niedziela, 13 lipca 2014

Błękitny Oddział

Dwa lata wcześniej...
- Błękitny Oddział! - w powietrzu zagrzmiał głos Nathaniela Ervina Starrka, dowodzącego tą sekcją Łowców Phantarm. - Dzisiaj czeka nas jedna z ważniejszych misji. Musimy przetransportować Czarne Kule, z zamkniętymi w nich duszami Phantarm, aż do twierdzy Rangton - rzekł mężczyzna silnym głosem, pokazując na mapie Nightwood zamek położony na północnym wybrzeżu. - Najlepiej będzie, jeśli ruszymy brzegiem Północnego Oceanu.
Mężczyzna przeczesał dłonią swoje długie włosy koloru płomieni, po czym odwrócił się do kadetów, stojących na baczność.
- Macie jakieś pytania? - mruknął Nathaniel, spoglądając na młodych ludzi i Feniksy, ubranych w mundury armii Łowców.
- Eee... Jeśli można, kapitanie, chciałbym coś zasugerować - powiedział cicho błękitnooki blondyn z goglami na głowie. Tuląc do siebie stos kartek zapisanych niewyraźnym pismem, wyszedł przed szereg.
Dowódca obrzucił młodziana przychylnym spojrzeniem lewego oka o zielonej tęczówce - całą prawą część twarzy Nathaniela dokładnie pokrywał bandaż, przez co wśród kadetów, nie tylko Błękitnego Oddziału, krążyły plotki, że to cena, jaką musiał ponieść za wszczepienie jednego ze złapanych demonów do swej duszy. Nikt jednak dokładniej nie wiedział, na czym polegał projekt "Phantarma" lorda Valentina, szlachcica gorliwie współpracującego z Łowcami, a przede wszystkim z Feniksami. Wszystkie Oddziały - Błękitny, Czerwony, Biały i Czarny - cieszyły się jednak, że lord zamieszkujący twierdzę daje im możliwość zarobku. Nie obchodziło ich, co robi z duszami demonów, które pokonywali na co dzień.
- Proponuję, abyśmy opuścili Dolinę Cichego Klekotu wzdłuż rzeki Clevy - zaczął blondyn, podchodząc do mapy. - Potem udamy się do seppadyjskich lasów. W ten sposób będziemy mieli stały dostęp do wody pitnej, dzięki czemu nie będziemy musieli zabierać tak wielu jej zapasów, a co za tym idzie, podróż przebiegnie znacznie szybciej. Proszę, tu są moje obliczenia - rzekł nieśmiało, podając kapitanowi plik kartek, po czym odsunął się kawałek.
Nathaniel szybko przerzucił notatki, a następnie jego spojrzenie powędrowało na błękitnookiego chłopaka.
- Dobra robota, Cherubinku - uśmiechnął się dowódca, klepiąc swojego wicekapitana w plecy. - Postąpimy według twojego planu. Możecie się rozejść. Wyruszamy za trzy godziny - skierował się do Błękitnego Oddziału.
Blondyn, tak jak reszta grupy, zasalutował, po czym udał się w stronę wyjścia, jednak zatrzymał go głos kapitana.
- Ares! Poczekaj! - krzyknął Nathaniel, podbiegając do chłopaka. Feniks niechętnie przystanął. - Mam dla ciebie fenomenalną wiadomość!
- O co chodzi? - spytał, patrząc na swego dowódcę.
- Parę dni temu byłem w jednej z wiosek Feniksów nad Seppadą... Oni stwierdzili, że ilość mojej "energii" jest wystarczająco wysoka, bym mógł do was dołączyć...
- Naprawdę?! - krzyknął zdziwiony blondyn, uśmiechając się szeroko. - Zostaniesz Feniksem?!
- Tak. Ceremonia Przelania Krwi odbędzie się, kiedy tylko wrócimy z Rangton. Nie mogę się doczekać - szepnął podekscytowany. Nathaniel spojrzał wymownie na Aresa. - Może... byśmy to jakoś... uczcili?
Blondyn momentalnie cofnął się o krok. Rozejrzał się, czy nikt w pobliżu nie może podsłuchać ich rozmowy, po czym rzekł:
- Kapitanie, obawiam się, że ludzie zaczynają nas o coś podejrzewać... Nie powinniśmy się spotykać, dopóki sprawa nie przycichnie.
- Oj tam, oj tam. Nie "kapitanuj" mi tu, Aniołku. Za bardzo przejmujesz się zdaniem innych. A przecież wszyscy śmiertelni kiedyś umrą, podczas gdy ty będziesz żył wieki... - Nathaniel uśmiechnął się. - No dobrze... To może po Przelaniu? Odpowiada ci to?
Ares przygryzł wargę, spoglądając na brodatego mężczyznę.
- Możliwe, że będę tego żałował, ale... zgoda - uśmiechnął się nikle, pozwalając, by kapitan zmierzwił mu włosy.
- Przygotuj się do drogi! - zakrzyknął czerwonowłosy mężczyzna na odchodnym. Feniks tylko skinął głową, po czym skierował się w stronę swojego pokoju.
***
Trzy godziny później Błękitny Oddział był gotowy do wymarszu. Młodzi żołnierze stali na głównym placu Dakady - jedynego miasta w Dolinie Cichego Klekotu. Na ogromnym drewnianym wozie, zaprzężonym w dwa kare konie, spoczywał stos Czarnych Kuli - więzień dusz Phantarm - okrutnych zwierzęcopodobnych demonów, od setek lat pustoszących ziemie Nightwood. Zadaniem Łowców było trzymanie tych potworów jak najdalej od siedzib ludzi i Feniksów, i w miarę możliwości, posyłanie ich do odchłani. Kilka lat temu system ich działania jednak nieco się zmienił - teraz priorytetem dla Oddziałów było łapanie dusz demonów i przekazywanie ich Bractwu Nocy. Dla obu stron ta tranzakcja była korzystna - Łowcy otrzymywali sowitą zapłatę w zamian za Czarne Kule z Phantarmami, które Różani wykorzystywali do własnych celów.
- Ares! - krzyknął niespodziewanie jakiś młodzian na widok blondyna niosącego plecak. - Dowódca Starrk już na nas czeka! Chyba nie chcesz, żeby znowu się wkurzył?! - brunet pociągnął Feniksa za rękę, przeciskając się przez tłum kadetów Błękitnego Oddziału. - Przejście dla wicekapitanów!
Po chwili dotarli do celu. Kapitan siedział ma czarnym jak noc wierzchowcu, tuż obok bramy Dakady.
- Przepraszamy za spóźnienie! - powiedział głośno chłopak do Nathaniela, po czym zasalutował, uderzając pięścią w tors. Mężczyzna jedynie uśmiechnął się i pokręcił z politowaniem głową.
- Wskakujcie na konie - nakazał. - Craft, kiedy dołączy do nas twój Czarny Oddział? - spytał bruneta, który przed momentem przyprowadził Aresa. Wicekapitan Czarnych Łowców zajął miejsce w siodle i zwrócił się do czerwonowłosego:
- Dowódca mojego oddziału wczoraj poinformował mnie przez magiczne lustro, że wyruszyli z Batherry, kierując się do stolicy - Revelinu. Pewnie są już w okolicy seppadyjskich borów.
- Wyśmienicie - ucieszył się Nathaniel, spoglądając na milczącego do tej pory Aresa, znajdującego się po jego prawej stronie. - Hej, Aniołku, co się dzieje? - spytał, widząc jego zbolałą minę. Blondyn rzucił spojrzenie kapitanowi.
- Coś nie daje mi spokoju. Mam złe przeczucia... - powiedział cicho, odgarniając kosmyk włosów z czoła.
- Nie przejmuj się, Aresie. Wszystko będzie dobrze - pocieszył go Craft. - Chyba już najwyższa pora wyruszać, Nathanielu.
Czerwonowłosy mężczyzna dał sygnał do wymarszu, po czym trzasnął lejcami, zmuszając czarnego konia do przejścia w kłus.
- Czuję jakąś dziwną aurę w okolicach Pakki - powiedział Ares, zrównując się z kapitanem. Chwilę później dołączył do nich Craft. - Podczas przejazdu przez to miasto będziemy musieli zachować szczególną ostrożność.
Brunet skinął głową.
- Cherubin jak zawsze ma rację - stwierdził, uśmiechając się. - Czasem też chciałbym być Feniksem... Mieć jakieś kozackie umiejętności...
- Bycie Feniksem to nie tylko moce, to przede wszystkim... - zaczął Ares, lecz Craft mu przerwał.
- Odpowiedzialność i ciężka praca. Taaak, wiem - jęknął, spoglądając na blondyna. - Mówiłeś to setki razy - żachnął się. - Ale choćbym chciał, mogę stać się jednym z was... Po prostu nie mam w sobie "pierwiastka Feniksa".
Ares zerknął na Crafta. Domyślał się, jaki ból musiał czuć chłopak, kiedy Feniksy go nie przyjęły. Sam nadal pamiętał dzień, w którym dowiedział się, że może dołączyć do grona nieskończenie nieśmiertelnych. Był wtedy naprawdę szczęśliwy. Mógłby się założyć, że rodzice byliby z niego dumni.
"Albo i nie" - przeleciało mu przez głowę, gdy pomyślał o swoim związku z Nathanielem. Wyrzekliby się go. Blondyn skrzywił się, odrzucając tę myśl w najdalszy zakątek umysłu.
***
- O... mój... Feniksie - szepnął Ares, kiedy wjechali do Pakki. A raczej do tego, co z niej zostało. W miejscu, gdzie kiedyś stało niewielkie miasteczko, w którym większość mieszkańców stanowiły Feniksy, zionął pusty plac, wypalony niemal do gołej ziemi. Gdzieniegdzie tliły się jeszcze resztki najmocniejszych budowli, które zdołały przetrwać pożar. W powietrzu unosił się smród spalonych ciał i żałosne zawodzenie kilku ocalałych kobiet. Poza nimi wszyscy mieszkańcy wioski byli martwi.
- To robota ognistej Phantarmy? Demony zaatakowały wioskę? - szepnął Craft, bardziej do siebie, niż do towarzyszy.
- Nie - powiedział hardo Ares, zeskakując z gniadej klaczy. - Phantarmy nie używają broni - rzekł, wyrywając dziwną strzałę z pobliskiego drzewa. Była w całości zrobiona z czarnej róży, jedynie grot zatknięty za jej końcu wykonano z białej stali.
- Pierwszy raz widzę coś takiego - mruknął Nathaniel, biorąc strzałę od Aresa. - Po cholerę ktoś miałby robić broń z kwiatu?
Blondyn rozejrzał się po kadetach, przetrząsających resztki miasta w poszukiwaniu jakichkolwiek żywych stworzeń. W końcu ujrzał młodą dziewczynę o kasztanowych włosach, związanych w koński ogon.
- Kirin! - krzyknął do niej. - Kirin, szybko!
Po kilku sekundach kobieta stała przy Feniksie. Była trochę wyższa od wicekapitana, co bardzo lubiła zaznaczać, schylając się podczas rozmowy.
- Czego znowu ode mnie chcesz, Aresku? - mruknęła, uśmiechając się przekornie.
- Powiedz mi coś na ten temat. - rzekł, podając jej strzałę. - Znam twoją moc, więc się nie wykręcaj - dodał, kiedy Kirin otworzyła usta, by zaprotestować.
- Ale w zamian zabierasz mnie na piwo do tawerny - mruknęła, zaciskając dłonie na kwiecie. Naprawdę nie lubiła używać swojej umiejętności.
- Zgoda - burknął blondyn, patrząc na rozanieloną Feniksicę. Mimo że znał Kirin od dzieciństwa, to dopiero w Błękitnym Oddziale na dobre się zaprzyjaźnili.
Dziewczyna zamknęła oczy i skoncentrowała się na róży.
- Śmierć - szepnęła nieswoim głosem. - Kwiat powali każdego. Feniksy polegną w ramionach Niekończącego się Snu. Nie odrodzą się, póki nie zjawi się Ostatni, kończąc Starą Erę. Spłodzi potomka, który powoła Dusze z powrotem do życia. Lecz teraz nie ma nadziei... Śmierć jest blisko... Zostały tylko łzy... - szepnęła, po czym otworzyła oczy.
- Ej no, chciałem informacje, a nie przepowiednie - mrunkął Ares, patrząc na zdezorientowaną Feniksicę.
- Przecież dobrze wiesz, że nie mam pojęcia, co przed chwilą powiedziałam! Takie już przekleństwo Wieszczki... - westchnęła.
- Kwiat powali każdego. Feniksy się nie odrodzą. Co to ma znaczyć? Czy to możliwe, że ten nędzny kwiatek może zabić nieśmiertelną potęgę? - rzucił Craft, śmiertelnie blady. - Ale to przecież...
- Niemożliwe? - usłyszeli nagle męski głos. Przed nimi, opierając się o nadpaloną drewnianą kolumnę, stał młody mężczyzna o kruczoczarnych włosach i błękitnych oczach, odziany w pelerynę Bractwa Nocy. - Żyjemy w świecie wypełnionym magią, ale każdy, nawet najdłuższy żywot kiedyś się kończy - zaakcentował ostatnie słowo, krusząc w dłoni brązowy liść. - Nadal sądzicie, że to niemożliwe? - spytał.
- No, wreszcie - mruknął Nathaniel. - Lord Valentine był łaskaw wysłać was po te Phantarmy? Jak już tu jesteś z jakimiś kolegami, to możesz je zabrać to twierdzy...
- Och. - przerwał mu młodzian. - Nikt wam nie powiedział? - zdziwił się, wyciągając miecz w pochwy. - Jestem Fergus Black, kapitan IV dywizji Bractwa Nocy. A to właśnie czwarta dywizja - rzekł, wskazując na żołnierzy wynurzających się zza drzew. Otoczyli ich.
- C-co się dzieje? - wrzasnął Starrk, starając się uspokoić kadetów Błękitnego Oddziału.
- Och, zamknij się, głupcze - uciszył się Fergus. - Nie jesteśmy tu, by pomóc wam z Czarnymi Kulami. Mało mnie obchodzą. - westchnął, poprawiając włosy dłonią. - Jesteśmy tu, by was zabić. Do ataku - rzucił od niechcenia, podnosząc miecz w górę. W tym samym momencie Bractwo Nocy rzuciło się na Łowców.
***
Ares natychmiast dobył miecza. Serce biło mu jak oszalałe. Co się działo? Bractwo ich zdradziło?! Jeśli tak, to dlaczego? A może Black i jego oddział to zwykli rebelianci, a lord Valentine nic do tego nie ma?
Szybkim ruchem ręki ściął głowę ogromnemu mężczyźnie z łukiem w dłoni. Jeśli to, co zasugerował Craft było prawdą, musiał za wszelką cenę zniszczyć różane strzały. Błyskawicznie odciął pas kołczanu od truchła, po czym spalił całą zawartość bezsłownym zaklęciem. To jednak nie był koniec. Wśród żołnierzy kręciło się jeszcze kilkunastu łuczników. Musiał ich zabić, zanim oni zabiją jego.
Nagle usłyszał potworny krzyk.
- Ja... nie chcę umierać! - wycharczał jakiś chłopak, przebity mieczem na wylot. Chwilę później upadł martwy na ziemię.
- O Feniksie - szepnął blondyn, kiedy zdał sobie sprawę, kim był ów mężczyzna. - Craft...
W oczach Aresa wezbrały łzy. Cały świat rozmazywał mu się, jednak on nadal walczył. Gdyby tylko potrafił opanować przemianę... Wyjąc jak zwierzę, wbił ostrze w trzewia jakiejś członkini Bractwa Nocy.
Błękitny Oddział kurczył się w zastraszającym tempie. Nawet Feniksy umierały - jeden po drugim padały na ziemię, trafione czarnymi kwiatami.
Nagle tuż obok Aresa ktoś runął w dół. Blondyn rzucił szybkie spojrzenie i o mało nie zachłysnął się powietrzem.
- Przepraszam - szepnęła Kirin. - Będziesz musiał iść sam na piwo... - uśmiechnęła się, zamykając oczy. Z jej klatki piersiowej wystawała czarna róża.
- Kirin! - wrzasnął Cherubin, dopadając do martwego ciała. Odkąd wstąpił do Łowców Phantarm, była mu jak siostra. A teraz umarła... Odeszła bez pożegnania... - Kirin! - zapłakał gorzko. Nie wiedział jednak, że to dopiero początek... Że straci wszystkich, którzy kiedykolwiek coś dla niego znaczyli...
- Wstawaj szybko, pacanie, bo i ciebie zabiją! - krzyknął nagle ktoś, podnosząc go szybko z ziemi. Cudowny, ciepły głos, który natychmiast przyniósł mu ukojenie.
Nathaniel. Żył. Dzięki niebiosom.
Rozejrzeli się po polu bitwy. Z Oddziału została garstka, jednak w szeregach Bractwa wcale nie było więcej osób. Szanse zaczęły się wyrównywać.
- Teraz mamy okazję! Wykończymy ich i zmywajmy sie stąd! - krzyknął dowódca do pozostałych przy życiu kadetów.
- Ooo? Miałem powiedzieć to samo - mruknął męski głos za nimi. Starrk i Ares błyskawicznie odwrócili się w jego kierunku. Nikogo jednak tam nie zobaczyli. Sekundę później powietrze przeszył wrzask Nathaniela. Jego lewa ręka upadła na ziemię, zostawiając za sobą kałużę krwi.
- Czarci pomiot! - krzyknął Ares, dostrzegając Fergusa, który właśnie ponownie się zmaterializował. - Nie daruję! - zagrzmiał, pędząc na niego z mieczem. Mężczyzna jednak tylko się zaśmiał i znowu zniknął. - Walcz jak facet! - wrzasnął blondyn, rozglądając się dookoła.
- I kto to mówi? Rozbeczany chłopczyk? - zadrwił głos tuż za jego plecami. Ares poczuł na karku oddech Blacka. Nie zdąży zrobić uniku. Zaraz Różany zabije go czarnym kwiatem. Zaraz będzie leżał martwy...
W tym momencie jednak coś świsnęło w powietrzu, odrzucając Fergusa kilkanaście metrów dalej. Ares upadł na ziemię, czując jak krew spływa po jego nogach. Spojrzał oszołomiony na Nathaniela, pochylającego się nad nim.
Z jego pleców wyrastały ogromne, czarne, podobne do smoczych skrzydła, na głowie pojawiły się dwa białe rogi, a u przedłużenia kości ogonowej - wąski ogon, pokryty łuską koloru nocy. Pewnie właśnie nim rozprawił się z mężczyzną.
- Nie bój się, Cherubinie. Obronimy cię - szepnął dowódca, zrywając bandaż w twarzy, odsłaniając krwistoczerwone, smocze oko. - Ja i moja Phantarma...
- Zabić go! - krzyknął zduszonym głosem Fergus, opierając się o drzewo plecami. Jego prawa ręka była praktycznie zmiażdżona, z nogi wystawała złamana kość, a z rany biegnącej przez środek klatki piersiowej, lała się krew. Był niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, nie mówiąc już o walce. -  Zabić tego Opętańca!
Wszyscy pozostali Różani rzucili się na Nathaniela. Ten jednak odrzucał ich jednego po drugim, podobnie, jak to uczynił z Fergusem.
Ares nie mógł podnieść się z ziemi. Black musiał zdążyć przeciąć mu ścięgna przed atakiem kapitana Błękitnego Oddziału. Blondyn spojrzał na swoje nogi, a potem szybko zsunął gogle na twarz. Nie wiedział, czy się uda - używał tej techniki dopiero drugi taz w życiu.
- Kerrain Sarres! - krzyknął, a niebiańskie światło pochłonęło wszystko wokół. Kilka sekund później blask ustąpił. Ares zerwał się na równe nogi i nie czekając na nic, dobił oślepionych żołnierzy Bractwa. Fergus gdzieś zniknął - nie było go pod drzewem, chociaż w takim stanie nie mógł ruszyć się na krok. Nie to jednak martwiło Feniksa najbardziej. Szybko podbiegł do swojego dowódcy, leżącego kilka metrów dalej. Czerwonowłosy mężczyzna cały się trząsł i wił z bólu.
- Gdzie oberwałeś?! - wrzasnął spanikowany blondyn. Nathaniel pokręcił głową.
- To... nie oni... - szepnął, próbując odgarnąć włosy klejące się do jego twarzy. - Ona... Phantarma... ona... zabija mnie od środka... - zawył przeraźliwie, kiedy z jego pleców zaczęły wyrastać smocze kolce.
- Kerrain Sarres! - krzyknął Ares, lecz nic się nie stało. - Kerrain Sarres!
Blask w dalszym ciągu się nie pojawiał.
- Kerrain... Sarres... - wyszeptał, a po jego policzkach polały się łzy. - Dlaczego to cholerstwo nie działa?!
Nathaniel złapał go zdrową ręką.
- Aresie, przestań. Widocznie Feniksy nie mogą nic poradzić na Phantarmy, oprócz zabicia ich... Gdyby coś dało się zrobić, już dawno byśmy wiedzieli...
Blondyn przytulił do siebie mężczyznę, zanosząc się szlochem.
- Nie... nie chcę... nie chcę, żebyś umierał - wyszeptał, zanurzając dłonie w czerwonych włosach.
- Musisz... stąd uciekać... - szepnął Nathaniel, spoglądając na swojego wicekapitana. - Prócz ciebie nikt nie został. Las na południu... tam ponoć są jeszcze bezpieczne osady... Feniksy były gotowe na taką ewentualność... Masz się tam dostać... za wszelką cenę... rozumiesz?
Ares pokiwał głową, próbując przestać płakać.
- Nath... Nath... nie umieraj... - powiedział zachrypniętym od płaczu głosem, ocierając łzy.
- Kocham cię... Aresie... - rzekł cicho Nathaniel, po czym jego wielkie skrzydła rozsypały się w pył. Ciało bezwładnie upadło w ramiona Feniksa. Był martwy. Odszedł.
- Nath... - pisnął blondyn, tuląc do siebie zwłoki swego dowódcy, swego ukochanego... - Nie zostawiaj... mnie... samego...
Siedział tak jeszcze przez kilka godzin, obejmując zielonookiego mężczyznę, aż w końcu zapadł zmierzch. W trawie płakały cykady, a na niebie pojawił się księżyc, oświetlając pole bitwy bladym światłem. Ares, jakby wyrwany z długiego snu, podniósł się z ziemi i odsunął się o kilka kroków od ciała. Rozejrzał się w poszukiwaniu koni, jednak żadnego nie znalazł. Musiał spełnić ostatnią wolę dowódcy. Musiał przeżyć. Musiał uciec. Zostawiając daleko w tyle spaloną Pakkę, skierował się biegiem w stronę Milczącej Pustyni...
***
Kolejny en-en już jest na warsztacie :3 wyjątkowo pracowite (nie licząc godzin spędzonych na oglądaniu anime i lenieniu się) wakacje :D
O, mam do was pytanko - macie może jakąś ulubioną postać na "Wędrowcu"? :D
A może nawet stworzyliście jakiś wymarzony parring? ;)
Jestem bardzo ciekawa waszych odpowiedzi :)
Pozdrawiam i życzę miłych wakacji :3
Cillianna

8 komentarzy:

  1. Kurde.
    Kurde, kurde, kurde!
    ...
    ..
    .
    Teraz lubię Aresa jeszcze bardziej. Kocham, gdy piszesz konkretną akcję.
    Tak świetnie to wszystko rozwijasz, ten cały świat, swoje postaci...
    Po prostu nie mogę! *euforia i w ogóle*
    Im dłużej to czytam, tym bardziej jestem pewna jednego:
    to moja ulubiona kontynuacja "Dziedzictwa".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, dziękuję za ciepłe słowa :3 To daje mi siłę do dalszej pracy, kiedy wiem, że ktoś czeka na ciąg dalszy... :) Gdyby nie czytelnicy, to Cece najpewniej rzuciłaby to wszystko w cholerę już dawno temu, około 3 rozdziału ;) I tym samym Fergus, Nathaniel i cała spółka nie pojawiliby się na świecie :)
      Co do rozwijania postaci - mam nadzieję, że uda mi się trochę przybliżyć postać Cillianny i Devona w kolejnej notce :) jak narazie mam dwie strony a5, ale to jeszcze nie koniec :)
      Pozdrawiam i weny życzę :)
      Cillianna

      Usuń
  2. Już na początku mnie uraziło "Stark" przez dwa "r" xDDD ale to nic...

    BTW Czyżby "Starrk" - kolejny pretendent do Żelaznego Tronu, który umarł? (Hihihi... schizy na punkcie "GOTa". Ostatnio sobie zaczełam wyobrażać Iron Mana bo tez Stark... Choć wiem, ze Starkowie raczej na Żelaznym Tronie nie posiedzą :D)

    Uwielbiam Aresa... Jest taki słodki... taki... "do rany przyłóż". Taki aniołek xDD

    Pozdrawiam :D

    Strażniczka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nath to mój własny, osobisty Starrk :D Chociaż może w innym życiu lub wymiarze był Starkiem? ;o Któż to wie ;D
      Hehe, jak obejrzysz Attack on Titan, to się dowiesz, co jest za "gotowskim" murem ^^
      Oj Ares... na pozór kawaii, ale przykopać też umie :D Kiedyś pewnie o tym napiszę ;) Ale na razie muszę się porządnie zabrać za en-ena, bo się kroi grubsza akcja (wreszcie... ;D)
      Pozdrawiam również :)

      Usuń
  3. Takie smutne... nie jestem jakimś super wrażliwcem ale wzruszyłam się TT.TT Nathaniel ... Cece jak zwykle świetna notka. Proszę rań me serce bardziej... tylko nie przemień się w Georga R.R. Martina ;) Co do twoich pytań...ulubiony paring rzecz jasna Devon i Ares. Ulubiona postać to na pewno Devon... nic nie poradzę... kocham szalonych naukowców z brodą i w okularach ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, fetysz na brody - mode on :D
      Devcio i Ares, lalalala, wszyscy ich "kochajom" :D (tak, tak, już mi odwala ;))
      A w następnej notce, po całym gadaniu, chyba uda mi się wcinsnąć trochę krwi (tak, bo niedobór ;)) i akcji :D
      Czekam na twoje en-eny! :D
      Cece ;*

      Usuń
  4. ;-;
    wpq30924fuigbr9fodj90fq[w]-0Q2JQW-2JDS\'
    Uwielbiam Twoje opowiadania ;-;
    *płacze*
    dlaczego ja tak nie umiem! ;-;
    Moją ulubioną postacią mimo wszystko jest Cillianna :D
    Ale to zajebiście wymyśliłaś z tymi Phantarmami, Feniksami, Bractwem Nocy, oddziałami i w ogóle..
    Przy tym moja fabuła wymięka ;-;
    Przy tym wymięka nawet fabuła Dziedzictwa! ;-;
    Parring? Nie wiem dlaczego mi się podoba Eraś x Cece
    xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Umiesz, umiesz! Wiem, bo czytam twoje opka. Chociaż chyba powinnam powiedzieć, że czytam twoje zarąbiste opka :D historia Etraniela wyrąbana w kosmos *.* :D
      Ech, parringi, parringi :D jestem okrutna jak Tite Kubo (autor "Bleacha", robił tylko aluzje na parringi, a par żadnych ;-;) więc trochu se poczekacie na jakąkolwiek porządną parę :D no, chyba że będę miała jakiś fajny pomysł na Ferguseła :D
      Pozdrawiam :)
      Cece

      Usuń