo. Kryzys. Inflacja. No i od czasu do czasu wypowiedzi jakichś rządzących.
- W kółko te same pierdoły - mruknął do siebie, biorąc do ust kilka czipsów. - Ale oni przynajmniej nie muszą użerać się z Bractwem...
Wiele razy myślał, dlaczego w ogóle postanowił przenieść się z tego wymiaru do Nightwood po odkryciu swoich mocy. Ojciec go znienawidził, a matka umarła wiele lat wcześniej. Nic już nie trzymało go wtedy w "świecie stali i szkła". Może po prostu chciał znaleźć miejsce, do którego naprawdę przynależał. Nie sądził jednak, że rasa, której częścią się stał, tak szybko dotrze na skraj wyniszczenia. Z nieśmiertelnej potęgi pozostał tylko popiół spalonych wiosek, targany po świecie porywami nadoceaniczego wiatru. Jeśli dalej tak pójdzie, Feniksy wyginą, a wtedy według przepowiedni, krążącej od wieków po ich świecie, wymiar smoków i magii umrze. Poświęcenie wszystkich Starożytnych, a także Łowców Phantarm, poszłoby na marne. Jednak nie to najbardziej przerażało Devona. Wraz z ich światem zginęłaby również pamięć o niej. Wciąż miał przed oczami kruchą dziewczynę, o złocistych włosach i oczach barwy oceanu o poranku... Łzy nachodziły mu do oczu, kiedy myślał o tamtym dniu, kiedy Różani zdradzili... Kiedy znalazł jej zmasakrowane ciało w kałuży krwi, w ich wspólnym domu na skraju lasu w północnym Nightwood. Ludzie Valentina zabrali mu osobę, którą kochał najbardziej na świecie, jego narzeczoną. Tak bardzo chciał ją odzyskać, jednak była ona tylko zwykłą śmiertelniczką...
Rozmyślania szatyna przerwało nagłe otwarcie się drzwi wejściowych.
- Straszne korki na mieście - westchnął Charles, wchodząc do mieszkania, obładowany reklamówkami wypełnionymi po brzegi. Postawił zakupy na stole w kuchni, po czym skierował się do wyjścia.
- Hej, idziesz już? - spytał Devon, ukradkiem ocierając oczy. Białowłosy skinął głową. - Miałem nadzieję, że zostaniesz trochę dłużej. Napilibyśmy się trochę piwa...
- Mam jeszcze parę spraw do załatwienia. Rozumiesz, firma twojego ojca bardzo szybko się rozwija i jeśli nie chcę wylecieć z ciepłej posadki, to muszę sumiennie wypełniać swoje obowiązki - uśmiechnął się cierpko. - Takie już są reguły tego cholernego świata... Jednak nie potrafiłbym żyć w innym.
- Rozumiem - mruknął okularnik, pakując do ust kolejną porcję czipsów. - To do zobaczenia. Pieniądze jak zwykle przeleję ci na konto.
Kiedy drzwi zamknęły się za Charlesem, Devon znów został sam na sam ze swymi myślami, od których tak bardzo starał się uciec.
- Robin... - szepnął, a po jego policzkach spłynęło kilka łez.
***
Na przedmieściach, w okolicy opuszczonych hangarów, pokrytych odłażącą olejną farbą, stał wysoki, brodaty mężczyzna o długich czerwonych włosach. Wziął głęboki oddech i przymknął powieki. Lekki wiatr rozwiewał poły jego niedopiętego, bordowego płaszcza z krzyżami wyszytymi na plecach i kieszeniach, odsłaniając szeroki pas, do którego były przyczepione dwa srebrne pistolety. Nie mógł zrozumieć, dlaczego jego córka przywlokła go tu, taki kawał od domu, jedynie z powodu tego swojego "przeczucia".
- Mówię ci, że na stówę tu był - powiedziała czerwonowłosa dziewczyna, poprawiając kołnierzyk czarnej kurtki z ćwiekami. Czuła to wyraźnie. Obecność nieczystej duszy, która samodzielnie wyrwała się z piekła, zwanego w kręgach egzorcystów Otchłanią. - To był naprawdę potężny demon!
- No to gdzie w takim razie polazła ta cuchnąca kreatura? Co, Bunny? - mruknął mężczyzna. Nie miał najmniejszej ochoty ganiać za kolejnym potworem. Kilkanaście egzorcyzmów, które był zmuszony wykonać z pomocą swojej córki tego dnia, całkowicie odebrały mu energię na cokolwiek. - Gdyby był w promieniu kilometra, to bez trudu bym go namierzył. Ale nie czuję niczego. Nie mógł się ot tak rozpłynąć w powietrzu! - krzyknął. Niewielka małpka, do tej pory spokojnie siedząca na ramieniu Rozy, kurczowo uczepiła się włosów swojej właścicielki.
- No już, spokojnie, Lincoln - mruknęła cicho dziewczyna, głaszcząc kapucynkę po głowie. - Nie ma tu teraz żadnych demonów... Ale... Tato! Zobacz! - krzyknęła nagle Roza. W sekundę znalazł się przy niej.
- Krew. - rzekł, patrząc na czerwony śnieg. Córka nachyliła się nad kucającym ojcem, obrzucającym spojrzeniem jej znalezisko.
- Nie należy do demona. Ich posoka nie zawiera hemoglobiny. Jest czarna. I zostawia straszne plamy na dywanie... - mruknęła, krzywiąc się na samą myśl o tej odrażającej substancji.
- To nas do niczego nie doprowa...
- Mylisz się, Generale - przerwała mu. W skupieniu patrzyła na ekranik niewielkiego urządzenia, które w tym czasie poddawało analizie skład chemiczny znalezionego płynu. - Nie jest to również do końca krew człowieka, ani zwierzęcia... - rzekła. Egzorcysta ściągnął okulary.
- A więc to ewidentnie Feniks.
- Nie żartuj! - krzyknęła błękitnooka z uśmiechem. - Przecież to by znaczyło, że...
- Tak. Dokładnie. Devon wrócił - powiedział brodaty mężczyzna, wstając. - Zbierajmy się.
- A co z tym demonem? - zapytała Roza, lecz ojciec tylko machnął ręką.
- Skoro nie ma go w pobliżu, to znaczy, że mógł wrócić do Otchłani. Może wpadniemy na niego innym razem. A jak nie my, to inni egzorcyści. Po co robić sobie dodatkową robotę?
- Czyli mamy fajrant? - mruknęła dziewczyna, po czym uśmiechnęła szeroko.
- W takim razie lecimy na panienki! - zaśmiał się mężczyzna, klepiąc Rozę po plecach.
- Powiem Marshallowi, że znowu się puszczasz na misjach, a mnie zostawiasz w barach - rzekła nieprzyjemnym tonem. Brodaty skrzywił się. Wyciągnął z kieszeni płaszcza paczkę ich ulubionych cukierków i wcisnął ją w ręce błękitnookiej.
- Nie mów Marshallowi, ani nikomu innemu. Chcesz, żeby opieka społeczna znów zrobiła nam nalot na chatę?
Dziewczyna westchnęła, ale przyjęła słodycze.
- Prędzej spodziewałabym się Devona. Jakby co, nie wiem, gdzie jesteś.
Zaśmiali się obydwoje, po czym ruszyli wspólnie w stronę miasta.
***
Żyję! ;D Nie wiem, jak wy ;)
Postacie, które wystąpiły po drugich gwiazdkach, należą do Cross ;D Dziękuję za użyczenie ;D
Wybaczcie za taki em... tytuł, ale nie miałam pomysłu xd
En-en się pisze... tak jakby ;P
Pozdrawiam ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz