Cillianna ocknęła się. Znowu była w ludzkiej formie. Jej podarta koszula była cała zbroczona krwią. Nadgarstki zakute w kajdany. Ostry ból w głowie. Na granicy kontroli. Nie wiedziała, gdzie obecnie się znajduje. Pamiętała tylko, że dostrzegła oddział Różanych i zawyła, by ostrzec przyjaciół. Dalej nic - pokierował nią instynkt. Była zamknięta w jakimś jasnym pomieszczeniu. Z sufitu sączyło się oślepiająco białe światło. Słyszała szum ulewy na zewnątrz. Jak długo tu była? Ile czasu minęło? Kolejna fala bólu powaliła ją na ziemię. Ona nie chciała już żyć pod jej panowaniem. Tak bardzo chciała się wyrwać...
Łańcuchy zachrzęściły, kiedy złapała się za głowę.
- Ooo? A kto to się obudził? - usłyszała nagle kobiecy głos. Niechętnie podniosła oczy. Pochylała się nad nią filigranowa blondynka o krótkich włosach, ubrana w mundur Bractwa Nocy. - Jaka ty jesteś śliczna - szepnęła dziewczyna, delikatnie przejeżdżając dłonią po kasztanowych włosach Cillianny. Miała ochotę ją zabić. Rozłupać jej czaszkę albo rozszarpać tętnice. Zrobić wszystko, żeby cierpiała. - Jak masz na imię? - spytała dźwięcznym głosem. Cillianna nie odpowiedziała. Przez chwilę komnatę wypełniła głucha cisza. - No dobrze. - westchnęła blondynka. - Ja jestem Madelaine. Wicekapitan IV dywizji Bractwa Nocy - uśmiechnęła się słodko. - Hm... skoro nie chcesz się przedstawić, to będę mówiła na ciebie Wilczyca. Pasuje?
Ponownie odpowiedziała jej cisza.
- Ciężko się z tobą rozmawia - mruknęła Madelaine. - No tak... też nie byłabym rozmowna, gdybym wiedziała, że moi przyjaciele leżą gdzieś martwi... - westchnęła. Cillianna natychmiast zerwała się z miejsca.
- Co im zrobiłaś?! - krzyknęła, próbując wyswobodzić się z łańcuchów. Madelaine natychmiast odskoczyła poza zasięg rąk dziewczyny.
- Ojej! To jednak potrafisz mówić! - ucieszyła się. - Już się bałam, że trafiłam na niemowę! - zaśmiała się radośnie.
- Co im zrobiłaś?! - zagrzmiała znowu Feniksica. Blondynka popatrzyła na nią błękitnymi oczami.
- Ja? Ja nic im nie zrobiłam, Wilczyco - uśmiechnęła się wicekapitan. - Ojej, szkoda, że nie widzisz, jak komicznie wyglądasz, chcąc rozerwać kajdany z białej stali, Wilczko!
Biała stal? A więc wszystko jasne. Najsilniejszy stop metali znany w Nightwood. Nie do rozerwania. Ba, nawet nie do przecięcia. Cillianna skrzywiła się.
- Zabiję was wszystkich - powiedziała cicho, aczkolwiek stanowczo. - Co do jednego.
- Och! - pisnęła Madelaine. - Wilczko, nie mów tak brzydko! Przecież możemy być przyjaciółkami. Wystarczy, że odpowiesz mi na kilka pytań, dobrze? - uśmiechnęła się.
- Przyjaciółkami? - prychnęła Cillianna z pogardą. - Nie żartuj sobie ze mnie, szmato. Nigdy niczego ci nie powiem. Możesz mnie nawet zabić. Przecież jestem zbędna. I tak nie zdradzę ci żadnego sekretu. Nigdy nie sprzymierzę się z wrogiem. Nigdy! - krzyknęła ostatnie słowo na całe gardło. Z twarzy kobiety zszedł uśmiech.
- Wiesz, że nieładnie tak mówić? Później możesz tego żałować, kochana. - zamilkła na chwilę. - Wystarczy, że powiesz mi, gdzie ukrywa się reszta twojej paczki, a wolność będzie twoja. Obiecuję - powiedziała, pochylając się nad Feniksicą i kładąc dłoń na sercu. Cillianna splunęła w twarz dziewczynie.
- Cholera, o błe! Wilczko! Nieładnie! - krzyknęła Madelaine. - Skoro nie podoba ci się moje słodkie oblicze, to zobaczymy, co powiesz na to - mruknęła, ocierając twarz białą chustką, która po chwili wylądowała na posadzce.
Jeden szybki kopniak w brzuch powalił Feniksicę na ziemię. Kolejne ciosy były wymierzone w głowę i klatkę piersiową.
- Nie chciałaś się ze mną zaprzyjaźnić, Wilczko, to teraz masz za swoje! - wrzasnęła blondynka, nie przestając kopać dziewczyny. - O! Poszło żebro! Albo nawet trzy! - zaśmiała się kobieta, kiedy rozległ się trzask łamanych kości. Krzyk cierpiącej Feniksicy niemal zatrząsł ścianami białej celi. Chwilę później jednak nastała cisza, mącona jedynie płaczem skutej kobiety.
- Maddie, zostaw - usłyszały nagle męski głos. Madelaine odsunęła się od Cillianny. - Przecież nie chcemy jej zabić.
Stukot butów rozległ się echem po pomieszczeniu. Mężczyzna ukucnął przy Feniksicy i delikatnie uniósł jej podbródek.
- Witaj, Kethai - rzekł, patrząc na skrwawioną twarz.
- Nie... nazywaj... mnie... tak - wycharczała dziewczyna, spoglądając na czarnowłosego chłopaka.
- Maddie, nie przesadziłaś trochę? - spytał młodzieniec, omiatając wzrokiem podwładną. - Prawie nie jest zdolna do konwersacji.
- Wybacz, kapitanie. Starałam się być miła, jednak Wilczka tego nie doceniła.
- Wilczka? - na twarzy mężczyzny pojawił się półuśmiech. - Nieźle ochrzciłaś mi siostrę.
- Fer...gus... - wyjąkała Cillianna. - Ty cholerny zdrajco...
- Oj tam, zaraz "zdrajco" - mruknął chłopak. - Wolę określenie "kapitanie IV dywizji" albo "braciszku" jak już musisz przyznawać się do pokrewieństwa.
Fergus wstał i usiadł na krześle przyniesionym przez Madelaine.
- Dawnośmy się nie widzieli, Kethai - rzekł, opierając się o kolana. - Co tam w lesie? Leo zdrowy? U Nimfy w porządku? Opowiadaj! - powiedział, uśmiechając się szyderczo.
- Jak... jak śmiesz...? - wydusiła z siebie Feniksica po chwili ciszy. - Jak śmiesz pytać o moich przyjaciół?! Jak śmiesz mnie tak nazywać?!
- Och, naprawdę nie rozumiem, co cię tak bulwersuje, Kettie. Po prostu dawno cię nie spotykałem i chcę sobie trochę z tobą pogadać, jak to w rodzeństwie. W końcu jestem twoim jedynym bratem.
- Przyrodnim. Bękartem z nieprawego łoża. Zawsze zapominasz tego dodać, Fergusku - uśmiechnęła się cierpko, patrząc, jak mężczyzna momentalnie się krzywi.
- Och, daruj już sobie. Załatwmy to szybko, bo mam dziś jeszcze parę spraw do załatwienia. Kobiety czekają - zaśmiał się rubasznie. - No, powiedz nam ładnie, gdzie podziewa się Leonardo i spółka.
Cisza.
- No dobrze... to może opowiesz nam o swoim nowym koledze?
- Nie wiem, o co ci chodzi, Black. - mruknęła Cillianna.
- O Ostatniego Feniksa Starej Ery, Kettie - odparł Fergus, głaszcząc dziewczynę po policzku. - Faceta, który pochodzi z Alagaesii. Smoczy Jeździec, czy coś w ten deseń.
- Nie kojarzę - prychnęła po chwili ciszy. Madelaine westchnęła.
- Oj, no dalej, Kethai, nie bądź taka - szepnął czule mężczyzna. - Powiedz mi, co wiesz i będziesz wolna.
- Nigdy nie będę wolna. Ty też nie. Oboje dobrze o tym wiemy.
Fergus westchnął ciężko.
- Tylko dlatego trzymam cię przy życiu, siostruniu - powiedział melodyjnym głosem. - Dobrze wiesz, że nie mam zamiaru wybierać się na tamten świat. Tu jest mi jak w raju. Tu jestem panem kapitanem, każda członkini Bractwa jest na moje rozkazy... no, oprócz niej - wskazał na Madelaine. - Ona jest zarezerwowana dla Valentina.
Maddie prychnęła.
- No dalej, Kettie. Przecież nikt oprócz nas się nie dowie - wstał z krzesła, kierując się w stronę wyjścia.
Cillianna nie odpowiedziała. Dzikie pulsowanie w jej głowie nie pozwalało jej normalnie myśleć. Na dodatek paraliżował ją nieustający ból - miała tylko nadzieję, że złamane żebra nie przebiły płuc.
- No trudno. Może muszę zdobyć coś, co zmotywuje cię do działania...? Wolisz zobaczyć nabitą na pal głowę Nimfy, czy Leonardo? Widzisz? Daję ci wybór, Kethai. - machnął ręką.
- Odejdź stąd - powiedziała łamiącym się głosem. Nie miała już sił, lecz żądza mordu ją napędzała - gdyby nie ona, dziewczyna pewnie leżałaby w kącie celi, wijąc się z bólu. Ostre pulsowanie nasiliło się jeszcze bardziej. W jednym momencie wszystko ucichło. Nic nie czuła. Nic nie słyszała. Straciła kontrolę.
- Odejdź stąd! - tym razem głos wydobywający się z ust Cillianny nie należał do niej. - Odejdź lub zgiń! - syknął Głos. Dziewczyna spojrzała na Fergusa i Madelaine złocistymi oczami. Z jej pleców nagle wystrzeliły dwie białe kości, momentalnie okrywając się czerwonymi piórami. Krew Feniksicy ochlapała białe ściany komnaty. Kajdany z białej stali pękły i upadły z głośnym brzdękiem na posadzkę.
Fergus wytrzeszczył oczy.
- Uciekaj, Maddie - szepnął, po czym zerwali się do biegu.
Była wolna! Nareszcie była wolna!
Feniksica podniosła się z ziemi i podeszła do otwartych wrót. Rubinowe skrzydła miarowo kołysały się za nią, kiedy szła holem wyłożonym szarym kamieniem.
- Ł-łapać ją! - wrzasnął jakiś przerażony członek Bractwa Nocy. Nie miał pojęcia, z kim zadziera. Sekundę później jego głowa turlała się po burej posadzce, zostawiając za sobą smugę krwi. Feniksica uśmiechnęła się szeroko, strzepując posokę Różanego z lewego skrzydła. Pobiegła dalej, skręcając w pierwszy lepszy korytarz.
Zanim dotarła do wyjścia, zdążyła spalić wiele ciał i pozbawić kończyn kilkunastu jeszcze żywych ludzi, swymi ostrymi jak brzytwa piórami. Była w swoim żywiole. Zapach krwi rozbudził w niej euforię.
- Zabiję was wszystkich - syknął melodyjnie Głos. - Co do jednego.
Jednak w tym momencie skrzydlata postać chwyciła się za głowę, wyjąc żałośnie.
- Nieee!!! Nie rób mi tego! - wycharczał Głos, po czym umilkł. Dziewczyna zepchnęła ją z powrotem na kraniec świadomości. Złote oczy znów zabarwiły się czernią. Karmazynowe skrzydła rozpadły się w drobny mak, niczym szklane naczynie. Odzyskała kontrolę.
- Nigdy... więcej... nie pozwolę... ci na to... - szepnęła Cillianna w głąb swej duszy, chwytając się za klatkę piersiową. Z jej ust pociekła strużka krwi. - Nigdy.
Teraz miała już tylko jeden cel - uciec stąd i ochronić swoich przyjaciół. Choćby za cenę życia...
Ponownie odpowiedziała jej cisza.
- Ciężko się z tobą rozmawia - mruknęła Madelaine. - No tak... też nie byłabym rozmowna, gdybym wiedziała, że moi przyjaciele leżą gdzieś martwi... - westchnęła. Cillianna natychmiast zerwała się z miejsca.
- Co im zrobiłaś?! - krzyknęła, próbując wyswobodzić się z łańcuchów. Madelaine natychmiast odskoczyła poza zasięg rąk dziewczyny.
- Ojej! To jednak potrafisz mówić! - ucieszyła się. - Już się bałam, że trafiłam na niemowę! - zaśmiała się radośnie.
- Co im zrobiłaś?! - zagrzmiała znowu Feniksica. Blondynka popatrzyła na nią błękitnymi oczami.
- Ja? Ja nic im nie zrobiłam, Wilczyco - uśmiechnęła się wicekapitan. - Ojej, szkoda, że nie widzisz, jak komicznie wyglądasz, chcąc rozerwać kajdany z białej stali, Wilczko!
Biała stal? A więc wszystko jasne. Najsilniejszy stop metali znany w Nightwood. Nie do rozerwania. Ba, nawet nie do przecięcia. Cillianna skrzywiła się.
- Zabiję was wszystkich - powiedziała cicho, aczkolwiek stanowczo. - Co do jednego.
- Och! - pisnęła Madelaine. - Wilczko, nie mów tak brzydko! Przecież możemy być przyjaciółkami. Wystarczy, że odpowiesz mi na kilka pytań, dobrze? - uśmiechnęła się.
- Przyjaciółkami? - prychnęła Cillianna z pogardą. - Nie żartuj sobie ze mnie, szmato. Nigdy niczego ci nie powiem. Możesz mnie nawet zabić. Przecież jestem zbędna. I tak nie zdradzę ci żadnego sekretu. Nigdy nie sprzymierzę się z wrogiem. Nigdy! - krzyknęła ostatnie słowo na całe gardło. Z twarzy kobiety zszedł uśmiech.
- Wiesz, że nieładnie tak mówić? Później możesz tego żałować, kochana. - zamilkła na chwilę. - Wystarczy, że powiesz mi, gdzie ukrywa się reszta twojej paczki, a wolność będzie twoja. Obiecuję - powiedziała, pochylając się nad Feniksicą i kładąc dłoń na sercu. Cillianna splunęła w twarz dziewczynie.
- Cholera, o błe! Wilczko! Nieładnie! - krzyknęła Madelaine. - Skoro nie podoba ci się moje słodkie oblicze, to zobaczymy, co powiesz na to - mruknęła, ocierając twarz białą chustką, która po chwili wylądowała na posadzce.
Jeden szybki kopniak w brzuch powalił Feniksicę na ziemię. Kolejne ciosy były wymierzone w głowę i klatkę piersiową.
- Nie chciałaś się ze mną zaprzyjaźnić, Wilczko, to teraz masz za swoje! - wrzasnęła blondynka, nie przestając kopać dziewczyny. - O! Poszło żebro! Albo nawet trzy! - zaśmiała się kobieta, kiedy rozległ się trzask łamanych kości. Krzyk cierpiącej Feniksicy niemal zatrząsł ścianami białej celi. Chwilę później jednak nastała cisza, mącona jedynie płaczem skutej kobiety.
- Maddie, zostaw - usłyszały nagle męski głos. Madelaine odsunęła się od Cillianny. - Przecież nie chcemy jej zabić.
Stukot butów rozległ się echem po pomieszczeniu. Mężczyzna ukucnął przy Feniksicy i delikatnie uniósł jej podbródek.
- Witaj, Kethai - rzekł, patrząc na skrwawioną twarz.
- Nie... nazywaj... mnie... tak - wycharczała dziewczyna, spoglądając na czarnowłosego chłopaka.
- Maddie, nie przesadziłaś trochę? - spytał młodzieniec, omiatając wzrokiem podwładną. - Prawie nie jest zdolna do konwersacji.
- Wybacz, kapitanie. Starałam się być miła, jednak Wilczka tego nie doceniła.
- Wilczka? - na twarzy mężczyzny pojawił się półuśmiech. - Nieźle ochrzciłaś mi siostrę.
- Fer...gus... - wyjąkała Cillianna. - Ty cholerny zdrajco...
- Oj tam, zaraz "zdrajco" - mruknął chłopak. - Wolę określenie "kapitanie IV dywizji" albo "braciszku" jak już musisz przyznawać się do pokrewieństwa.
Fergus wstał i usiadł na krześle przyniesionym przez Madelaine.
- Dawnośmy się nie widzieli, Kethai - rzekł, opierając się o kolana. - Co tam w lesie? Leo zdrowy? U Nimfy w porządku? Opowiadaj! - powiedział, uśmiechając się szyderczo.
- Jak... jak śmiesz...? - wydusiła z siebie Feniksica po chwili ciszy. - Jak śmiesz pytać o moich przyjaciół?! Jak śmiesz mnie tak nazywać?!
- Och, naprawdę nie rozumiem, co cię tak bulwersuje, Kettie. Po prostu dawno cię nie spotykałem i chcę sobie trochę z tobą pogadać, jak to w rodzeństwie. W końcu jestem twoim jedynym bratem.
- Przyrodnim. Bękartem z nieprawego łoża. Zawsze zapominasz tego dodać, Fergusku - uśmiechnęła się cierpko, patrząc, jak mężczyzna momentalnie się krzywi.
- Och, daruj już sobie. Załatwmy to szybko, bo mam dziś jeszcze parę spraw do załatwienia. Kobiety czekają - zaśmiał się rubasznie. - No, powiedz nam ładnie, gdzie podziewa się Leonardo i spółka.
Cisza.
- No dobrze... to może opowiesz nam o swoim nowym koledze?
- Nie wiem, o co ci chodzi, Black. - mruknęła Cillianna.
- O Ostatniego Feniksa Starej Ery, Kettie - odparł Fergus, głaszcząc dziewczynę po policzku. - Faceta, który pochodzi z Alagaesii. Smoczy Jeździec, czy coś w ten deseń.
- Nie kojarzę - prychnęła po chwili ciszy. Madelaine westchnęła.
- Oj, no dalej, Kethai, nie bądź taka - szepnął czule mężczyzna. - Powiedz mi, co wiesz i będziesz wolna.
- Nigdy nie będę wolna. Ty też nie. Oboje dobrze o tym wiemy.
Fergus westchnął ciężko.
- Tylko dlatego trzymam cię przy życiu, siostruniu - powiedział melodyjnym głosem. - Dobrze wiesz, że nie mam zamiaru wybierać się na tamten świat. Tu jest mi jak w raju. Tu jestem panem kapitanem, każda członkini Bractwa jest na moje rozkazy... no, oprócz niej - wskazał na Madelaine. - Ona jest zarezerwowana dla Valentina.
Maddie prychnęła.
- No dalej, Kettie. Przecież nikt oprócz nas się nie dowie - wstał z krzesła, kierując się w stronę wyjścia.
Cillianna nie odpowiedziała. Dzikie pulsowanie w jej głowie nie pozwalało jej normalnie myśleć. Na dodatek paraliżował ją nieustający ból - miała tylko nadzieję, że złamane żebra nie przebiły płuc.
- No trudno. Może muszę zdobyć coś, co zmotywuje cię do działania...? Wolisz zobaczyć nabitą na pal głowę Nimfy, czy Leonardo? Widzisz? Daję ci wybór, Kethai. - machnął ręką.
- Odejdź stąd - powiedziała łamiącym się głosem. Nie miała już sił, lecz żądza mordu ją napędzała - gdyby nie ona, dziewczyna pewnie leżałaby w kącie celi, wijąc się z bólu. Ostre pulsowanie nasiliło się jeszcze bardziej. W jednym momencie wszystko ucichło. Nic nie czuła. Nic nie słyszała. Straciła kontrolę.
- Odejdź stąd! - tym razem głos wydobywający się z ust Cillianny nie należał do niej. - Odejdź lub zgiń! - syknął Głos. Dziewczyna spojrzała na Fergusa i Madelaine złocistymi oczami. Z jej pleców nagle wystrzeliły dwie białe kości, momentalnie okrywając się czerwonymi piórami. Krew Feniksicy ochlapała białe ściany komnaty. Kajdany z białej stali pękły i upadły z głośnym brzdękiem na posadzkę.
Fergus wytrzeszczył oczy.
- Uciekaj, Maddie - szepnął, po czym zerwali się do biegu.
Była wolna! Nareszcie była wolna!
Feniksica podniosła się z ziemi i podeszła do otwartych wrót. Rubinowe skrzydła miarowo kołysały się za nią, kiedy szła holem wyłożonym szarym kamieniem.
- Ł-łapać ją! - wrzasnął jakiś przerażony członek Bractwa Nocy. Nie miał pojęcia, z kim zadziera. Sekundę później jego głowa turlała się po burej posadzce, zostawiając za sobą smugę krwi. Feniksica uśmiechnęła się szeroko, strzepując posokę Różanego z lewego skrzydła. Pobiegła dalej, skręcając w pierwszy lepszy korytarz.
Zanim dotarła do wyjścia, zdążyła spalić wiele ciał i pozbawić kończyn kilkunastu jeszcze żywych ludzi, swymi ostrymi jak brzytwa piórami. Była w swoim żywiole. Zapach krwi rozbudził w niej euforię.
- Zabiję was wszystkich - syknął melodyjnie Głos. - Co do jednego.
Jednak w tym momencie skrzydlata postać chwyciła się za głowę, wyjąc żałośnie.
- Nieee!!! Nie rób mi tego! - wycharczał Głos, po czym umilkł. Dziewczyna zepchnęła ją z powrotem na kraniec świadomości. Złote oczy znów zabarwiły się czernią. Karmazynowe skrzydła rozpadły się w drobny mak, niczym szklane naczynie. Odzyskała kontrolę.
- Nigdy... więcej... nie pozwolę... ci na to... - szepnęła Cillianna w głąb swej duszy, chwytając się za klatkę piersiową. Z jej ust pociekła strużka krwi. - Nigdy.
Teraz miała już tylko jeden cel - uciec stąd i ochronić swoich przyjaciół. Choćby za cenę życia...
***
No dobra... Teraz sprawy organizacyjne :)
Po pierwsze - niespodzianka! Połowa następnego en-ena już jest gotowa :) Polecam wpisanie się do followerów, żeby być na bieżąco, bo od teraz będę się starać pisać częściej ;)
Po drugie - macie tu piosenki dające +10 do weny :)
I po trzecie, ale zarazem najważniejsze - zachęcam do przeczytania 1. rozdziału opowiadania mojej przyjaciółki Cross - nie będziecie zawiedzeni :) (Ja już chcę więcej!) No...i im więcej będzie komentarzy pod ww. notką, tym bardziej możliwe, że mój en-en pojawi się szybciej (nieeee... to wcale nie jest szantaż :P)
I jak? Spodobała Wam się notka? Zapraszam do rozmowy w komentarzach :)
Pozdrawiam wszystkich :P
Cece (robiąca rozróbę :))
Słuchałam sobie metalstepu. Takiego... mocnego... słuchałam głośno...
OdpowiedzUsuńZaczęłam czytać.
Nie słyszałam muzyki
słyszałam słowa Fergusa, Madelaine i Cillianny. Widziałam kajdany z białej stali
Widziałam wszystko
Nic więcej nie zdołam wykrztusić
Bo...
Bo to jest Twoja magia...
uprawiaj tą magię częściej
bo jesteś w niej mistrzem.
~Liri
I co ja mam teraz powiedzieć? (Czerwieni się)
UsuńChyba za bardzo mnie chwalicie ;)
Ale dla Was wszystko - jak tylko znajdę chwilkę, to dokończę nową notkę i zabiorę się za następną :)
Moje pisanie nie jest perfekcyjne, ale cieszę się, że znajdują się osoby, którym się podoba :) Gdyby nie Wy, to pewnie to opko nadal leżałoby w szufladzie... :)
Dzięki. Dzięki, że jesteście :3
Cece
O... mój... BOŻE.... To... było... było...
OdpowiedzUsuńGENIALNE!!!!!!
I jeszcze Demons (Dragonsi - kocham, kocham nad życie! <3)
Ja nie mogę... padnę zanim doczekam następnego nn-a...
Jeszcze raz piszę: To było GE-NIAL-NE!
Pozdrawiam
Zafascynowana Smocza Strażniczka ^^
Och, Imagine Dragons zawsze spoko :3 Uwielbiam ich piosenki :3
UsuńEn-en się pisze, tak jakby :3
I rysunki w drodze :)
Zarobiona jestem, a jeszcze dziś zakończenie 3 klas :)
Ale obiecuję, że się za to wezmę, jak tylko wrócę :)
Pozdrawiam :3
Cece
CUDO!
OdpowiedzUsuńNo po prostu, genialne. Tak pięknie opisana całość i szczegóły. Wszystko widziałam, a mnie baaardzo trudno do tego zmusić. Zazwyczaj rzyjmuję informacje, ale nie objawiają się w postaci obrazu.
A tu... Użyję niezawodnego WOW.
Och, ja niegodna takich komplementów *u*
UsuńNaprawdę :3
Chyba dałaś mi niezłego kopa na rozpęd, bo już po prostu nie wiem co się ze mną dzieje :3
En-en niedługo (jutro, pojutrze?)
Zapraszam na bloga Cross i pozdrawiam :3
Cece