czwartek, 6 listopada 2014

One shot - Błędne koło

Helou kochani :) Dawno mnie tu nie było, za co przepraszam, ale sami wiecie, jak to jest - szkoła, nauka i inne ekhem... bardzo ważne rzeczy ;) Niestety en-ena nie napisałam, ale za to udało mi się stworzyć krótkie opowiadanie, odbiegające od historii Eragona. Opowiadanie o naszym świecie. W pierwszoosobówce :D (wow, wow, Cece i narracja w pierwszej osobie ._.) Musiałam się trochę odprężyć, odciąć od czasu przeszłego i wszystkiego, o czym do tej pory pisałam. Nie wiem, kiedy uda mi się stworzyć kolejny rozdział "Wędrowca", ale bez obaw, na pewno w końcu się uda ;)
Jeśli się Wam spodoba, to może zmotywuję się do wstawiania kolejnych one shotów, albo kontynuacji tego :)
A tymczasem enjoy :)
***
Jesteśmy dziećmi chorego systemu, a on jest dziełem naszych rąk. Błędne koło się zamyka. Walczymy z Onymi, by przeżyć. Oni walczą z nami, by nas zabić. Zlikwidować tych, którzy za dużo wiedzą. Błędne koło się zamyka. Rodzimy się, by umrzeć. Żyjemy, by walczyć. Umieramy, walcząc. Całe nasze życie jest tylko błędnym kołem. Niczym więcej.
Nie potrafię już inaczej postrzegać świata. Nie po tym, co zobaczyłam. A już tym bardziej po tym, co zrobiłam... Czego "dokonałam" w ciągu ostatnich czterech lat.
Odrzucam te ponure myśli w najdalszy zakątek swojego umysłu i ze zdenerwowaniem zerkam na przepaloną świetlówkę, która raz po raz irytująco mruga, jak gdyby naśmiewając się z obecnej sytuacji.
Taaak. Kadetka elitarnego Czarnego Oddziału, już od początku "działalności" uznawana za wybitnie "utalentowaną", nosząca miano Wolfe. Swojego imienia już nie pamięta. Postrach Onych. Nigdy nie zawaliła żadnej "roboty". A teraz... stoi przy rozsuwanych drzwiach supermarketu z jakimś brukowcem w dłoni, przeżuwając kolejny kęs czosnkowej bagietki. Tak, zgadłeś. To ja. Stoję tu i myślę o wszystkim. I o niczym. Mam świadomość, że dla zwykłych przechodniów mogę wyglądać jak zwyczajny "żul spod biedry" (chociaż w dzisiejszych czasach chyba mówi się "hipster"?), ale już mało co w życiu mnie obchodzi. Niezależnie od tego, co mówią i myślą inni, stoję tu dzień w dzień, bywa, że i po dwanaście godzin. Weekendy i święta dla mnie nie istnieją. Zawsze na straży, zawsze w pogotowiu. Czekam, aż J. skończy pracę.
Co? Banalne? Mów, co chcesz. Może to, co ci teraz powiem, zmieni twoje zdanie. J. znam już od kilku lat, jest w moim wieku. Bardzo miła z niej osóbka. Na jej nieszczęście, z pewnych względów zdobyła wybitne zainteresowanie Onych. A wiesz, co to oznacza? Bezwzględna eliminacja. Byliby bardzo szczęśliwi, mogąc wsadzić tej przeuroczej blondynce kulkę w łeb. Ale ja do tego szczęścia nie dopuszczę. Nie ma takiej opcji.
Właśnie dlatego sterczę tu dzień za dniem, obserwując uważnie radosną J., uśmiechającą się do klientów marketu i życzącą im miłego dnia. Pracować na kasie jej się zachciało. Zawsze wywracam oczami, gdy o tym pomyślę. Nie mogła sobie wybrać jakiegoś spokojniejszego zawodu, z dala od ludzi? No nie wiem, może w bibliotece? Nie zdziw się, jak osiwieję za dwa lata. Bywa, że mam po kilka interwencji dziennie. Ale nie narzekam. Bo co zrobisz? No nic nie zrobisz. Oni są wszędzie i nikt nie pyta, czy to ci się podoba, więc zacznij się przyzwyczajać.
Spoglądam na zegarek w telefonie. Jeszcze godzina do fajrantu J. Mój za to nie zaczyna się tak szybko. Dopiero koło północy zastępuje mnie Drake. Ten facet też nie narzeka na brak roboty. Czasem w nocy zlatuje się tyle Onych, że sam nie daje rady. No i kto wtedy dostaje wezwanie? Bingo. Znowu zgadłeś. Wolfe, czyli krótko mówiąc, ja.
Powinnam zaskarżyć Oddziały o niehumanitarność pracy. Chociaż... swoją drogą, czy napierniczanie z automatu wszystkiego, co żyje (a nie powinno) i dobijanie siekierą jest choć trochę humanitarne? Dobrze, lepiej to przemilczmy, zwłaszcza że ktoś się zbliża.
Nasuwam bardziej kaptur bluzy na twarz i udaję, że jestem zafascynowana czytaniem artykułu o matkach samotnie wychowujących dzieci. Kątem oka widzę, jak nastoletni chłopak rozgląda się wokół i zobaczywszy jedynie mnie, podchodzi w kierunku przeszklonej ściany, przy której stoję.
- Eee... przepraszam? - zagaduje niepewnie. Rzucam mu obojętne spojrzenie, po czym składam gazetę i kładę ją na marmurowym parapecie.
- Słucham - burczę nieprzyjemnie. Nie mam czasu ani ochoty być miła i zaprzyjaźniać się z kimkolwiek. Młody facet, widocznie lekko zdezorientowany, przestępuje z nogi na nogę.
- Widziałaś może... hm... jak to powiedzieć? O, już wiem. Ktoś powiedział mi, że osoba, której szukam, często kręci się w pobliżu tego sklepu... no i pomyślałem sobie, że skoro tak, to pewnie go widziałaś i w ogóle... - urwał nagle, widząc mój wzrok.
- Nie na "ty", dzieciaku. To po pierwsze - warczę. - Ile ty masz lat, żeby tak się do mnie zwracać?
- Szesnaście. Bez przesady, jesteś może z jakieś trzy lata starsza... znaczy... emmm... panienko?
Cholera. Dobry sukinkot. Zawsze miałam problem z określaniem wieku. Już lepiej było ze wzrostem i wagą, nawet jeśli daną osobę widziałam tylko przez lornetkę.
- Dobra. Mniejsza z tym. Opisz mi tego kogoś, to może będę w stanie pomóc - ucinam. Dzieciak nerwowo kołysze się na piętach.
- Właśnie. Problem w tym... że w życiu go na oczy nie widziałem. Wiem tylko, że gość często tu bywa i ma ksywkę Wolfe...
- Rozumiem - mruczę, udając, że zastanawiam się nad słowami Dzieciaka, a tak naprawdę w głębi duszy mam niezły ubaw. Czyżby Dowódca przysłał na przetestowanie nowego rekruta? Nieważne, gra i tak już się zaczęła. - Wolfe powiadasz? Coś jeszcze? Jakieś uwagi?
Dzieciak podchodzi bliżej. Rozgląda się, czy aby na pewno nikogo nie ma w pobliżu i szepcze:
- Podobno jest Czyścicielem. Rozumiesz, jednym z najlepszych płatnych zabójców, który działa w służbie pewnej organizacji...
Oj, ja już dobrze znam tą "organizację".
Na moment milkniemy oboje. Słychać tylko pstrykanie mrugającej świetlówki nad nami.
- O - wyduszam z siebie, udając poważnie zaskoczoną. - Elita płatnych zabójców? Cholera, miałam nadzieję, że w końcu trafiłam na w miarę bezpieczne miasto...
- A więc nic nie wiesz? - bardziej stwierdza niż pyta Dzieciak.
- No teraz to już wiem - burczę. - Wiem, że lepiej się stąd wynosić.
Nagle szklane drzwi rozsuwają się, a ze sklepu wychodzi J. Ubrana jest w lekki, jesienny płaszcz, a w ręku trzyma torebkę. Skończyła dziś wcześniej.
Zostawiam Dzieciaka i podchodzę do blondynki.
- Hej! Wiesz, co ten chłopak właśnie mi powiedział? Że grasuje tu jakiś psychopata, który morduje wszystkich jak leci! Serio! - mówię, wymachując rękami. J. tylko kręci głową.
- Nie koloryzujesz tego trochę? - mruczy z uśmiechem, mierzwiąc mi włosy. Szybko zakładam kaptur z powrotem i uśmiecham się półgębkiem.
- Może trochę - mówię cicho, spoglądając na Dzieciaka, przysłuchującego się naszej rozmowie.
- Chodźmy już, Wolfe! - woła mnie J. Mogłabym przysiąc, że niemal widzę, jak szczęka nastolatka opada do podłogi.
- W-wolfe?! Panienko, zaczekaj! - krzyczy za mną. Przystaję niechętnie i czekam, aż do mnie podbiegnie.
- Co? - pytam nieco infantylnie, wychodząc przy tym na z lekka niezrównoważoną psychicznie.
- Chwila. Ty to... TY?! - pyta oszołomiony. Z nerwów nie potrafi nawet porządnie sklecić zdania. No tak... pewnie spodziewał się napakowanego faceta z karabinem, a tu... ja. Chyba też byłabym zawiedziona.
- Jestem, kim jestem. Niepojęty przypadek, jak każdy przypadek... - szepczę sobie fragment z Szymborskiej, idąc powoli ulicą, równym tempem, co Dzieciak. - Przekaż ode mnie Dowódcy: kod 62.
- Kod 62? - pyta, znowu nie wiedząc, o co chodzi.
- Tak. Kod 62*.
- D-dobrze.
Dużo się jeszcze musi nauczyć. Uśmiecham się łobuziersko, doganiając J. (Swoją drogą dobrze, że nie zdążyła w tym czasie wleźć pod koła jakiegoś samochodu...)
Dzieciak stoi jeszcze przez chwilę, jakby nie wiedział, co teraz ze sobą zrobić, aż w końcu znika nam z oczu.
- Co dzisiaj taka zadowolona? - pyta J., widząc moją rozanieloną minę.
- Nic takiego - mówię, patrząc w szare, jesienne niebo. - Po prostu jeden dzieciak mnie rozbawił.
J. uśmiecha się, domyślając się, co chodzi mi po głowie.
- Znowu kogoś wkręciłaś, tak?
Kiwam głową, a J. powtarza jak zwykle:
- Skaranie boskie z tą dziewuchą...
Śmiejemy się obie.
Może i w tym momencie jestem w stanie, którzy ludzie zwykli nazywać szczęściem, jednak to minie. Nie zapominaj. Jeszcze tej nocy znowu ubrudzę sobie ręce krwią. Błędne koło się zamknie. Nie ma "zmiłuj". Ale... może uśmiechnę się nieznacznie, ładując kulkę w parszywy łeb Onego, przypominając sobie tą sytuację. Może...
***
*- Kod 62 nie istnieje. Oddziałowcy zazwyczaj sprawdzają w ten sposób, czy nowicjusz potrafi połapać się w kodach. Kiedy nowy rekrut przekazuje Dowódcy, że otrzymał kod 62, ten wie, że świeżak jest jeszcze kompletnie "zielony" i dużo jeszcze musi się nauczyć. Typowy żart Oddziałowców w stosunku do nowych kadetów.

1 komentarz:

  1. No cóż ja tu mogę więcej dodać- genialne B-)
    Cholernie mi się spodobało, dźgnęłaś mój słaby punkcik :3
    Nie za dużo opisów, składnie, kolorowo i na temat, a w dodatku tak tajemniczo *Q*
    Z niecierpliwością czekam zarówno na kontynuację jak i na Wędrowca :D
    ~Liri

    OdpowiedzUsuń