Madelaine podała elfce czarny płaszcz. Czarnowłosa delikatnie
wzięła do rąk i zgrabnym ruchem narzuciła go na plecy. Ostrożnie wyprostowała
granatową suknię i przejrzała się w lustrze.
- Wygląda pani ślicznie, pani Soneo – powiedziała służka,
poprawiając kaptur czarnej peleryny. Elfka uśmiechnęła się, robiąc obrót wokół
własnej osi przy zwierciadle.
- Sonea. Jak cudownie odzyskać swoje imię – wyszeptała i
nagle przygasła. – Szkoda, że mój najukochańszy przyjaciel serca i umysłu nie
może być teraz przy mnie…
Madelaine bez słowa podeszła do drzwi i otworzyła je.
- Już czas, pani. Czekają na ciebie – powiedziała, po czym
obie wyszły z komnaty.
***
Kobiety szły szybko przez szary, kamienny korytarz. Żadna z
nich się nie odzywała. Lodowatą ciszę mącił tylko odgłos kroków – energiczny i
stanowczy stukot butów Madelaine oraz o wiele cichszy – Sonei, który
przypominał odgłos chusty upadającej na ziemię. Już po chwili dotarły do
ogromnych drzwi, wykonanych z pięknego, ciemnego drewna, na którym wyraźnie
było widać słoje. Nie czekając na nic, służka chwyciła chłodną, metalową obręcz
i pociągnęła ją do siebie, otwierając wrota. Potem wykonała gościnny ruch
dłonią, zapraszając elfkę do środka.
Sonea wzięła głęboki wdech i weszła nieśmiało do komnaty.
Zaraz za nią przydreptała jasnowłosa, zamykając uprzednio drzwi. Elfka
rozejrzała się wokół. Komnata była jasna i przestronna, a na białych ścianach
wisiały obrazy w złoconych ramach. Na jednych były namalowane jakieś ważne
osobistości, możliwe, że dawni władcy tej krainy. Na innych zaś toczyły się
zszarzałe już sceny batalistyczne, niemalże wylewając się poza obramowania.
Zielone oczy elfki oglądały wszystko z ogromnym zainteresowaniem, wychwytując
każdy, nawet najdrobniejszy szczegół.
Wróciła już całkiem do zdrowia. Także chodzenie nie sprawiało
jej najmniejszego problemu. Znów poruszała się z gracją godną elfa. Jedyną
niezaleczoną raną była ta w sercu. Rana po utracie przyjaciela, której ciężko
było się pozbyć…
Nagle do komnaty, przez drzwi znajdujące się po drugiej
stronie Sali, wszedł mężczyzna. Mógł mieć co najwyżej 45 lat, mimo tego miał
krótką, białą brodę, która sprawiała, że wyglądał jak staruszek. Mężczyzna był
łysy i szczupły, ubrany w długą, szkarłatną szatę, przewiązaną złocistym,
szerokim pasem. Na widok kobiet, jego twarz rozjaśnił uśmiech. Starzec podszedł
do nich i powiedział:
- Madelaine, Soneo… - mężczyzna zbliżył się do elfki i
przytulił ją. – Wiem, jak teraz jest ci ciężko – westchnął i odsunął się od
niej. – Teraz, gdy Feniksy zabiły twojego smoka…
Elfka zatrząsnęła się z gniewu. Nie pozwoliła jednak, by
złość ją opanowała.
- Teraz – powiedziała chłodnym tonem. – Teraz Feniksy zginą.
Zapłacą za wszystkie krzywdy. Za całe zło, które spotkało mnie i ludzi. Będą
cierpieć. Będą cierpieć tak, jak nigdy dotąd. Znajdę je, choćby ukryłyby się w
zaświatach. Znajdę i zniszczę. Jedno po drugim. Będą patrzeć na śmierć swoich współbraci,
tak jak ja patrzyłam na śmierć Abbadona. A potem rozrzucę ich prochy po całej
ziemi i Feniksy już nigdy nie powrócą. Nigdy! – krzyknęła.
- Nigdy… - szepnął wzruszony mężczyzna. – Jak dobrze, że
powróciłaś do zdrowia, Soneo. Właśnie takiej ciebie mi brakowało.
Elfka zaśmiała się, uradowana przysięgą, którą złożyła całemu
światu.
- Czas na łowy, moi drodzy – wyszeptała, a potem odsłoniła
zęby w złowieszczym uśmiechu. – Będziesz ze mnie dumny, Valentine! – krzyknęła
i wybiegła z komnaty, trzaskając potężnymi drzwiami. Huk jeszcze przez chwilę
roznosił się po sali, aż w końcu ucichnął. Mężczyzna usiadł na złoconym tronie
i z zadowoleniem zwrócił się do Madelaine:
- Wszystko idzie zgodnie z naszym planem, nieprawdaż? –
zapytał. Kobieta odgarnęła pasmo jasnych włosów z czoła i powiedziała:
- A to dopiero początek, Valentine, dopiero początek…
***
Jutro przyjeżdżają do mnie goście, więc notka w przyspieszonym tempie ;D
Życzę wszystkim miłych wakacji, dobrej pogody i dużo weny ;)
no... i cierpliwości, bo kolejne notki (ok. 3 rozdziały) muszę gruntownie przeredagować.
pozdrowienia dla wszystkich